Kto go nie lubi? To klasyk wiosenno-letnio-śniadaniowy. Każdy ma na niego swój ulubiony przepis. Zresztą co to za filozofia? Im prościej tym lepiej. Klucz do sukcesu to jak najświeższe składniki. Rzodkiewki jeszcze pokryte rosą i twaróg odciekający przez noc z serwatki. Do tego kromki pysznego chrupiącego razowego chleba i dla takiego śniadania warto wstać wcześnie rano, nawet w wakacje. W naszym domu jeśli jemy twarożek to tylko ten domowej roboty, z mleka od krów, które wypasają się na nieodległym pastwisku. Po przepis zapraszam tutaj. Na śniadania mieszamy go z zieleniną prosto z przydomowego ogródka (rzodkiewka, ogórki, szczypiorek, świeże zioła) do tego trochę domowego jogurtu (tutaj) i koniecznie czarna sól.
Piszę o czarnej soli więcej tutaj. Kiedy jest w kryształach ma czarny kolor, kiedy jednak zmieli ją się na proszek (a tak najczęściej można ją kupić) nabiera pięknej różowo-pudrowej barwy. Wydobywa się ją z pokładów wulkanicznych dlatego ma specyficzny niepowtarzalny smak (zupełnie inny niż wszystkie znane mi sole). Idealnie komponuje się z nabiałem a dodatek jej wyrazistego smaku jest sekretem mojego przepisu na twarożek. Nabiał i czarna sól to dla mnie jedno z tych idealnych połączeń jak bazylia i pomidory, jabłka i cynamon czy chleb i masło. Tylko po to aby spróbować tego połączenia warto postarać się o tą przyprawę (można jej też poszukać pod jej indyjską nazwą Kala Namak). Nie pożałujecie- obiecuję i odtąd nie będziecie chcieli już jeść innego twarożku niż z czarną solą.
Pozdrawiam Was serdecznie z pięknej Chorwacji, gdzie ładuje akumulatory na następne miesiące wytężonej pracy. Jakież tu są widoki! Fotografuję wszystko dla Was i obiecuję pokazać po powrocie. Życzę Wam miłych wakacji pełnych pysznych rodzinnych śniadań na tarasie (z twarożkiem czy bez). Do przeczytania wkrótce.
twaróg najlepiej taki
naturalny jogurt (najlepiej taki)
śmietana (niekoniecznie)
rzodkiewki
ogórki
szczypiorek
młodziutkie liście ziół do wyboru: mięty, szałwii, tymianku, oregano
czarna sól
szczypta chili (opcjonalnie)
pieprz i sól do smaku
1. Twaróg rozdrobnić widelcem, wymieszać z jogurtem i śmietaną we właściwej dla siebie proporcji.
2. Część rzodkiewek i ogórków zetrzeć na tarce, resztę posiekać w plasterki lub drobne kawałki.
3. Szczypiorek i świeże zioła posiekać drobno.
4. Wymieszać wszystko dokładnie, dodać czarnej soli (około łyżeczki na 250g twarogu).
5. Ewentualnie doprawić jeszcze solą, chili i pieprzem.
6. Podawać z kromkami świeżego razowego ciemnego pieczywa.
Najlepiej używać do twarożku listków ziół z samych czubków roślin. O tej porze roku zioła są w pełnym rozkwicie i ich liście zaczynają być grube i „żylaste”. Te z samych czubków pozostają mięciutkie, pyszne i bardzo aromatyczne. Chyba, że używamy dostępnych w sprzedaży ziół z doniczek- wtedy nie ma to znaczenia.
Właśnie wróciłam z kolejnego Kiermaszu Bożonarodzeniowego w szkole mojego syna. Odbywa się co roku i jest niezwykłym wydarzeniem dla całej lokalnej społeczności. „Ten wieczór ma w sobie coś niezwykłego”-usłyszałam kiedy po raz pierwszy 3 lata temu, jako mama pierwszoklasisty, zostałam poproszona o pomoc w organizacji przedsięwzięcia. „Faktycznie. Tam dzieję się coś MAGICZNEGO” powiedziałam w domu, kiedy wróciłam wieczorem zmęczona lecz szczęśliwa. Od tej pory, co roku, wraz z mężem, z wielka przyjemnością przyłączamy się do tego wspólnego dzieła.
