Deser do zrobienia już, natychmiast – to jest właśnie ten czas, sam środek sezony truskawkowego- ostatni dzwonek, żeby zbierać płatki róż i robić z nich konfitury. U mnie ten deser powstaje zawsze w czasie ucierania konfitury z płatków róż. Nie mogę się opanować- wiem, ze powinnam całe to różane bogactwo zostawić na potem (np. do pączków w tłusty czwartek) ale jakoś się tak okazuje, że po trochu wyjadam całą różę w sezonie truskawkowym. Bo moim zdaniem nie ma lepszego połączenia niż róża z truskawkami. Ten deser jest tego perfekcyjnym przykładem. Jeśli nie przekonuje Was jednak poniższy przepis to zróbcie sobie np. lody truskawkowo-różane- wtedy zrozumiecie o czym mówię. Tylko uwaga!, żeby nie było, ze nie ostrzegałam- ten smak uzależnia 🙂
Dzisiejszy deser z powodzeniem można zweganizować- odsyłam do komentarzy pod przepisem w ramce.
1/2 szkl. kaszy jaglanej
1 łyżeczka masła
1/2 kg. truskawek
2 łyżki konfitury z płatków róż (lub olejek różany lub można pominąć)
4 łyżki miodu
2 szklanki mleka
1 szk. śmietany kremówki
4 łyżki cukru pudru
Sok i otarta skórka z 1 cytryny
1. W rondelku rozpuścić masło dodać kaszę i mieszając uprażyć przez minutę na średnim ogniu (dzięki temu kasza nie będzie gorzkawa po ugotowaniu)zalać 1,5 szk. mleka, zagotować, zmniejszyć ogień do minimum, przykryć i gotować dalej do czasu do aż kasza wchłonie całe mleko. Zdjąć z ognia i ostudzić.
2. Wrzucić kaszę do blendera dodać pozostałe mleko, miód, sok z cytryny i zmiksować na gładki krem (o konsystencji budyniu).
3. Śmietanę ubić na sztywno z 2 łyżkami cukru pudru i delikatnie połączyć z masą jaglaną.
4. Truskawki zmiksować z 2 łyżkami cukru na gładki mus.
5. Podzielić masę jaglaną na pół, do jednej części dodać dżem różany (lub parę kropel olejku różanego) i 2 łyżki musu truskawkowego. Drugą pozostawić białą i wmieszać w nią skórkę z cytryny. Schłodzić masy w lodówce przez parę godzin.
6. W pucharkach układać warstwami- masę truskawkową, różaną i jaglaną, podawać udekorowane dodatkowymi owocami i płatkami róż.
Podobny deser można przygotować z innych owoców, bardzo dobre będą maliny, morele czy nawet agrest. W wersji wegańskiej można mleko zastąpić roślinnym, np. migdałowym, miód cukrem lub syropem z agawy a kremówkę schłodzonym mlekiem kokosowym.
Witam serdecznie. W lipcowym numerze Weranda Country, który w sprzedaży już od 10 czerwca znajdziecie moją ziołową sesję wraz z ciekawymi przepisami na potrawy gdzie świeże zioła są głównym bohaterem. Dania są super proste, do wykonania w pół godziny. Bo komu latem chciałoby się siedzieć długo w kuchni? Dobrym przykładem jest powyższy makaron- pomysł prosty w wykonaniu a jednak z efektem „WOW”. Przygotowane z takiego ciasta: makaron, ravioli lub pierogi zachwycą każdego. A na kolejnych zdjęciach zupełny hit każdego mojego letniego przyjęcia- smażone w tempurze z przyprawami gałązki świeżych ziół prosto z mojego ogrody. Tempura jest tak delikatna i smaży się tak szybko, że listki pozostają zielone i pełne aromatu. Okrywa je tylko cudownie chrupiąca skorupka z diabelnie smacznego ciasta. Naprawdę polecam! Do tego sałata z liśćmi młodych ziół i sosem ziołowo-jogurtowym a dla orzeźwienia wody aromatyzowane ziołami i owocami. Miedzy innymi- rozmarynowo-malinowa- moja ulubiona. Dla spragnionych „cięższych smaków” w letnie długie wieczory- mam 3 propozycje na ziołowe mini pizze. Zamiast sosu pomidorowego mają domowej roboty pesto a zamiast żółtego sera- białą mozarellę, zakopiański oscypek czy pyszny koryciński ser z czarnuszką.
