Mus czekoladowy z jeżynami

jeżyny i czekolada

     Od ponad 15 lat prowadzimy z mężem rodzinną firmę, która zajmuje się oprawą obrazów. Wykonujemy nasze usługi dla: muzeów, galerii, kolekcjonerów sztuki, domów aukcyjnych oraz dużej rzeszy „zwykłych ludzi”. Moim zadaniem w firmie jest bezpośrednia praca z klientem i muszę Wam powiedzieć, że kocham to robić.  Lubię wszystkich swoich klientów, spotkania z nimi, ich obrazami  i kolekcjami. Wszystkich ich (w liczbie paru tysięcy) pamiętam i cenię. Jeśli jednak chcecie wiedzieć, którzy z nich zostaną w mojej pamięci najdłużej? To odpowiem- Nie Ci, których kolekcje są warte więcej niż ja zarobię przez całe swoje życie. Nie Ci, dzięki, którym obcuję i dotykam sztuki, którą wszyscy inni oglądają tylko za szybą w muzeum. Nawet nie Ci ,którzy zostawiają u nas ogromne pieniądze urządzając swoje domy, biura czy wielkie hotele. Wszyscy oni są mili i naprawdę świetnie się z nimi współpracuje.

       Jednak kiedy po latach moje wnuki zapytają mnie: Babciu o kogo naj, naj najciekawszego spotkałaś w swojej pracy zawodowej? Nie opowiem im o słynnych malarzach, twórcach muzeów, wielkich projektantach (o tym też opowiem ale innym razem). Za to na pewno usłyszą historię o „pewnym portrecie zwykłej dziewczyny i o niezwykłym staruszku, który ten portret do mnie przyniósł”.

       Przyszedł parę dobrych lat temu, powolutku, wspierając się o lasce do jednego z naszych sklepów. W zimowym płaszczu choć była połowa sierpnia, nieogolony i nieuczesany. Najpierw posiedział chwilkę na ławeczce przed sklepem bo bardzo się zmęczył taszcząc  pod pachą wielką tekturową teczkę. Po dziesięciu minutach zebrał się w sobie, wszedł i drżącą ręką wyciągnął z teczki portret przepięknej młodej uśmiechniętej dziewczyny.

       To moja żona- powiedział z dumą. Tyle razem przeżyliśmy, tyle smutków i szczęścia, tyle historii, tej dobrej i złej. W domu bez niej tak jakoś dziwnie i pusto i odezwać się nie mam do kogo. Taki obszarpany chodzę bo Ona zawsze o wszystko dbała, Proszę Pani. Ja to się muszę wszystkiego od nowa uczyć, jak się pierze i prasuje i jak coś ugotować. A ona to takie cuda gotowała, jej ogórkowa Proszę Pani była poezja.  A jak ona dbała o ogród, jej to się rośliny słuchały, Proszę Pani, jakby jakimś magikiem była, takie wielkie wszystko rosło. A teraz zmarniało, tylko te jeżyny jakby się nie dowiedziały, że jej już nie ma bo jak szalone zakwitły i owocować zaczynają.

jeżyny

       No ale ja tu nie o ogrodzie przyszedłem opowiadać. Pani wybaczy staremu. Całe dnie siedzę w domu sam to nie mam do kogo buzi otworzyć. Synów niby mam dwóch ale oni zapracowani i dzieci swoje mają i nie mają czasu  mnie odwiedzać. Więc tak sobie pomyślałem, że jakbym ja na ścianie miał Jej portret to bym mógł z Nią sobie czasami porozmawiać.

       Dałem do namalowania, ze zdjęcia. Sąsiad ma syna artystę i nawet niedrogo wzięli i niech Pani spojrzy jaki piękny wyszedł. Moja Agnieszka jak żywa! Tak wyglądała jak się poznaliśmy. 2 sierpnia 1944 roku , pamiętam dokładnie bo to drugi dzień Powstania był. Boże! Jacy my byliśmy wtedy młodzi i piękni, Proszę Pani. Ona była sanitariuszką a ja poparzyłem sobie rękę benzyną. Jak spojrzałem wtedy w te oczy to ich nie mogłem zapomnieć przez całe Powstanie. No niech Pani spojrzy jakie zielone. Wymykałem się do niej ukradkiem, że niby coś jej tam przynoszę, a to bandaż, a to chininę, którą znalazłem w opuszczonym domu a raz to jej nawet zaniosłem tabliczkę czekolady. Boże jaki to był wtedy rarytas. Siedzieliśmy w jakiejś piwnicy, trzymaliśmy się za ręce i jedliśmy tą czekoladę a tam na zewnątrz cały czas słychać było strzały. Nie pozwoliła jednak zjeść mi jej do końca, zabrała resztę dla „swoich chłopaków”- tak mówiła o rannych, którymi się opiekowała.

