Co robisz?- pyta mój mąż? Piszę do kotleta!- odpowiadam po dłuższej chwili zastanowienia.
Dokładnie tak, bo dziś o kotletach, a przy ich okazji o doświadczeniach matki-wegetarianki w zderzeniu z żywieniem w przedszkolu i szkole. Otóż wbrew stereotypom i opinii szerszego ogółu- moje doświadczenia są tylko POZYTYWNE (i oby takie pozostały na zawsze!).
Nasz ośmioletni w tej chwili syn, od urodzenia jest wegetarianinem. Od 2 roku życia opiekowały się nim nianie. I choć wszystkie były wspaniałe (pierwsza niania była wegetarianką następne już nie) to posiłki zawsze gotowałam mu osobiście bo uważałam, że nikt nie zrobi tego lepiej (klasyczny syndrom Matki Polki- znacie go?). W wieku 4 lat Kacper dojrzał do edukacji zbiorowej i postanowiliśmy wysłać go do przedszkola.
No i się zaczęło! Kuluarowe rozmowy ze znajomymi rodzicami wege-dzieciaków, przekazywane szeptem rekomendacje miejsc, rozpatrywanie dowożenia dziecka 15km w jedną stronę dziennie do wegetariańskiego przedszkola. W końcu złapaliśmy się za głowę i stwierdziliśmy, że spróbujemy inaczej. Znaleźliśmy zwykłe prywatne przedszkole niedaleko naszego osiedla, miało 2 cechy o które nam chodziło: po pierwsze było małe po drugie miało swoją kuchnię i kucharkę na miejscu. Odwiedziliśmy przedszkole i porozmawialiśmy z Panią Dyrektor przedstawiając jej nasze wymagania co do diety i jej restrykcyjnego przestrzegania u Kacpra.
Ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu spotkaliśmy się z bardzo przychylnym odbiorem a kiedy poznaliśmy osobiście kucharkę w osobie kochanej cioci Leny- wiedzieliśmy już, że trafiliśmy do właściwego miejsca. Dla pewności spisaliśmy odpowiedni dokument wyszczególniający czego nasze dziecko nie powinno jeść a co wg. nas powinno jeść aby jego dieta była dobrze zbilansowana. Dołączyliśmy dokument do umowy zawartej z przedszkolem z klauzula, że „nawet jednorazowe nierespektowanie diety Kacpra będzie wiązało się z zerwaniem umowy z naszej strony w trybie natychmiastowym” i … rzuciliśmy się na głęboką wodę.
Dokumentu nigdy nie użyliśmy. Kacper zawsze kiedy trzeba miał przygotowywane osobne posiłki, dbano o to, żeby jadł co trzeba i nie dotykał tego czego jeść mu nie wolno. Na początku jeszcze coś do tego przedszkola donosiliśmy po krótkim jednak czasie ciocia Lena stanęła na wysokości zadania i gotowała dla Kacpra wszystko sama, łącznie z osobnymi zupami (bez wywaru mięsnego), sosami i różnego rodzaju kotletami. To właśnie w przedszkolu Kacper nauczył się, że nie wszystkie cukierki może jeść (w domu nie miał przecież takiej potrzeby-tam były same dobre). Panie przedszkolanki były gorliwsze od nas samych za każdym razem czytając skład drobnym maczkiem wypisany na papierkach. Cukierki z żelatyną były skrupulatnie eliminowane a my często dostawaliśmy telefon z zapytaniem czy nasze dziecko może zjeść to czy tamto. Wszyscy nasi znajomi zachwycali się, ze nasz 5 latek jest taki świadomy swojej diety i pięknie zawsze pyta czy aby na pewno może zjeść proponowaną mu przez innych przekąskę, pytając po kolei o wszystkie niedozwolone składniki. Głupio było nam się przyznać, ze cała zasługa należy się niestety nie nam lecz Paniom Przedszkolankom. Każde, nawet najlepsze, przedszkole kiedyś jednak się kończy. Pełni obaw zaczęliśmy szukać szkoły. W międzyczasie przeprowadziliśmy się na wieś gdzie tuż za rogiem naszej ulicy była lokalna szkoła. Wybrałam się tam na spotkanie z Dyrektorem, który okazał się miłym i otwartym człowiekiem. Wśród moich pytań o edukację i warunki panujące w szkole oczywiście nie mogło zabraknąć tego o dietę Kacpra i możliwość stołowania się dziecka w szkole. „Nie będzie, żadnych problemów”- usłyszałam-„zaraz przedstawię Panią naszym Paniom Kucharkom”. I faktycznie, uwierzycie czy nie- nie było i nie ma żadnych problemów. Kacper je w stołówce szkolnej posiłki wegetariańskie! A przemiłe Panie kucharki starają się aby wyglądały one tak samo jak posiłki innych dzieci. Nawet zupy gotowane są dla niego oddzielnie bez wywaru mięsnego. Jedyne co donoszę do szkoły to wszelkiego rodzaju kotlety. Najczęściej raz na miesiąc robię ich więcej i porcjuję a panie kucharki trzymają je w zamrażarce.