Och! I jeszcze zupełnie bym zapomniała- są też przepisy na pyszne ziołowe masła.
Po szczegóły jak zwykle odsyłam do Weranda Country- warto kupić numer lipcowy bo oprócz ziołowych dań znajdziecie tam również piękne zdjęcia motyli wykonane przez moją serdeczną przyjaciółkę Magdę Wasiczek. Jeśli nigdy nie widzieliście zdjęć tej najzdolniejsze polskiej makro-fotografki to (jak mawiała moja babcia) „połowa Waszego życia jest stracona”. Czas to koniecznie nadrobić – zaglądając np. TUTAJ lub do Werandy.
W ziołowej sesji pomagały mi dwie nieocenione Panie- pierwsza to Dorota Tyszka- fotografka na co dzień zawodowo fotografująca modę i wielkie imprezy masowe (np. wybory Miss Polonia) pewnej soboty przywdziała fartuszek i dzielnie wałkowała ziołowy makaron w mojej kuchni. Druga to Jowita Stachowiak- prowadząca bloga CrazyLittlePolka – ze stoickim spokojem, przez pół godziny podlewająca zioła w moim garażu czego wynik widzicie na pierwszym zdjęciu w tym wpisie. Moje Drogie Panie- DZIĘKUJĘ BARDZO!- bez Was nie dałabym rady.
W czerwcowej Werandzie znajdziecie moją landrynkową sesją wraz z przepisami na szybkie przyjęcie dla małej księżniczki. Idealne na Dzień Dziecka czy komunię. A w sumie to czemu się ograniczać do małych księżniczek- myślę, że te duże też z miłą chęcią znalazłyby się na takim przyjęciu. Ręka do góry, kto by nie pogardził zaproszeniem na takie Landrynkowe Party??? Znajdziecie w Werandzie przepisy na: różowy pop-corn o smaku różanym, rabarbarową oranżadę, kokosowe mini kuleczki z owocami granatu, jogurt o smaku ulubionych landrynek, czy ciasteczka które wyglądają nawet słodziej niż smakują (ciasteczka wykonała do sesji nieoceniona Iga Sarzyńska). Są jeszcze truskawki w polewie z serka homogenizowanego i paluszki oblane białą i różową czekoladą. Do publikacji nie weszły lody różano-malinowo-miętowe ani mini beziki z miętowym kremem i jeszcze domowej roboty różane lokum ale „co się odwlecze to nie uciecze”- na pewno zobaczycie gdzieś jeszcze te przepisy. Receptury są bardzo proste więc idealne do zrobienia razem z dziećmi. Małe księżniczki mogą wykrawać ciasteczka, ozdabiać polewą paluszki czy kręcić małe kuleczki z masy kokosowej. Bracia małych księżniczek za to sprawdzić będą się mogli w kruszeniu twardych cukierków na „landrynkowy pył” potrzebny w jednym z przepisów. Zrobienie wszystkich przekąsek nie wymaga zbyt dużo czasu- jest więc to łatwe, przyjemne i spektakularne w końcowym efekcie przedsięwzięcie. Tak jak wszyscy lubimy- nie za dużo pracy za to efekt Wow! 😉 Ozdoby w większości można wykonać samemu- wystarczy parę wykałaczek lub patyczków do szaszłyków i różowe wstążeczki lub papier w ładne wzorki (np. do pakowania prezentów). A jakby Wam się nie chciało to możecie kupić np. TUTAJ. Zawiadomcie gości, że to różowe party i jeśli chcą przynieść kwiaty to powinny być właśnie w tym kolorze- otrzymacie od razu dodatkową dekoracja. Nie zapomnijcie o odpowiedniej sukience i już możecie otwierać Landrynkowe Party. Bo czy jest coś przyjemniejszego niż spotkać się w gronie przyjaciół, w ogrodzie, na przyjęciu, w wieczór upalnego letniego dnia? Ja w każdym razie to uwielbiam, w kolorze pink czy każdym innym. Jakby ktoś chciał mnie zaprosić to piszcie koniecznie 🙂
Ps. Przywieszki z cudnymi pieczątkami, które widzicie na butelkach oranżady dostałam dawno temu od jednej z moich kursantek. Miała otwierać z takimi gadżetami sklep internetowy i miała się pochwalić kiedy to się stanie. Minęło sporo czasu a ja cały czas się zastanawiam czy to przedsięwzięcie doszło do skutku, bo z miłą chęcią bym Wam je tu pokazała. Droga kursantko- jeśli to czytasz odezwij się i pochwal…
Ps.2 W sesji pomagała mi moja nieoceniona asystentka Jadwiga Bernie- to właścicielka tych pięknych smukłych ramion trzymających bukiet kwiatów. Jadwigo – wiesz, ze Cię uwielbiam i bez Ciebie nie dałabym rady- dziękuję!