       Bo Ona, proszę Pani uwielbiała opiekować się innymi. Potem już po wojnie ja chciałem wyjechać z kraju bo wiedziałem, że to się dobrze dla Nas nie skończy. Ale ona się uparła, że nie może, bo się musi opiekować starą ciotką,  jedyną rodziną, która po wojnie jej ocalała. „Tu będziemy żyć, o ten kraj walczyliśmy” -powiedziała. No i zostaliśmy.

        Ale, powiem Pani, to życie do łatwych nie należało. My podczas Powstania po naście lat mieliśmy, prawie dzieci byliśmy. Dzieciństwo nam wojna i okupacja całe zabrała a młodość zostawiliśmy w tych kanałach. Poszliśmy do Powstania jako dzieciaki- wróciliśmy tak pokiereszowani jak niejeden dorosły.

     Byliśmy głodni normalnego życia, od razu chcieliśmy rodzinę zakładać, domu szukać. Ale nic z tego nie wyszło, bo „Ojczyna znowu się o nas upomniała” i wysłali nas kraj odbudowywać. Niedługo to trwało, bo szybko okazałem się „wrogiem ludu”. Cztery lata mi Agnieszka paczki do więzienia nosiła a sama jako szwaczka pracowała. Jak już w końcu mnie wypuścili to nie mogłem żadnej pracy znaleźć, chciałem maturę zdać, iść na studia ale wtedy nie miałem nawet co marzyć. Urodził nam się pierwszy syn i on stał się wtedy najważniejszy. Dostałem w końcu pracę w fabryce FSO i składałem samochody. Warszawa się nazywały .Pamięta Pani?

        Mieszkaliśmy z ciotką Agnieszki, w jej przedwojennym mieszkaniu jeszcze długich 15 lat aż wreszcie dostaliśmy własne M2. Boże jacy my byliśmy szczęśliwi! To nic, że nie mieliśmy mebli. Spaliśmy na jednym łóżku razem z dziećmi (bo już dwójkę mieliśmy) i snuliśmy plany na przyszłość.

       A potem Agnieszka przyszła kiedyś z pracy z całą torbą ulotek, które pod tym łóżkiem trzymaliśmy i ja krzyczałem, że „tak nie można, że mamy dzieci, że znowu mnie do więzienia wsadzą i co ona wtedy zrobi” a ona krzyczała, że „tak jak teraz jest to też NIE MOŻNA, że co to za życie, że ona nie o taką Polskę w Powstaniu walczyła, że nic nie ma w sklepach, że dzieciom nawet boi się powiedzieć co podczas wojny robiliśmy, żeby w szkole nie miały problemów, że to czas już najwyższy znowu walczyć i że kto to ma zrobić jak nie my”.

       No i tym razem to ja jej paczki do tego więzienia nosiłem. Ależ ona była uparta, proszę Pani, co ją wypuścili to ona znowu swoje. Żartowała, że od 10 lat to ona nic innego nie robi tylko w kolejkach stoi albo w więzieniu siedzi.

       No i w końcu się doczekała! Jaka ona była szczęśliwa kiedy na pierwsze wolne wybory szliśmy! „Teraz w końcu Włodziu zaczniemy normalnie żyć” -mówiła. A potem, w 1992 roku zrestrukturyzowali jej zakład i choć jej tylko parę lat do emerytury zostało po prostu ją wyrzucili na bruk, że niby nowoczesnych maszyn obsługiwać nie umiała, na komputerach się nie znała. Nie pomogły żadne zasługi ani to, że w czasie stanu wojennego była internowana i zdrowie straciła na tych wszystkich przesłuchaniach.
Wie Pani, ona się nawet jeszcze wtedy nie załamała. Chodziła do tych wszystkich nowych sklepów i mówiła „no patrz Włodziu, w końcu się doczekaliśmy, tyle mamy dobrego, nowego. Szkoda tylko, że nas na to wszystko już nie stać”.