Na potrzeby stołówki szkolnej powstał właśnie ten przepis na kotlety mielone, okazał się tak dobry, ze na stałe wszedł również do naszego domowego menu. Moje dziecko jednak cały czas twierdzi, że kotlety serwowane w stołówce są o wiele lepsze niż te domowe. „Przecież to te same kotlety”- odpowiadam. „Nie!!”- kategorycznie zaprzecza moje dziecko i może ma rację. Może życzliwość i serdeczność okazywana dzieciom przez Panie Kucharki w naszej szkole w jakiś magiczny sposób przenika do gotowanych przez nie posiłków, czyniąc je smaczniejszymi. Kiedy z nimi rozmawiam nigdy nie wyrażają się o dzieciach inaczej niż „nasze aniołeczki”. Dla mnie to one są jak anioły zesłane przez Boga po to żebym ja pracująca matka-wegetarianka mogła spać spokojnie.
Wiem jednak, że nie wszystkim się tak szczęści jak nam. Niedawno poznałam Magdę Sikoń, chodzący ideał Matki Polki- Wegetarianki. Magda wraz z mężem prowadzi bardzo popularny portal dla rodzin wegetariańskich wegemaluch.pl. Jest też sprawczynią jednego z ostatnich „wielkich cudów wegetariańskich”. Jej petycja o uznanie diety wegetariańskiej i danie możliwości wyboru takiej diety dzieciom w stołówkach szkolnych była przełomowym wydarzeniem. Zapoczątkowała dyskusję na ten temat w Ministerstwie Zdrowia, Edukacji, Instytucie Żywności i Żywienia i Sanepidzie. Magda otrzymała pozytywną opinię na temat diety wegetariańskiej u dzieci od Ministerstwa Zdrowia i Instytutu Żywności i Żywienia (możecie przeczytać je tutaj). Teraz pracuje nad międzyresortowym spotkaniem w Ministerstwie Zdrowia. Wszystko to robi sama. Przesympatyczna szczupła, sięgająca mi do ramion kobieta. „Skąd bierzesz tyle siły żeby walczyć za nas wszystkie”- pytam Magdę. „Robię to dla niej” – odpowiada wskazując na swoją ukochaną córeczkę Kaję. Dzięki Ci Kaju że pojawiłaś się na świecie, za twoją sprawą wiele wegetariańskich dzieci w Polsce będzie miało lżej. Dzięki Ci Magdo: że Ci się chce, że się nie poddajesz, że masz tak wielką determinację, że ( jak sama mówisz) „kiedy cię wyrzucają drzwiami i oknami to Ty wracasz kanalizacją” . Od dawna w naszym polskim wege-świecie nie było tak walecznej kobiety, był to dla mnie zaszczyt poznać Cię osobiście.
Właśnie od Magdy wiem, ze wiele wege-rodziców ma problemy w przedszkolach i szkołach. Dużo dzieci ze względu na dietę, nie jest przyjmowanych do przedszkoli a tam gdzie rodzicom uda się wywalczyć przyjęcie dziecka rzucane są im kłody pod nogi. Portal Magdy prowadzi listę przedszkoli i szkół przyjaznych wege-maluchom. Sama Magda (na potrzeby spotkania w Ministerstwie Zdrowia) gromadzi też przykłady dyskryminacji, które spotkały wege-rodziców i dzieci w placówkach edukacji publicznej. Jeśli macie lub mieliście tego typu problemy, napiszcie koniecznie do Magdy. Wasze doświadczenia mogą pomóc jej a w konsekwencji nam wszystkim ale co najważniejsze- naszym dzieciom.
Pozdrawiam Was wszystkich bardzo serdecznie i życzę samych aniołów we wszystkich stołówkach: szkolnych, przedszkolnych, żłobkowych i tych kolonijnych oraz obozowych też. Wakacje przecież tuż, tuż!
A teraz jeszcze parę słów o kotletach.
W przepisie używam paru dziwnych mało popularnych składników. Pierwszy to granulat sojowy- jest to coś identycznego jak suszone kotlety sojowe, tylko rozdrobnione . Dzięki temu gotuje się szybko i ma od razu odpowiednią konsystencję. Wydaje mi się, że zwykłe kotlety sojowe gotowane odpowiednio długo potem odcedzone i zmielone- też spełnią swoją rolę w tym przepisie. Drugi to panko. Panko to panierka używana w kuchni japońskiej. Jest to mieszanka okruszków chleba i płatków drożdżowych. Panierowanie w niej daje bardziej chrupiący efekt i moim zdaniem nie nasiąka ona tak tłuszczem przy smażeniu jak zwykła bułka tarta. Odkąd spróbowałam panko- nie używam nic innego do panierowania. Trzeci składnik to asafetyda. To przyprawa bez której nie potrafię egzystować w kuchni. Choć ten przepis bez niej się obędzie to wiele innych, które na pewno zaprezentuje na tym blogu już nie. Dlatego warto zainwestować parę złoty i mieć to cudo w swojej szafce z przyprawami- obiecuję, ze wykorzystasz ją ze mną do dna. Jest to aromatyczna (lepiej powiedzieć śmierdząca) żywica z drzewa o tej samej nazwie. Smak ma lekko cebulowy. Na rynek światowy produkuję asafetydę tylko parę firm. Najczęściej są to mieszanki czystej asafetidy (w takiej formie jest zbyt aromatyczna i psuje smak potrawy) z odrobiną mąki, kurkumy i innych przypraw. Nie wszystkie firmy produkują moim zdaniem dobre mieszanki. Najlepsza asofetida wg mnie to ta firmy Vandevi. Od 20 lat używam tylko tej i za nią mogę ręczyć. Parę razy kupiłam przyprawę z innych firm i niestety wyrzuciłam do kosza. Postaram się napisać o asafetydzie zupełnie osobny wpis. Moim zdaniem w pełni na to zasługuje.