Organizacja kiermaszu to przecież praca zespołowa dziesiątek osób. Od lat ma jasno określony cel- zebranie jak największej ilości pieniędzy na rzecz naszej lokalnej szkoły. To w jaki sposób pieniądze zostaną spożytkowane też jest od początku jasne i przejrzyste. Najczęściej są to bardzo potrzebne a nietypowe inwestycje, na które nigdy nie starcza funduszy w bardzo napiętym budżecie szkoły. Dzięki corocznym kiermaszom szkoła ma np. :2 interaktywne tablice, profesjonalny sprzęt nagłaśniający, nowy szkolny radiowęzeł czy elektryczne pianino (tyle pamiętam, że zakupiono przez ostatnie lata a przecież historia tej imprezy jest dużo dłuższa niż moje z nią obcowanie). Zbiórka pieniędzy to jednak nie jedyny, a czasami nawet zastanawiam się czy aby główny cel tego przedsięwzięcia. Najistotniejszym jest, chyba jednak, integracja całej lokalnej społeczności. Wieczór ten nie byłby możliwy, gdyby nie zbiorowy wysiłek wielu, wielu osób. Jest przecież tak dużo do zrobienia. Po pierwsze- każda klasa wystawia swoje stoisko, gdzie sprzedawane są ozdoby świąteczne oraz inne rękodzieło wykonywane zarówno przez rodziców jak i dzieci. Przy wielu stoiskach zaangażowane są dzieci, nawet te najmłodsze- pomagają zarówno swoim mamom jak i nauczycielkom. Zachwalają, reklamują, zachęcają do zakupu. Ktoś maluje dzieciom buzie, ktoś sprzedaje rózgi św. Mikołaja, ktoś używane książki, ktoś wyrabianą przez siebie biżuterię, ktoś kosmetyki które udało mu się zdobyć w zakładzie pracy jako dotację dla szkoły a ktoś śliczne babeczki w kształcie bałwanków i reniferów. Ktoś zachęca do zakupu ciasteczek z wróżbą a ktoś do wpłaty na szczepionki dla dzieci z Afryki. A wśród tych wszystkich stoisk i gwaru – tłumy autochtonów- wrzucające pieniądze do licznych skarbonek, skrzyneczek. woreczków, sakiewek i pudełek- aż miło popatrzeć.
A kiedy już wszyscy kupujący wydadzą prawie wszystkie pieniądze i zmęczą się trochę mogą odpocząć w wyczarowanej przez mamy z Rady Rodziców kawiarni. Tego dnia zamienia się w nią pięknie udekorowana i nastrojowo oświetlona świecami stołówka szkolna. Można tam zakupić upieczone przez licznych rodziców i dzieci ciasta (my z synkiem piekliśmy sernik z dzisiejszego przepisu 🙂 ) oraz inne wigilijne przysmaki jak barszczyk, pierogi czy kutia. Wszystkim zarządza przesympatyczna Pani Kasia prowadząca na co dzień szkolny sklepik. Przy licznych stolikach siedzi wiele gości a wszyscy rozmawiają o jednym- o nadchodzącej LICYTACJI- najważniejszym punkcie całego wieczoru. Wystawiane są na niej przedmioty zrobione lub podarowane przez lokalną społeczność a potem przez nią chętnie licytowane i kupowane. Przez cały dzień każdy może obejrzeć je z bliska w pięknie udekorowanej i oświetlonej sali gimnastycznej. A jest co podziwiać: są prace malarskie lokalnych artystów (wylicytowaliśmy jedna z nich zeszłego roku z moim mężem), są stroiki świąteczne (tak piękne, ze nie powstydziłaby się ich najlepsza warszawska kwiaciarnia) są bombki i wazony ozdabiane metoda decoupage (wytwarzane przez cały rok przez zdolną Panią Sekretarkę). Są bombki z autografami znanych ludzi, są święte obrazy wyszywane przez „lokalne Babcie”, są ceramiczne i drewniane anioły, żywe i sztuczne choinki i wiele, wiele innych atrakcji.