      Jakoś wiązaliśmy koniec z końcem, żyliśmy skromnie i dopiero kiedy nam zaczęło brakować na leki (bo moja emerytura za duża nie była) i jak jej lekarz powiedział, że ona musi 3 lata na operację czekać- to się załamała.

      Wie Pani ona już tej operacji nie doczekała. Zmarła rok temu i… tak mi jej brakuje…, że z tej tęsknoty jej portret postanowiłem sobie na ścianie powiesić. Syn mnie miał do Pani przywieźć ale od dwóch miesięcy nie znalazł czasu więc dziś w końcu sam przyjechałem.

– Oprawi mi Pani ten portret najpiękniej na świecie? Bo ja to i bez tej ramy będę na niego codziennie patrzył ale pomyślałem, że jak ładna rama będzie to może wnuki po mojej śmierci nie wyrzucą tylko do siebie zabiorą. Będzie im przypominać jaką wspaniałą Babcię mieli.
– Oprawię Panu, oczywiście. A jaką ramę by Pan chciał?
– Och ja się na tym nie znam, proszę Pani, od takich rzeczy u nas to była Agnieszka.
– To może ja Panu parę pokażę i spróbujemy coś wybrać?
– Ale proszę Pani, czy mnie będzie na to stać?
– Szanowny Pani, Pana Agnieszce należy się najpiękniejsza rama na świecie i zrobimy to tak aby Pana było na to stać. Bardziej martwi mnie czy Pan zdoła do mnie przyjechać jeszcze raz, żeby ten obraz odebrać?
IMG_1325-tile
Przyjechał za dwa tygodnie taksówką i kamień spadł mi z serca, bo bałam się, że tramwajem tej pięknej ale i ciężkiej ramy, którą dla „jego Agnieszki” zrobiłam by nie udźwignął. Stał przed obrazem długo i ukradkiem ocierał łzy rękawem pogniecionego zimowego płaszcza.
-Wyszło przepięknie, dziękuję Pani. Wyciągnął z małego portfelika odliczone pieniądze i zapłacił całą sumę pomimo moich zapewnień, że dziś promocja i wszystkich liczymy tylko 50%.
Wziął obraz pod pachę i już miał wychodzić, kiedy sobie coś przypomniał. Pogrzebał w swojej wysłużonej teczce i wyjął dwa prezenty zapakowane niewprawna ręką w papier śniadaniowy i przewiązane pogniecioną wstążeczką.

– To dla Pani, w podziękowaniu za pomoc. Przepraszam, że tak brzydko opakowane. Wie Pani, ja tego nie umiem robić, to zawsze robiła Agnieszka.

Och, gdyby moja Agnieszka żyła….

Machnął ręką i odszedł.

IMG_1331-tile

       Zostawił mnie osłupiałą z małą miseczką wielkich czarnych jeżyn w jednej ręce i dużą tabliczką gorzkiej czekolady w drugiej. A w mojej głowie już od jakiegoś czasu śpiewał Jaromir Nohavica TĄ OTO PIOSENKĘ (posłuchajcie koniecznie patrząc na polski tekst).

Panie Prezydencie -Jaromir Nohavica
(tłumaczenie Jacek Lewiński)

Panie Prezydencie przez naród swój wybrany
Pisze skargę bo przez dzieci czuję się zapomniany
Mówię o synu Karlu i młodszej córce Ewie
Rok już nie przyjeżdżali
nawet nie pisali
co mam robić nie wiem.

Niech mnie Pan zrozumie,
Pan przecież wczuć się umie,
Pan może to naprawić,
Pan się za mną wstawi,  Mnie tak nie zostawi.

Czy ja chcę zbyt wiele
Szczęścia kąsek mały,
Czyśmy po to walczyli
by nasze marzenia w końcu się rozwiały??

Panie Prezydencie skargę też dodaję
że podrożały: piwo, jogurty, parówki i tramwaje
i znaczki pocztowe
notesy kolorowe
nawet cielęcina
trudno to wytrzymać.
Jak mam się utrzymać?