WEGAŃSKIE MIELONE KOTLETY 1szkl. granulatu sojowego (chodzi o coś takiego) 1. Zagotowujesz bulion.
Pamiętaj, kotlety przejmą smak bulionu- ale tylko jakieś 40-50% jego intensywności. Dopilnuj więc aby bulion był (nawet przesadnie) aromatyczny, smaczny i słony. Jeśli nie używałaś nigdy asafetydy i panko- polecam z całego serca. O obu tych produktach piszę w poście. Warto przeczytać.
|
Ja się cieszę, że nie trafiłam na przedszkole, w którym mnie zmuszali siłą do jedzenia. Bo już w tym wieku wiele mięsnych mnie odrzucało.
A w domu jak to w domu próbowali mnie przekręcić na 'dobrą’ drogę- 'zrobię Ci frytki, jak zjesz kurczaka’ Kurczak oczywiście został wypluty, a frytki zjedzone:D
bardzo fajny wpis, podnoszacy na duchu, byc moze i w mojej okolicy znajdziemy takie zlobek/przedszkole. Nasza Hanka tez od urodzenia jest vegehanka.
Ładne zdjecia i ladnie skomponowany wyglad bloga, bede zagladal tu czesciej (trafilem z linka na fb od wegemalucha)
Pozdrawiam, a kotlety niebawem wyprobujemy!
Drogi Tato Hanki (bo jakoś Drogi TPRO brzmi mi dziwnie;-)) życzę powodzenia z przedszkolem- wiem jakie to ważne i jaki to stres. Ale jak sam widzisz wszystko może być OK. Cieszę się, że trafiłeś z Wegemalucha, bardzo mi zależało, żeby jak najwięcej osób korzystających z Tego portalu przeczytało to co piszę o Magdzie Sikoń. Jakoś mam wrażenie, że my Ją wszyscy za mało doceniamy za to co robi dla naszych dzieci.
Pozdrawiam Kinga
http://kuchniaalicji.blogspot.com/2013/08/weganskie-mielone-kotlety-plus-sos.html
pycha
Moja rodzina nie jest wege, tylko ja (i chyba dobrze). Bo szczerze, nie wyobrażam sobie w moim małym mieście w złobku, przedszkolu lub szkole diety wege. Ja mam problem, żeby w restauracji zjeść cos oprócz ziemniaków i surówki bądź gotowanych warzyw. Jak pytam o danie wegetariańskie..proponują rybę 🙁 Ale lubie sama sobie gotować, także nie ma problemu..tzn. problem jest, bo dopiero przechodząc na dietę wegetariańską widzę nisze na naszym rynku.
Pozdrawiam.
Dzień dobry 🙂 trafiłam tu zupełnie przypadkiem, poszukując przepisu na wege mielone (ostatnio robiłam z bobu i kaszy jaglanej, pycha) natomiast bardziej zainteresował mnie wpis o niejedzącym od małego Kacperku.
Sama nie posiadam dzieci, ale od dawna powtarzam, że moje dzieci mięsa jeść nie będą. Spotykam się z bardzo dziwną reakcją, zwłaszcza po stronie rodziców i teściów, którzy pukają się w głowę i mam obawę, że mogą nie respektować naszej woli.
Czy mogłabyś mi proszę napisać skąd czerpiesz wiedzę na temat zbilansowanej diety wege dla maluszka?
Bardzo chętnie zgłębiłabym ten temat.
Pozdrawiam! 🙂
Olgo- najlepiej tutaj http://wegemaluch.pl/
Pingback: Czym zastąpić mięso? Roślinne alternatywy dla mięsa
Zaskakujaco dobre te kotleciki. Dodalam jeszcze musztardy i czerwonej pasty curry jak do zwyklych mielonych. I jajka. Można dodac koperkru, podsmazonych pieczarek, szczypioru….Zapisuje do zeszyciku i dziekuje za przepis i piekny blog na ktory z przyjemnością zagladam
Chciałabym zapytać o ten granulat bo kiedyś czytałem że jest po prostu niezdrowy mocno przetworzony.czy mogłaby Pani powiedzieć jak to jest ?z góry dziekuje
Kotlety się rozwalają, do przepisu koniecznie trzeba jeszcze dodać że 3 łyżki mielonego lnu