Zapachniało latem? Zapraszam do kiosków gdzie można kupić już czerwcową Weranda Contry z moimi nowymi zdjęciami i przepisami. A już niebawem w Werandzie (nie tej Country tylko zwykłej), również czerwcowej, mój materiał o Landrynkowym Party na Dzień Dziecka (myślę, że tu Was zaskoczę bo sama byłam zdziwiona, że potrafię zrobić aż tak „słodkie” zdjęcia). Wracając do Country- bohaterami materiału są groszek i bób. Dwaj zieloni kuzyni, którzy (przynajmniej dla mnie) nieodmiennie zwiastują lato. Wczoraj w moim warzywniaku zobaczyłam wielką skrzynkę strączków zielonego groszku (podobno polskich spod szklarni) i nie mogłam się oprzeć żeby kupić cały kilogram. Łuskanie zielonego groszku prosto z krzaczka w ogrodzie moich dziadków to jedno z najpiękniejszych letnich wspomnień mojego dzieciństwa. Przegrywa tylko z codziennym czerwcowym wdrapywaniem się na wiekową czereśnie (o czereśni więcej tutaj).
Znajdziecie więc w czerwcowym Country przepisy na moją popisową zupę groszkowo-miętową oraz na pierogi z pastą z bobu i szałwii (te przepisy już znacie). Z nowości polecam: pyszne spagetti primavera z młodziutkim groszkiem i bobem oraz rewelacyjne risotto z groszkiem i miętą. Do kompletu- letnie kanapki z humussem z bobu oraz gniazdka z ciasta filo z zielonym twarożkiem i warzywami prosto z ogródka. Poleciała Wam już ślinka? A więc nie pozostaje nić innego jak wybrać się do kiosku. Życzę smacznego!
Ta wiosna będzie zdecydowanie miała dla mnie kolor niebieski. Jakoś mnie do niego ciągnie tego roku. Czy wy też tak macie, że przez czas jakiś fascynuje Was konkretny kolor? Wszystko musicie mieć w danym kolorze: ubrania, kwiaty w ogrodzie, farbę na ścianie i poduszki na kanapie. Trwa to zazwyczaj krótko (lub dłużej) za to intensywnie. Przechodzi zazwyczaj po roku (lub paru miesiącach), kolor powszechnieje i staje w równym szeregu z innymi. Moja najdłuższa dotąd fascynacja trwała 5 lata i była zielona. Czyżby nadchodziła niebieska? Czy wiecie, że kolory tak naprawdę nie istnieją?? Kolory to rozszczepione światło odbite od poszczególnych materialnych obiektów. Projektują się tylko w naszych mózgach- nie są rzeczywiste. Dlatego w zależności od zdolności naszego mózgu każdy z nas widzi je trochę inaczej. Podobno dlatego właśnie nasi mężowie nie potrafią rozróżnić łososiowego od różowego a czasami nawet czerwonego- nie złośliwie- po prostu tego nie widzą. Nie tylko ludzie widzą kolory, taką zdolność mają też zwierzęta, choć podobno postrzegają je zupełnie inaczej niż my. Psy np. widzą wszystko w barwach pastelowych i prawie nie dostrzegają czerwonego, koty widzą wszystko jak za mgłą zarówno jeśli chodzi o ostrośc jak i intensywnośc kolorów, za to pszczoły np. nie widzą żółtego zamiast tego postrzegają go jak my różowy. Kolory bardzo fascynują mnie jako fotografa i każdy kto oglądał choć trochę moich zdjęć wie, że „w kolorach u mnie porządek”. Dzisiaj jak widać na załączonych obrazkach-„niebieski porządek”. A co robię, kiedy mnie tutaj dla Was nie ma? (Oprócz namiętnego zbierania niebieskich gadżetów fotograficznych oczywiście) Pracuję bardzo ciężko. Po pierwsze uczę fotografii tłumy ludzi- otwieranie drzwi do świata fotograficznej magii- sprawia mi niesamowitą frajdę już od ponad 2 lat. Ostatnio