Niech mi Pan pomoże
Pan przecież wszystko może,
Pan wszystko załatwi,
Panu przecież łatwiej.
(…)

Panie Prezydencie mojej republiki
Właśnie dzisiaj mnie zwolnili z mej fabryki,
Całych lat trzydzieści wszystko cacy było
Przyszli nowi młodzi jak zaczęli- wszystko się skończyło.

Niech mi Pan pomoże
Pan przecież wszystko może,
Pan wszystko załatwi,
Panu przecież łatwiej.
(…)

Panie Prezydencie gdyby moja Agnieszka żyła
Za ten list co tu piszę to normalnie by mnie zabiła
Rzekłaby Jaromiru zachowujesz się jak dziecko
On ma ważną robotę dba o kraj i Europę.

Ale Pan mnie zrozumie,
Pan przecież wczuć się umie,
Pan może to naprawić,
Pan się za mną wstawi,  Mnie tak nie zostawi.

Czy ja chcę zbyt wiele?
Szczęścia kąsek mały.
Czyśmy po to walczyli
by nasze marzenia właśnie się rozwiały???

    IMG_1314v-(1)-tile

PS. Długo nie mogłam się zdecydować co zrobić ze wspaniałymi prezentami. Leżały w mojej kuchni całe popołudnie i nikomu nie pozwoliłam ich tknąć aż w końcu wieczorem postanowiłam zrobić z nich jakieś danie godne takiego prezentu i takiej historii. Tak powstał ten oto deser nazywany w naszym domu „Czekoladowym Deserem Powstańca”. Zawsze na początku sierpnia kiedy dojrzewają jeżyny cała moja rodzina zajada go ze smakiem. Siedzę wtedy w kuchni i często myślę o Agnieszce i całym jej pokoleniu. Pokoleniu, któremu przyszło żyć NIE W TYM MOMENCIE w kraju nad Wisłą. Myślę, że o nich zapominamy. Myślę, że powinniśmy znaleźć czas, pochylić się, wysłuchać, być z nimi więcej. Moją nam do zaoferowania tak dużo, dużo więcej niż nam się wydaje. Tak szybko odchodzą i tak cicho. Za cicho. Zdecydowanie zasłużyli na więcej niż „kąsek szczęścia mały”, choć i tego niektórym z nich nie udało się zaznać.



Tort bez jajek-mocno czekoladowy

O pewnej wspaniałej i dzielnej kobiecie- mojej Mamie
IMG_4381-2-horzbez
Lata 60-te dwudziestego wieku w pewnym malutkim miasteczku na ziemiach odzyskanych. Paręnaście lat temu, przesiedliła się tutaj rodzina Godlewskich wraz z trójką dzieci. Najmłodsze z nich jest teraz piękną dziewczyną liczącą sobie lat naście. Ma najzgrabniejsze nogi w miasteczku, na imię Czesia (kto tak pięknej dziewczynie dał takie imię?!!),chodzi do technikum łączności oraz na liczne potańcówki- gdzie rozrywana jest przez wszystkich chłopców. Nie ma się co dziwić, co jak co ale tańczyć Czesia uwielbia i potrafi jak mało kto.

Na jednaj z potańcówek spotyka chłopca niewiele starszego od siebie- równie pięknego i równie rewelacyjnego tancerza. Od tej pory Janusz (bo tak chłopcu na imię) nie odstępuje Czesi na krok. Walczy o jej względy bardzo długo posuwając się do różnych metod (z próbą samobójczą i pojedynkami na pięści z rywalami łącznie). W końcu się udaje. Czesia i Janusz stają się parą. Koniecznie chciałoby się dodać „parą na dobre i na złe”, jednak życie dość szybko zweryfikuje to stwierdzenie.

      W wieku osiemnastu lat Czesia zachodzi w ciążę. (W tej rodzinie gen płodności u kobiet jest bardzo silny- historia pokaże to jeszcze nie raz). Póki może ukrywa to przed rodzicami, przecież to dopiero koniec lat sześćdziesiątych w pruderyjnym małym miasteczku na końcu świata. Póki brzucha nie widać Janusz z miłą chęcią spotyka się z Czesią i snuje plany na przyszłość. Jednak kiedy ciąża staje się bardziej widoczna- dezerteruje i zostawia dziewczynę. Zdecydowanie nie potrafi stanąć na wysokości zadania.