O wszystko to „bije się” cała lokalna społeczność na czele z Burmistrzem, Proboszczem i innymi osobami na co dzień niekoniecznie związanymi ze szkołą. Licytację z dużą dawką dobrego humoru prowadza od lat dwaj Panowie: Dyrektor szkoły oraz nauczyciel WF-u. Jest podczas tej licytacji dużo śmiechu ale i całkiem sporo zaciętej walki, na duże ( jak dla tej wiejskiej, nie za bogatej przecież społeczności ) pieniądze. Na przykład w tym roku, podarowany przez nas, przepiękny obraz olejny przedstawiający Madonnę z Dzieciątkiem wylicytowany został za ponad tysiąc złotych(!). Za paręset złotych każdy, sprzedano też wiele stroików i ozdób.
Ale najciekawsze dla mnie przy całej aukcji jest niezwykłe zaufanie jakim ta społeczność darzy się nawzajem. Osoby, które wylicytowały przedmioty odbierają je na miejscu z rąk Dyrektora szkoły ale nie płacą za nie natychmiast. Na załatwienie spraw finansowych każdy ma jeszcze parę dni aby na spokojnie podejść do sekretariatu szkolnego i uregulować należność. Dostaje się wtedy odpowiednie pokwitowanie oraz serdeczny uścisk dłoni dyrektora w podziękowaniu za wsparcie szkoły. Zwieńczeniem całego wieczoru jest, wystawiane ( co roku inne) przepiękne przedstawienie jasełkowe. Biorą w nim udział dzieci od zerówki po ostatnie klasy gimnazjum (czasami również dorośli). Nad wszystkim czuwa sympatyczna „Pani od religii”. Przygotowania trwają miesiącami, wykonywane są oryginalne dekoracje (przy udziale innych nauczycieli i rodziców), mamy szyja stroje. Dzieci powtarzają role na licznych próbach. Przedstawieniu towarzyszy przepiękna muzyka, czasami nawet wykonywana na żywo. To blisko godzinne widowisko często budzi wśród widowni wzruszenie, zadumę czy nawet salwy śmiechu. Sala gimnastyczna pęka w szwach a młodzi aktorzy dostają owacje na stojąco.
Szkoła pustoszeje powoli. Każdy ma przecież coś do zabrania, posprzątania, załatwienia, zapakowania do samochodu. Część rodziców już umawia się na następny dzień aby pomóc porządkować szkołę, przecież od poniedziałku- musi zacząć funkcjonować ona nie jako kawiarnia, dom aukcyjny czy teatr ale jako zwykła jednostka oświatowa. A może jednak nie taka zwykła? Może wyjątkowa?
W poniedziałek odbierając syna ze szkoły, odwiedzę sekretariat i dowiem się pewnie ile razem uzbieraliśMY pieniędzy. I zapewniam Was, że dla nas wszystkich to nie suma będzie ważna ale właśnie to wielkie MY na końcu wyrazu. Bo jakby nie liczyć to największe korzyści wynikające z tego wieczoru okazują się zupełnie niematerialne.
Kiedy głęboko się zastanowić to najważniejsze w Kiermaszu było przecież to, że: zrobiliśMY coś wspólnie jako społeczność, mieliśMY z tego dużo frajdy, pomogliśMY sobie nawzajem, poznaliśMY się lepiej, byliśMY RAZEM. Tego magicznego wieczoru nie było „Wy”, nie było „Oni” … BYLIŚMY tylko „MY”- a to jest przecież bezcenne- warte dużo więcej niż wszystkie zebrane pieniądze. To jest właśnie MAGIA tego przedsięwzięcia! A dla Was mam dziś „magiczny” przepis na sernik, który mój synek wybrał jako nasz tegoroczny ” kulinarny wkład” w kiermasz szkolny. Sernik ten piekę od tak wielu lat, że mogę to robić z zamkniętymi oczami. Nie potrzebuję, żadnych proporcji, żadnej wagi, żadnego odmierzania składników. Taka umiejętność w normalnym życiu jest wielką zaletą, w blogowym świecie wirtualnym, niestety- wielkim przekleństwem. Bo kto z Was chciałby usłyszeć przepis typu: „weź tyle twarogu ile znajdziesz w lodówce, dodaj do niego trochę masła, odpowiednią ilość cukru, nie za dużo kaszy manny……”? Kto?- Nikt.
Dlatego byłam grzeczna i piekąc wczoraj sernik do „kiermaszowej kawiarenki”(sprzedany do ostatniego okruszka!) zapisałam dla Was wszystko dokładnie. Proszę wiec bardzo- oto najlepszy i najprostszy sernik bez jajek jaki znam. W sam raz na nadchodzące Święta, na które życzę wam dużo MAGII!
