Niemożliwe to termin ze słownika głupców, w twoim słowniku nie istnieje” – tak zwykł tysiące razy mówić do mnie mój Guru. A żeby za słowami podążały czyny jeszcze częściej słyszałam „Niemożliwe? Dajcie to Cintamani (czyli mnie) do załatwienia, wtedy przestanie być niemożliwe”.
Za pierwszym, drugim, dziesiątym razem powtarzasz sobie „nie, to nie do zrobienia, to się nie uda, nikt tego jeszcze nie zrobił, to NIEMOŻLIWE” ale jakimś cudem jeśli włożysz w to całe swoje serce, determinację, nie poddasz się kiedy przyjdą pierwsze komplikacje i brniesz dalej- to okazuje się, że za pierwszym, drugim i nawet dziesiątym razem udaje się. Większość naszych ograniczeń siedzi w nas samych a z mojego skromnego doświadczenia życiowego w 90% przypadków CHCIEĆ to MÓC. Oczywiście droga od chcieć do móc jest dużo dłuższa niż krótkie słówko „to” pomiędzy dwoma wyrazami. Aby ją przebyć najczęściej potrzebne są: czas, pot, łzy, ciężka praca, nieprzespane noce i dużo, dużo, dużo samozaparcia. Jednak to nie wszystko.
Tak jak każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku tak podróż od CHCIEĆ do MÓC zaczyna się od WIARY. Wiary, że damy radę. Bez niej prędzej czy później pobłądzimy w podróży. Jeśli nasza wiara jest słaba to i my słabniemy po drodze do MÓC. Wtedy wspaniale jest (jeśli jeszcze go nie mamy) znaleźć kogoś kto w nas uwierzy. Taka „wiara drugiego człowieka” jest jak zapasowa para butów a częściej nawet jak para skrzydeł. Dar takiej wiary to największy skarb w plecaku wędrowca od CHCIEĆ do MÓC.Jest jak błogosławieństwo.Jeśli rodzice mogliby ofiarowywać swojemu dziecku tylko jedno błogosławieństwo na całe życie- te byłoby (wg. mnie) najodpowiedniejsze.
mūkaṁ karoti vācālaṁ paṅguṁ laṅghayate girim
yat-kṛpā tam aham vande śrī guruṁ dina tāriṇam
Ten przepiękny XIV-wieczny cytat towarzyszy mi często w drodze z CHCIEĆ do MÓC. Powtarzam go jak mantrę, szczególnie w chwilach kiedy droga prowadzi pod górkę. Moje tłumaczenie brzmi mniej więcej tak:
nawet chromy może przejść góry a niemowa elokwentnie recytować poezję”.
Dzięki błogosławieństwu Guru, który przez całe lata ogromnej wiary we mnie, pakował do mojego plecaka, niezliczoną ilość zapasowych skrzydeł, powstało w moim życiu tak wiele rzeczy wielkich i małych. Tak wiele niemożliwych stało się możliwymi (jak choćby bezy bez jajek;-). Wśród setek lekcji, które od Niego w życiu dostałam ta jest jedną z najcenniejszych- „Impossible is nothing”.
Kłaniam Ci się Guru i dziękuję bardzo.
Z pewnością to wielka wiara we własne możliwości pomaga nam przejść od CHCIEĆ do MÓC…ale kiedy już do celu dotrzemy: rozpakujmy nasz plecak i policzmy błogosławieństwa. Pomyślmy o wszystkich wspaniałych ludziach którzy nam na tej trudnej drodze pomogli. Jeśli wtedy nie przyjdzie zrozumienie,że sukces zawdzięczamy również IM a nie wyłącznie sobie- to niestety wracamy do punktu wyjścia- czyli „słownika głupców”. Na nieszczęście oprócz „niemożliwe” dużo więcej tam haseł. Pomówimy o nich jednak innym razem. Bo przecież miało być o BEZACH!
Bezy bez jajek- brzmi niemożliwie? A jeśli jeszcze dodam, że wychodzą bez żadnych substytutów jajek w proszku, żadnej modyfikowanej soi, żadnych ulepszaczy, żadnych E z numerkiem? No więc z czego?! Z SIEMIENIA LNIANEGO. Cudownie zdrowego, napakowanego kwasami tłuszczowymi omega 3 i 6 .
Ci którzy maja doświadczenia z piciem wywaru z nasion lnu (idealny na wrzody żołądka) kręcą teraz nosem- to okropne w smaku- mówią. Maja rację, kisiel lniany jest okropny (wierzcie mi piłam go nie raz). Jednak zamieniony na słodką piankę wysuszony w piekarniku przechodzi transformację niebywałą. Polecam spróbować nie tylko wrzodowcom;-))
Moja droga z CHCIEĆ do MÓC aby stworzyć przepis na bezy bez jajek trwała ponad miesiąc. Eksperymentowałam z siemieniem lnianym, złotym i brązowym (złote jest zdecydowanie lepsze w tym przepisie), próbowałam różnych proporcji i gęstości kisielu (wcale nie lepszy im gęściejszy), prawie zatarłam swój ręczny mikser (do tego przepisu zdecydowanie polecam stojący robot kuchenny, jeśli nie macie pożyczcie od przyjaciółki- ja tak zrobiłam- Aldono, wielkie dzięki!), próbowałam różnych dodatków smakowych (wszystkie niestety wpływały niekorzystnie na strukturę bezy), próbowałam dodatków wzmacniających strukturę bezy (odrobina zamiennika jajek w proszku, powodowała, że bezy wyrastały trochę wyższe ale dla mnie i bez tego były OK).
BEZY BEZ JAJEK 1/2 szkl. siemienia lnianego niemielonego (najlepiej złotego) 1. Wypłucz siemię, zalej wodą i zagotuj.
Nie wiesz co zrobić z pozostałymi po gotowaniu kisielu nasionami lnu?? Użyj ich jako maseczkę, idealnie nawilżają i wygładzają cerę. Lekko ciepłe nałóż na twarz i dekold, przykryj wilgotnym ciepłym ręcznikiem i poleż tak przez 15-20 minut. Kisiel lniany jest też wspaniałą odżywką do włosów (samych ziaren nie polecam- trudno je spłukać a potem wyczesać).
|