     Czesia zostaje z kłopotem zupełnie sama. Na początku rozpacza nad swoją sytuacją i niewdzięcznością chłopaka jednak szybko bierze się w garść i postanawia stawić czoła problemowi. Czy właśnie dziewczyna zmieniła się w kobietę? Czy to już? Trudno powiedzieć, jednego możemy być zdecydowanie pewni- Czesia właśnie odkryła sposób na swoje niełatwe życie- Być silną, nie poddawać się i z dumą przyjmować przeciwności losu- to odtąd staje się jej życiową dewizą.
Zawiadamia o ciąży rodziców, wyjaśnia im sytuację. Nie obywa się bez łez i dyskusji do białego rana oraz przekonywania rodziców, że to przecież nie wypada, że panna z dzieckiem, że taki wstyd, że może Janusz pójdzie po rozum do głowy. Czesia nie chce o tym słyszeć. Już postanowiła- skończy szkołę (z brzuchem czy bez, co za różnica), pojedzie na studia i wychowa dziecko sama. Jak sobie da radę? Jakoś sobie da!
14 czerwca 1970 roku przychodzi na świat piękna dziewczynka. Czesia daje jej na imię Agnieszka i odkrywa, ze nie ma na świecie piękniejszego uczucia niż być matką. Wszystko zaczyna się powoli normować (jeśli w jej sytuacji o „normie” można w ogóle mówić) i wtedy zupełnie niespodziewanie Janusz „przychodzi po rozum do głowy”. Zaczyna odwiedzać Czesię, choć ta zdecydowanie sobie tego nie życzy i odprawia go z kwitkiem nawet wtedy kiedy jej się oświadcza.Co to za ukochany, który zawiódł w czasie największej próby!

      Do akcji wkracza wtedy ojciec Czesi, dziewczyna kocha go nad życie. Ojciec błaga i przekonuje aby dała chłopakowi szansę. Kiedy trafia na mur oporu- używa argumentu ostatecznego- obraża się i przestaje się do córki odzywać. Tego Czesia nie jest w stanie długo znieść, za bardzo kocha ojca. Poddaje się po długim miesiącu cichych dni i w końcu bierze ślub z Januszem.

     Czy to już koniec? Czy można napisać „żyli długo i szczęśliwie”? Czy Janusz w końcu stanie na wysokości zadania?….. Niestety nie.

      Jak przewidywała Czesia a czego nie byli w stanie lub nie chcieli zobaczyć jej rodzice- życie z Januszem nie będzie łatwe. Chłopak nie może znaleźć pracy, znika na całe dnie z domu, nie pomaga przy dziecku. Kiedy w końcu udaje mu się jakąś pracę znaleźć całe wypłaty zaczyna przegrywać w karty bo… okazuje się, że jest nałogowym hazardzistą. Dochodzi do tego problem alkoholowy i szybko Janusz zaczyna znikać z życia Czesi lądując coraz częściej w areszcie. Gdzieś pomiędzy jednym pobytem w więzieniu a drugim, półtorej roku po pierwszym (1 stycznia 1972roku)- przychodzi na świat druga córka Czesi i Janusza. Ma ogniście marchewkowe kręcone włosy i od początku jest niesfornym dzieckiem, na imię dostaje Kinga 🙂 .

     Czesia zaczyna sobie zdawać powoli sprawę, że życie to nie jest bajka. Dorasta i weryfikuje swoje plany. Jest dla niej oczywiste, że na Janusza nie ma co liczyć, że trzeba się z życiem brać samemu za bary. Z dwójką małych dzieci nie będzie to łatwe ale nikt nie obiecywał, że łatwo będzie. Wychowując dwoje małych dzieci oraz walcząc z mężem alkoholikiem i hazardzistą udaje jej się skończyć wieczorowo szkołę i zdobyć pierwszą pracę.
Rodzice pomagają w opiece nad malutkimi córeczkami, kiedy Czesia jest w pracy. W czasie wolnym jednak Czesia zajmuje się dziećmi sama- bardzo je kocha i chce aby tej miłości starczyło za dwoje: za wspaniałą matkę i za nieciekawego ojca, którego w życiu tych dzieci coraz mniej. Może nawet to i lepiej bo kiedy się w końcu pojawia najczęściej jest pijany. Im większe stają się dzieci i więcej zaczynają rozumieć tym większa staje się determinacja Czesi aby zapewnić im stabilny, bezpieczny i pełen miłości dom. Odkrywa w sobie siłę o którą siebie nie podejrzewała. (siła, wiara, nadzieja, miłość- zastanawialiście się kiedyś dlaczego te wyrazy są rodzaju żeńskiego?).