Sernik bez jajek
(klasyczny, na kruchym spodzie, najlepszy)
na ciasto: 150g. miękkiego masła 3 kopiaste łyżki kwaśnej śmietany 1 cukier waniliowy 1,5szkl mąki 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia Na masę serową: 750g twarogu śmietankowego (najlepiej takiego) 150g. masła (miękkiego) 3/4 szkl. cukru 1/2szkl jogurtu naturalnego 20g waniliowego budyniu w proszku (1/2 opakowania) 3 łyżki kaszy manny 1 cukier waniliowy 1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia otarta skórka i sok z 2 małych cytryn olejek cytrynowy na lukier: 4 łyżki cukru pudru 1 łyżka wiórków kokosowych odrobina zimnej wody
1.W misce wymieszaj masło ze śmietaną, cukrem waniliowym i proszkiem do pieczenia. Dosypuj stopniowo mąki i zagnieć miękkie ale zwarte i nie klejące się do rąk ciasto. Zawiń w folię i włóż do lodówki.
2.W tej samej misce (nie trzeba myć) zrobisz masę serową. Zmiksuj mikserem masło i cukry na jednolitą masę. Dodaj budyń, kaszę manną, proszek do pieczenia, zmiksuj.
3. Cały czas miksując dodawaj stopniowo twaróg, przetarty uprzednio przez drobne sitko lub zmielony w maszynce.
4. Na koniec dodaj jogurt, olejek, sok i skórkę z cytryny. Miksuj wszystko jeszcze około minuty.
5. Wyjmij ciasto z lodówki. 2/3 ciasta rozwałkuj na cienki placek. Wyłóż nim dno i boki okrągłej lub kwadratowej (25/25cm) blaszki do pieczenia. Na ciasto wyłóż masę serową.
6. Z reszty rozwałkowanego cienko ciasta wytnij paski o szerokości 1-2cm i ułóż z nich kratkę na wierzchu masy serowej.
7.Piecz ciasto w nagrzanym do 180’C piekarniku przez 1 godzinę. Najlepiej ustawić ciasto nieco niżej w piekarniku i włączyć opcje pieczenia góra-dół.
8.Pozostaw do ostygnięcia.
9.Cukier puder wsyp do miseczki i stopniowo dodawaj po odrobince (1/2 łyżeczki) wody cały czas ucierając lukier. Lukier powinien być dość gęsty ale równym strumieniem spadać z łyżki. Dosyp wiórki kokosowe, wymieszaj i polukruj zimny sernik.
10.Poczekaj aż lukier zastygnie, wtedy pokrój ciasto na rąby, kwadraty lub trójkąty.
Najlepszy twaróg na ten sernik (oprócz oczywiście domowej roboty) to taki klasyczny twaróg śmietankowy w kostkach. Musi być tylko mięciutki, najlepszy taki lekko podchodzący serwatką- którą też należy wlać do masy serowej. Sernik wyjdzie też z innych serów na sernik (np. takich w wiaderkach, czy tych już uprzednio mielonych) ale moim zdaniem nie będzie już taki pyszny.
Jeśli nie lubisz kokosa możesz zrobić lukier bez wiórków. A polukrowany sernik posypać uprażonymi na suchej patelni płatkami migdałowymi.
Każdego piątku o 7.00 rano, kiedy jeszcze smacznie śpię, Mleczarz wiesza na mojej bramie solidną torbę a w niej 5 litrów mleka z porannego udoju. Musielibyście zobaczyć tego człowieka. Ja Go Wam niestety, pomimo licznych wysiłków, pokazać nie mogę. Od roku próbuje zrobić mu zdjęcie i zupełnie mi się nie udaje bo jest tak skromny, że na aparat reaguje jak na karabin maszynowy.Przestałam już nawet zabierać aparat na spotkania z nim, bo strasznie się go boi.
Mleczarz jest człowiekiem ze wszech miar nietuzinkowym. Niziutki, chudziutki i cały pomarszczony, ma ponad 80 lat, okulary jak denka od butelek, nosi walonki, waciak i piękną czapeczkę. Nie ma ani jednego włosa pod tą czapeczką ale za to piękny zarost na brodzie. Uśmiecha się zawsze szeroko, choć ma tylko jeden ząb i pomimo tych wszystkich „niedostatków w wyglądzie” jest jedną z najbardziej czarujących osób, które spotkałam w życiu.
