Mieszkamy w otulinie Parku Krajobrazowego a więc tuż przy lesie. Na połowie naszej działki, rośnie przepiękny starodrzew. Są tam sosny, dęby, klony i brzozy. Mamy nawet pomnik przyrody, stary dąb o imieniu Józef. Z okien wszystkich naszych sypialni są widoki na korony tych drzew. Uwielbiamy z mężem leżeć rano i obserwować toczące się na drzewach życie. Mieszka tam wiele gatunków ptaków. Są dzikie gołębie, szpaki, sójki, moje ukochane rudziki, sowy!(o nich innym razem). Jednak królowymi tej sceny zdecydowanie są wiewiórki.
Cóż to są za zabawne stworzenia. Moja babcia zawsze mówiła, że Pana Boga musiał ktoś rozśmieszać kiedy stwarzał niektóre zwierzęta. Na pewno tak było przy wiewiórkach. Przynajmniej „nasze” wiewiórki są zupełnie szalone. Biegają i skaczą po drzewach jakby miały w ogonach małe motorki. Z moich obserwacji wynika że w 50% wypadków robią to dla zwykłej zabawy. Bo jak inaczej wyjaśnić wielokrotne ślizganie się po świeżo napadanym śniegu czy celowe przebieganie nad towarzyszką zabaw aby obsypać ją śniegiem spadającym z gałązek pod stopami? Wiewiórki są też bardzo ciekawskie i niestety nie umieją pływać – te dwie cechy przyprawiły jedną z nich o śmierć w rozkładanym basenie(ku naszej wielkiej rozpaczy). Uwielbiają również żywić się na naszym kompostowniku, rarytasem są tam skórki od bananów. Jest jednak taki czas w roku kiedy z okien sypialni nie wypatrzysz ani jednej wiewiórki. Wszystkie przenoszą się za dom a my mamy pewność że właśnie dojrzały orzechy. Z tyłu domu rośnie niewielki sad owocowy a w nim dwa ogromne orzechy włoskie. W sezonie zbiorów można tam wypatrzeć wiele wiewiórek. Nie pomaga żadne ich straszenie, podchodzenie pod drzewa, robienie hałasu. Wiewiórki najwyżej wejdą wyżej na gałęzie lub co bardziej prawdopodobne zrzucą łupinkę od orzecha na głowę. Jesienią nagle robią się mniej figlarne, bardziej pracowite, zajęte. Cały czas gdzieś gonią, coś zakopują, ukrywają swoje skarby, zmieniają zdanie, rozkopują, szukają nowej kryjówki. I choć same się w tym wszystkim chyba gubią, cel mają jeden- znaleźć a potem ukryć przed innymi jak największa ilość orzechów. I żebyście zrozumieli jaka to skala wyobraźcie sobie klasyczną reklamówkę z supermarketu wypchaną po brzegi orzechami włoskimi. Taką właśnie torbę zakupiliśmy pierwszego miesiąca kiedy przeprowadziliśmy się do nowego domu. Dowiedzieliśmy się, że na działce mieszkają wiewiórki i mieliśmy wielki plan oswajać je, żeby z czasem jadły nam z ręki jak te z Łazienek Królewskich. Zostawiliśmy torbę na werandzie i zapomnieliśmy o niej na 2 krótkie dni. Po tym czasie na dnie torby zostało smętne parę orzechów. Okazało się, że 2 wiewiórki przez tak krótki czas wyniosły z naszej werandy „towar” rozmiarem przekraczający parokrotnie ich wielkość. A ci którzy obserwują wiewiórki wiedzą, że są one w stanie na raz przenieść tylko to co mieści się w ich pyszczku. Wszystkie łapki muszą mieć wolne kiedy biegają. Jeden orzech włoski ledwo mieści się do pyszczka wiewiórki dwa nie zmieszczą się choćby nie wiem co. Do tego reklamówka leżała na widoku w miejscu gdzie kręcą się ludzie, mogły więc to robić niezauważone tylko w tych porach dnia kiedy śpimy lub nie ma nas w domu.
A teraz wyobraźcie sobie, że wiewiórek jest więcej niż dwie i mają do dyspozycji parę tygodni. Możecie zapomnieć, że zbierzecie jakiekolwiek orzechy z drzew, wiewiórki zajmują się nimi „na bieżąco”. Właściwie to dlaczego mamy zakładać (nie tylko my ale i wiewiórki) że jesteśmy właścicielami tych drzew i ich plonów. Wiewiórki mieszkały tutaj zanim się wprowadziliśmy i pewnie od zawsze zaopatrywały się na zimę w orzechy w tym sadzie. Wielką arogancją (tak typową dla gatunku ludzkiego) byłoby przepędzanie wiewiórek i zagarnianie wszystkich orzechów dla siebie. Daliśmy więc spokój a po orzechy chodziliśmy do sklepu… Aż tu ostatniej jesieni trafił się wielki urodzaj orzechów. Choć stołowały się u nas wszystkie okoliczne wiewiórki- nie dały rady zebrać wszystkiego- zostało również coś dla nas.
Wiele wieczorów tej zimy spędziliśmy więc przed kominkiem łupiąc orzechy. Każdy z nas ma inną technikę: mój mąż bierze dwa orzechy i po prostu zgniata je pomiędzy dłońmi, syn (8-latek) używa młotka robi przy tym dużo hałasu i ma wielką frajdę. Ja nauczona przez babcię używam noża- wkładam jego czubek pomiędzy 2 łupinki i przekręcam. Orzech otwiera się i łatwo z niego wyjąc nienaruszone 2 połówki orzechowego serca. Trzeba wykazać się dużą siłą woli, żeby nie zjeść ich od razu tylko odłożyć do miseczki. Kiedy miseczka jest pełna idzie się do kuchni, wyciąga starą ciężką patelnię, drewnianą łyżkę i brązowy cukier, niedługo potem w całym domu pachnie karmelem i przyprawami. Z tą samą miseczką, teraz wypełnioną już orzechami w karmelu, idzie się na górę do sypialni, siada w fotelu przed oknem i jak w najlepszym kinie (pogryzając orzeszki) ogląda przyrodniczy film o wiewiórkach. Jeśli nie puszczają akurat filmu o wiewiórkach zawsze jest coś innego interesującego do obejrzenia. Te orzechy zdecydowanie lepiej smakują przed oknem z widokiem na ogród niż przed telewizorem. Spróbujcie koniecznie!
WŁOSKIE ORZECHY W KARMELU 200g orzechów łuskanych (po przebraniu)
Patelnia po smażeniu karmelu nie chce się domyć? Zagotuj w niej wodę- cały karmel się w niej rozpuści i nic nie trzeba będzie szorować. Pamiętaj również, że rozpuszczony cukier jest piekielnie gorący (ma dużo wyższą temperaturę niż wrzątek), dlatego uważaj bo bardzo łatwo dorobić się paru pęcherzy na palcach (wiem z autopsji).
|