     Wbrew całemu światu, wbrew rodzinie, wbrew najbliższym, wbrew znajomym- mówi D O S Y Ć. Któregoś pięknego dnia pakuje wszystkie rzeczy swojego męża, wystawia je przed drzwi i więcej nie wpuszcza go ani do domu, ani do swojego życia. Nie jest to łatwe, ale im więcej awantur ją to kosztuje im więcej nieprzespanych nocy z dobijającym się do drzwi pijanym mężem tym bardziej zaczyna rozumieć, że oto podjęła w swoim życiu brzemienną w skutki lecz jedyną słuszną decyzję. Jeszcze tego nie wie ani ona ani tym bardziej jej 2 małe córki, że… właśnie nauczyły się (patrząc na przykład swojej Mamy) jednej z najważniejszych lekcji w życiu.

     Po 40 prawie latach jedna z tych córek streściłaby Wam tą lekcje mniej więcej tak : nigdy nie pozwól sobie na bycie ofiarą, bądź silna i uwierz w siebie. Potrafisz zrobić absolutnie wszystko i nikt nie ma prawa decydować o Twoim życiu- tylko Ty sama. Walcz o siebie bo nikt nie zrobi tego za Ciebie. Kochaj tych, którzy Cię kochają- całym sercem, tym, którzy chcą Cię wykorzystać- powiedz zdecydowane NIE. Nie będzie łatwo, bo to niecodzienna postawa. Nie obędzie się bez wyrzeczeń i trudności ale w ostatecznym rozrachunku patrząc codziennie w lustro powiesz Sobie- DAŁAM RADĘ i pozostałam wierna sobie i swoim ideałom a to w życiu jest NAJWAŻNIEJSZE.

IMG_4130-horzff

      Takich fundamentalnych lekcji, które dostałam w życiu od mojej Mamy jest dużo więcej. O wielu z nich wiem od dawna, niektóre zrozumiałam dopiero wtedy kiedy sama mamą zostałam. Niektóre objawiają się dopiero teraz kiedy staje się dojrzałą kobietą. Im starsza jestem im więcej ludzi i ich życiowych problemów i skomplikowanych sytuacji poznaje, tym bardziej pojmuję, jak wielkie miałam szczęście- mając w życiu TAK WSPANIAŁĄ MAMĘ i ze to kim jestem w wielkiej mierze zawdzięczam jej i wspaniałemu domowi, który, pomimo wszystko, potrafiła nam stworzyć.

    Jak choćby wtedy, kiedy 4-latka wróciła ze łzami w oczach ze swojego pierwszego dnia w przedszkolu. „Jestem ruda, piegowata i nie umiem mówić „R”. Wszystkie dzieci się ze mnie śmieją, nikt mnie nie lubi jestem do niczego”. Mama postawiła mnie wtedy przed lustrem i z wielką powagą powiedziała- Spójrz na siebie- Jesteś Piękna- miliony kobiet na całym świecie farbuje włosy na taki kolor. Nie słuchaj innych, nie mają prawa mówić Ci jaka jesteś, takie prawo masz tylko Ty sama i ci ,którzy Cię kochają. Ja cię kocham i mówię Ci- jesteś najpiękniejsza na świecie, najmądrzejsza i najfajniejsza! Powtarzała mi to tak często i taką niezliczoną ilość razy, że w końcu jej uwierzyłam, wbrew wszystkim, wbrew całemu światu. I stał się cud… bo kiedy w końcu rude dziecko pokochało i uwierzyło w siebie- nagle cały świat uwierzył razem z nim, przestał je pokazywać palcem i się z niego wyśmiewać a zaczął szanować. Kolejna ważna lekcja Mamy: uwierz w siebie, pokochaj siebie- wtedy świat też Cię pokocha.