Nigdy nie narzeka, pięknie opowiada o swoim ciekawym życiu, zna wszystkich w okolicy lecz w naszych licznych pogawędkach nie usłyszałam ani razu nic złego o którymkolwiek z sąsiadów. Zapłatę za mleko, zawsze przyjmuje jakby się trochę wstydził. Zresztą od początku zaznaczył, że to ja liczę i pilnuję ile zapłaciłam (rozliczamy się raz na jakiś czas). Bo On „do liczbów nie ma głowy, a poza tym to on wierzy ludziom, bo co to za świat by był jakby człowiek człowiekowi nie wierzyli!”. Nie zwraca się do mnie nigdy inaczej niż per „Panienko”. Zawsze całuje w rękę na powitanie, ściąga przy tym swoją śmieszną czapeczkę i kłania się w pas. Jest niezwykle szarmancki co przy jego aparycji mogłoby wydawać się groteskowe ale nigdy jakoś takie nie jest. Jest czarujące i CZARUJĄCY to zdecydowanie najlepsze słowo określające tego człowieka.
Mój Mleczarz to człowiek innej epoki i to nie dlatego, że nie nadążył za postępem. Tak wybrał- świadomie. „Praca na roli, Panienko, to bardzo trudne zajęcie. No bo kto to jest rolnik- dziadyga. Ale ja to kocham i nie mógłbym bez tego żyć. Próbowałem parę razy i zawsze wracałem. Nie potom mnie ojciec na Akademia Rolnicza posyłali, żeby ja w życiu co innego robił. Tu jest moje miejsce.”- powiedział mi któregoś razu kiedy zobaczyłam go orzącego w polu końmi i nie mogłam się powstrzymać by zatrzymać samochód i popatrzyć na ten unikatowy widok z bliska.
Na moje pytanie czy w swoim tak już podeszłym wieku nie myśli o emeryturze- odpowiedział: „A kto by, Panienko, opiekował się moimi zwierzętami? To są żywe stworzenia, one czują, lubią mnie a ja ich wszystkich też. Nie oddam ich przecie do rzeźnika! Zestarzejem się i umrzem tu wszystkie razem”. A gromadka tych zwierząt niemała. Naliczyłam 4 psy, 3 koty, 5 krów, 2 konie i jeszcze parę kóz. Wszystkie zadbane i wyglądające na szczęśliwe.
Jak znalazłam tego Mleczarza, rodem jak z Anatewki ( ze „Skrzypka na dachu”)?
Od dłuższego czasu zastanawiam się nad tym aby zostać weganką (a więc w moim wypadku wykluczyć z diety jeszcze muszę produkty mleczne). Jakoś cały czas do tego nie mogę dorosnąć, próbuje i polegam, próbuje i polegam. Postanowiłam więc zacząć inaczej -metodą małych kroków i choć część nabiału uzyskiwać od zwierząt hodowanych w nieprzemysłowy sposób. Ideałem byłby „nabiał AHIMSA” czyli taki od krów hodowanych z troską, gdzie nie odstawia się cielaków od matek i nie wysyła starych krów, oraz byków do rzeźni. Jest to bardzo trudny model hodowli i wydaje się wręcz niemożliwy, jednak znam ludzi, którzy wcielają go w życie. Niestety nie w Polsce.
Jeśli nie mogłam znaleźć mleka ahimsa, szukałam chociaż takiego od krów, które żyją w „cywilizowany” dla nich sposób, pasą się na pastwiskach, są zadbane i traktowane jak żywe czujące istoty a nie jak maszyny do dawania mleka. Zaczęłam więc wypatrywać takich krów wszędzie gdzie jeździłam.
Aby ułatwić sobie sprawę, zaczęliśmy nawet z synkiem grać w specjalna grę „ Krowa za 100” .( Kto czytał „Kacperiadę- Zestaw Urodzinowy” Grzegorza Kasdepki ten wie o czym mówię.) Otóż gra- zabawa w naszym przypadku polegała na tym, żeby uważnie wypatrywać zwierząt z okien samochodu . Za każde zobaczone zwierze dostajesz punkty. Zaczynasz od ptaków, które są łatwe do wypatrzenia więc dają ci mało punktów, kończysz na krowie, która jak się okazało w naszej okolicy była wielkim rarytasem więc za nią gracz dostawał 100 punktów. Punkty zgarnia, nie ten kto pierwszy zwierze zobaczy ale ten kto pierwszy krzyknie np. „kura za 20!”.