robiłam podsumowanie- ile osób udało mi się w tym czasie przeszkolić i przyznam się Wam szczerze, że wyniki nawet mnie samą wprowadziły w osłupienie. Pozdrawiam wszystkich moich kursantów 🙂 Po drugie fotografuję dużą książkę kucharską (nie moją!) i jest to projekt zaplanowany na parę kolejnych miesięcy. Bardzo intensywny, bardzo ciekawy i w rewelacyjnym towarzystwie. Nie mogę zdradzić Wam żadnych szczegółów bo to nie mój projekt- „ja tu tylko fotografuję”. Jak tylko mi pozwolą to się Wam na pewno pochwalę 🙂 A na dodatek właśnie się dowiedziałam, że to nie jest chyba jedyna książka, którą przyjdzie mi fotografować tego roku. Oj będzie się działo! Po trzecie dużo pracuję dla mojej nowej agencji, która sprzedaje moje zdjęcia i przepisy do zachodnich magazynów kulinarnych. Wkrótce moje zdjęcia ukażą się w norweskiej, niemieckiej i francuskiej prasie. Jestem bardzo ciekawa jak to wyjdzie, nie za bardzo znam nawet tytuły gazet bo wszystko załatwia moja agentka ale jak tylko dostanę egzemplarze autorskie (co mi solennie obiecano) to się Wam pochwalę. A tymczasem śmiało możecie już w maju wypatrywać czerwcowych numerów Werandy i Weranda Country (w kioskach od 10 maja) w obu znajdziecie moje duże sesje kulinarne z mnóstwem ciekawych wege-przepisów. W Country- sesja z zielonym groszkiem i bobem, w Werandzie- zupełne zaskoczenie- cukierkowo-różowa sesja przyjęciowa. Niedługo zaczynam również współpracę (wydaje się, że stałą) z miesięcznikiem „Moje Gotowanie”. Już w lipcowym numerze będę miała swój debiut zdjęciowo-przepisowy- wypatrujcie w kioskach.
Jak więc widzicie, nie próżnuję i nie obijam się- wręcz przeciwnie- nie mam w co rąk włożyć. A na dodatek w czerwcu opuszcza mnie moja ukochana koleżanka, która asystuje mi przy większych sesjach (emigruje do Londynu). Może ktoś ma ochotę od czasu do czasu zająć jej miejsce??
Dziś mam dla Was obiecane lody buraczane. Brzmią intrygująco i tak smakują. To pyszna i zdrowa alternatywa do lodów kupnych. Są wegańskie bez grama cukru a jednak smakują naprawdę dobrze! Spróbujcie i koniecznie poczęstujcie swoje dzieci. Takie lody mogą jeść bezkarnie całymi dniami.
2 małe ugotowane buraki
1/2 szkl. soku z buraków
3/4 szkl. mrożonych malin
3 banany
sok z 1/2 dużej cytryny
Banany pokrój w plasterki, rozłóż na plastikowej tacy i włóż na parę godzin do zamrażalnika. Buraki zmiksuj w blenderze na gładkie pure. Wstaw do lodówki. Włóż mrożone banany i maliny do misy blendera, miksuj do czasu aż otrzymasz pure o konsystencji lodów, możesz stopniowo dolewać soku z buraków. Dodaj do lodów pozostały sok i pure buraczane, sok z cytryny. Zmiksuj na gładką masę, przełóż ja do maszyny do robienia lodów i postępuj wg. instrukcji obsługi urządzenia, lub wlej masę do płaskiego naczynia i wstaw do zamrażarki. Przez 3 kolejne godziny, wyciągaj co pół godziny, miksuj na krem (tak aby w masie nie zawiązały się kryształki lodu) i wkładaj z powrotem do zamrażarki. Podawaj w wafelkach lub w pucharkach. Przed każdym podaniem lodów pozwól masie odtajać przez 10 minut w lodówce, następnie zmiksuj ręcznym blenderem i nakładaj do wafelków .
Możesz do masy dodać innych mrożonych owoców, np. truskawek. Nie rezygnuj jednak z malin. Połączenie malin z burakami jest nieziemsko smaczne.