    Jak choćby wtedy, kiedy cała moja klasa w liceum coś przeskrobała (nie pamiętam co to było, pamiętam ,że prowodyrem był syn wielkiej szychy- ordynatora miejscowego szpitala) a mnie usiłowano uczynić kozłem ofiarnym. Niespodziewająca się niczego mama poszła na wywiadówkę i zupełnie inaczej niż zwykle zamiast „ochów i achów” usłyszała wielki wykład na temat jaką to ma beznadziejną córkę. Nauczycielkę poparli wszyscy rodzice bo oznaczało to, że za grzech całej klasy (a więc i ich dzieci) odpowie tylko jedna osoba. Moja Mama wstała wtedy w środku zebrania i powiedziała- „Przepraszam Państwa ale to chyba jakaś pomyłka! Zanim zaczniemy dyskutować dalej idę do domu zapytać mojej córki jak było naprawdę!” -odwróciła się na pięcie i po prostu wyszła w środku zebrania. Wróciła do domu -wysłuchała mojej wersji- i przyjęła ją za jedyną obowiązującą. Nazajutrz wróciła do szkoły i walczyła o mnie jak lwica. Na insynuacje nauczycielki, że „przecież córka może kłamać” odpowiedziała ” Proszę Pani to jest moja córka, ona nie kłamie, kto ma jej uwierzyć jeśli ja tego nie zrobię!”. Lekcja którą z tego wyniosła buntująca się nastolatka była następująca: „Jeśli zawsze mówisz prawdę bliskim (jakakolwiek by nie była) zawsze możesz na nich liczyć. W godzinie próby staną murem po Twojej stronie bo uwierzą i posłuchają Ciebie nikogo innego”.

     Jak choćby wtedy kiedy w wieku lat 14-nastu postanowiłam przestać jeść mięso. Mama nie oponowała ani nie próbowała mi tego wybić z głowy. Dostałam za to w prezencie na urodziny książkę kucharska oraz regularne kieszonkowe na zakupy spożywcze. Od tej pory musiałam radzić sobie sama. Byłam wystarczająco duża aby podjąć decyzję stanowiącą o moim życiu?- muszę być wystarczająco dorosła aby przyjąć za nią odpowiedzialność. Nie było łatwo bo w wieku 14 lat nie umiałam gotować absolutnie nic. Miałam jednak wspaniała okazję zacząć się uczyć. Lekcja: masz prawo podejmować decyzje w życiu – jeśli to robisz masz obowiązek zając się konsekwencjami, które te decyzje niosą.

     Czy wtedy, kiedy w wieku 16 lat postanowiłam zmienić religię (i jak twierdziło i rozpaczało wielu „przystąpić do sekty”). Był to wielki cios w życiu mojej babci, która prawie przestała się do mnie odzywać. Moja Mama, o dziwo, przyjęła to z wielkim spokojem i w ramach rozsądku i mojego wieku pozwoliła na wiele. Kiedy po latach ją spytałam dlaczego nie protestowała, odpowiedziała. „Co by to córeczko dało? Byłaś tak zdeterminowana, że pewnie po prostu uciekłabyś z domu. A tak zostałaś w nim i zawsze wiedziałaś, że gdziekolwiek będziesz i cokolwiek się w Twoim życiu wydarzy złego czy dobrego zawsze możesz do domu wrócić”. Faktycznie tak było, objechałam cały świat, robiłam różne rzeczy w życiu, czasami mądre czasami bardzo nierozsądne zawsze jednak głęboko w sercu wiedziałam, że jest ktoś kto gdzieś tam w moim domu rodzinnym czeka na mnie z otwartymi ramionami- nieważne kim jestem, nieważne co zrobiłam i czy nie zrobiłam- zaakceptuje i pokocha mnie taką jaką jestem.