Za każdym więc razem, kiedy mój synek lub ja krzyczeliśmy „Krowa za 100!” a byliśmy w promieniu 50 km od naszego domu zatrzymywaliśmy się i oglądaliśmy zwierzęta oraz próbowaliśmy namierzyć ich właścicieli. W większości przypadków zupełnie bez rezultatu…. Aż tu jednego dnia kiedy byliśmy już zupełnie niedaleko domu (a ja prowadziłam na głowę w naszych zabawowo-punktowych rankingach) Kacper krzyknął „ Krowa za 100,200,300,400,500!!!! Hurra! Wygrałem.” I faktycznie w oddali na łące zobaczyliśmy 5 pasących się krów.
Jeszcze tego wieczora pojechaliśmy rowerami na pastwisko, przywitaliśmy się z krowami i odnaleźliśmy najbliższe gospodarstwo. Kiedy obszczekały nas już wszystkie podwórkowe psy i obwąchały koty, z obory wyszedł malutki, chudziutki, pomarszczony staruszek. Ściągnął swoją śmieszną czapeczkę, poświecił w oczy łysinką na głowie, ukłonił się w pas i pomimo protestów ucałował mnie w obie ręce. „Czego Panienka sobie życzy?” – zaczął rozmowę. A im dłużej rozmowa trwała, tym bardziej przekonywałam się, że oto znalazłam swojego Mleczarza.
Mleko jego krów jest pyszne, gęste, pełne śmietany. Dostaje go już od prawie roku, robię z niego różnego rodzaju sery (panir, twaróg, labneh), jogurt , kefir, maślankę oraz moje ulubione mleczne słodycze: misthi doi- indyjski deser jogurtowy z odparowanego mleka, sandesz- słodkie kuleczki ze świeżego sera panir czy burfi- podobny do ciągnących się krówek bengalski przysmak . Nie mogę tylko tego mleka pić w czystej formie- jest dla mnie po prostu za tłuste. Właśnie dorosłam już do pierwszych prób zrobienia z tego mleka masła. Mam nadzieję wkrótce pokazać wam tutaj tych prób rezultaty.
Na stronie „Przepisy” (patrz pasek menu u góry strony) stworzyłam osobny dział- „Wyczarowane z mleka”. Będę tam sukcesywnie umieszczać przepisy na moje mleczarskie „cuda”. Na początek, prosty przepis jak zrobić samemu twaróg. To jest mleczarskie ABC i dlatego od tego zaczynam. Tymczasem pozdrawiam Was wszystkich serdecznie!
Czy mam pozdrowić również od Was mojego CZARUJĄCEGO Mleczarza??? Idę się dziś do niego rozliczyć i poczęstować go moim twarogiem 🙂 🙂 :-).
JAK ZROBIĆ DOMOWY TWARÓG (proporcja na około 1.5-2kg twarogu)
5 litrów mleka 3 dni oczekiwania trochę cierpliwości i wprawy termometr gastronomiczny (niekoniecznie)
WERSJA SKRÓCONA PRZEPISU: dla tych, którzy nie lubią przynudzania
1. Wlej mleko do garnka.
2. Pozostaw w cieple na 3 dni aż się zsiądzie.
3. Podgrzewaj na powolnym małym ogniu 30 minut.
4. Pozostaw w garnku do ostygnięcia.
5. Wyłóż na sitko żeby odcedzić serwatkę.
WERSJA PRZYNUDNAWO-DŁUGA: dla tych, którzy uważają, że diabeł tkwi w szczegółach
1. Jeśli jesteś szczęśliwym posiadaczem mleka wiejskiego omiń punkty 2,3 i 4, jeśli nie to:
2. Rozglądnij się w okolicy za krową, namierz jej właściciela i kup od niego mleko.
3. Popytaj w lokalnych sklepikach lub udaj się na lokalny bazar i znajdź babcię z mlekiem.
4. Ewentualnie udaj się do najbliższego mlekomatu (jeśli mieszkasz w większym mieście).
5. Wlej mleko do garnka o grubym dnie i pozostaw pod przykryciem w ciepłym miejscu na 3 dni.
6. Po paru godzinach od wlania mleka warto zebrać z wierzchu śmietanę. (ja tak robię, gdyż: po pierwsze wg. mnie śmietana psuje się szybciej niż kwaśnieje mleko, po drugie nie lubię kożucha ze śmietany na zsiadłym mleku, po trzecie wykorzystuję śmietanę do innych dań).