IMG_4302-horznap      Kiedy byłam mała i przegrywałam w jakiś zawodach niezmiennie doprowadzało mnie to do łez, nienawidziłam przegrywać. Mama wtedy brała mnie za rękę patrzyła mi prosto w oczy i mówiła. Cokolwiek zrobisz zawsze znajdzie się ktoś kto zrobi to lepiej od Ciebie, jakkolwiek nisko nie upadniesz zawsze znajdą się ludzie którzy będą jeszcze gorsi od Ciebie- nie porównuj się do nich i nie ścigaj się z nimi. Mnie nie interesują inni (czy są od ciebie lepsi czy gorsi) interesujesz mnie tylko Ty. Czy byłaś dziś lepsza od siebie wczoraj i czy jutro będziesz lepsza niż dzisiaj. To są Twoje zawody. A potem puszczając do mnie oko szeptała mi cicho na ucho: „I jeszcze pamiętaj o najważniejszym- bez względu na to czy te zawody wygrasz czy nie- ja będę Cię kochała najbardziej jak potrafię. A co ciekawsze, na całym Bożym świecie nie znajdzie się nikt, absolutnie nikt, kto będzie Cię kochał mocniej niż ja!”.

     Mamuśku, dziękuję Ci bardzo za wszystkie wspaniałe lekcje i całą Twoją miłość. Miałaś zupełną rację- nie istnieje w tym świecie bardziej bezwarunkowa i piękna miłość niż miłość matczyna. Nie każdy miał okazję doświadczyć jej w życiu w tak piękny sposób. Mnie się udało, wielka szczęściara ze mnie- NAJWSPANIALSZA MATKA NA ŚWIECIE TRAFIŁA SIĘ MNIE 🙂 .

IMG_0672bb-horz
A teraz kilka słów o samym torcie, choć to nie on (jak zdążyliście się zorientować) jest dzisiejszym bohaterem. Tort jest intensywnie czekoladowy z lekką nutą pomarańczową i wyczuwalnym smakiem powideł śliwkowych. Smakuje trochę jak śliwki w czekoladzie, trufle czekoladowe i brownie połączone razem. Jeśli chcecie możecie powidła zastąpić konfiturą pomarańczową lub zrobić tort zamiast z pomarańczą to z grejpfrutem (wtedy do przełożenia warto użyć konfitury z czarnej porzeczki idealnie komponuje się z grejpfrutem). Jak zrobić dekoracje na wierzch tortu? Bardzo prosto- wystarczy roztopioną czekoladę rozsmarować na płaskiej powierzchni, poczekać aż wystygnie i używając szpachelki zwinąć ją w ruloniki. Tutaj film jak robić proste „cygara” czekoladowe a tutaj jak z czekolady robić „dzieła sztuki”.
Dlaczego tak „mroczny tort” na Green Morning w Dzień Matki?…. bo… to kwintesencja wszystkiego co lubi moja „Najwspanialsza Mama na Świecie”. Musi być intensywnie czekoladowo, nie za słodko i z lekką nutą owocową pasującą do czekolady. A dziś przecież Jej święto, Jej dzień… więc i tort dla NIEJ. Bardzo żałuję, że tylko taki wirtualny bo nie mamy szansy dziś się spotkać. Za to wiem, że na pewno zobaczy go tutaj. Moja Mama jest moją najwierniejszą i stałą czytelniczką- zna tego bloga lepiej niż ja sama. Jeśli też lubicie tu zaglądać i inspiruje Was to co piszę to czas podziękować za to mojej Mamie. Gdyby nie Ona- ta wspaniała i dzielna kobieta- nie byłoby mnie takiej jaka jestem i najprawdopodobniej nie byłoby tego miejsca.

A Wy? Czy bylibyście tym kim jesteście- gdyby nie Wasze Mamy? Jeśli nie- koniecznie im o tym opowiedzcie. Dziś idealny dzień do takich bilansów. Nawet jeśli Wasz związek nie jest idealny (mój i mojej mamy nie jest) to jest taki jeden dzień w roku kiedy o tym wszystkim zapominamy i pamiętamy tylko to co najlepsze i najwspanialsze.  Dziś każda mama powinna się czuć jak NAJWSPANIALSZA MAMA NA ŚWIECIE.

Pozdrawiam Was wszystkich i idę czuć się wspaniale wysłuchując  wierszyków i oglądając laurki  od mojego synka. Wiecie co mu powiem dziś wieczorem kiedy będę całować go na dobranoc….. „Pamiętaj synku, na całym Bożym świecie, nie ma nikogo, absolutnie nikogo,  kto kocha Cię tak mocno jak ja”… A wiecie co on odpowie…. ” No może jeszcze… BABCIA”. Ale to już historia na zupełnie inną opowieść.