7. Mleko po 3 dobach skwaśnieje i zmieni swoją konsystencję na dużo gęstszą.
8. Nie mieszaj mleka i nie przelewaj do innego garnka!!!
9. Postaw garnek na najmniejszym ogniu jaki uda ci ustawić. Dodatkowo jeszcze podstaw coś pod garnek tak, żeby ciepło rozchodziło się powoli i równomiernie. Ja stawiam garnek o podwójnym dnie na grubej patelni i dopiero taką konstrukcję ustawiam na maciupeńki gaz.
10. Proces, który będzie zachodził w garnku to warzenie sera. Oznacza to, że pod wpływem temperatury skrzepy mlekowego białka będą się scalały i twardniały oddzielając od płynnej serwatki. Im wolniej ten proces będzie zachodził tym miększy i delikatniejszy twarożek otrzymasz.
11. Ważna jest też temperatura, na dnie garnka zawsze będzie najwyższa i tam mierzona nie powinna przekraczać 45-50’C (w górnych partiach mleko będzie miało około 30’C). Warto bardzo delikatnie zagarniać łyżką cedzakową od brzegów garnka od środka tworzący się twaróg, wtedy temperatura w garnku się wyrównuje i ser tworzy się równomiernie we wszystkich partiach. (Nie mieszaj energicznie, żeby nie porozdzielać zawiązującego się twarogu).
13. Jeśli nie mamy termometru to sprawdzajmy temperaturę palcem (40’C to już gorące mleko ale jeśli wsadzimy do niego palec na kilka sekund to jeszcze nas nie poparzy). Generalnie lepiej niech mleko będzie zimniejsze niż temperatura miałaby przekroczyć 50’C.
14. Mnie warzenie twarogu z 5 litrów mleka zajmuje 30 minut. Na tym etapie twaróg wygląda bardziej jak mocno zsiadłe mleko, pływające w lekko żółtawej serwatce niż jak produkt końcowy. Nie przejmuj się- taki ma właśnie być.
15. Wyłącz gaz pod garnkiem i pozostaw twaróg w serwatce do ostygnięcia.
16. Kiedy ostygnie- twaróg stanie się bardziej solidny.
17. Teraz bardzo delikatnie łyżką cedzakową przekładaj twaróg na sito lub durszlak. (Nie wylewaj całej zawartości garnka na sitko. Kiedy w garnku zostanie już tylko serwatka z malutkimi kawałeczkami twarogu wtedy możesz to przelać przez sitko i odzyskać resztkę twarogu)
18. Zawieś sitko lub durszlak na misce (żeby zbierała serwatkę), przykryj pokrywką i odstaw do lodówki na parę godzin (niczym nie musisz przyciskać).
19. Jeśli dotrwałeś do końca- nagrodą jest pyszny, leciutko kwaskowy, mięciutki, rozpływający się w ustach a jednocześnie dający się kroić twarożek. Trzymany w lodówce pozostaje świeży nawet do 10 dni.
20. Wiem, że trudno w to uwierzyć, czytając cały ten przydługawy opis- ale metoda jest BARDZO PROSTA Po jednym czy dwóch razach dochodzi się do wprawy i robi się twaróg z zamkniętymi oczami 😉 .
Istnieje też drugi sposób robienia twarogu. Nigdy go nie próbowałam bo nie mam tak dużego garnka ale brzmi sensownie. Zamiast punktów 9,10,11,12,13,14 trzeba: zsiadłe mleko zalać wrzątkiem w proporcji 1:1. Tzn. na 5 litrów zsiadłego mleka 5 litrów wrzątku, delikatnie wymieszać i postępować dalej jak w pkt. 15 i dalszych. Wydaje się, że wstawienie garnka do piekarnika z ustawioną temperaturą 30-40’C też byłoby dobrą metodą.
Nie wylewaj serwatki, jest w niej jeszcze wiele wartości odżywczych, możesz nią podlać rośliny w ogródku, będą Ci na pewno wdzięczne.