Kofta to rodzaj indyjskich warzywnych pulpecików podawanych w różnego rodzaju sosach. O koftach więcej tutaj. Kofta buraczana to idealny pomysł na wykorzystanie wiórków pozostałych po wyciskaniu soku z buraków. Intensywny smak buraków, przypraw i chrupkość sezamu dobrze łączą się z łagodnością sosu jogurtowego, dla pięknego koloru pomieszanego z odrobina soku z buraków. Kulki są malutkie, idealne „na raz”- jednak na pewno nie poprzestaniecie na jednym razie- zapewniam. Jeśli sos jogurtowy zastąpicie innym kofta będzie wegańska.
3/4 szkl. pulpy pozostałej po wyciskaniu soku z buraków
2-3 łyżki soku z buraków
1/2 szkl. płatków owsianych
2 łyżki ciemnego sosu sojowego
1/2 małej cebuli+1 łyżeczka oleju
pieprz, sól sok z cytryny
6 łyżek sezamu
1/3 szkl. bułki tartej
olej lub klarowane masło do smażenia
na sos:
1/2 szkl kwaśnej śmietany
1/2 szkl jogurtu naturalnego
2-3 łyzki soku z buraków
sól, pieprz, cukier,posiekane świeże zioła, szczypiorek, czosnek w proszku (do smaku)
Wyciśnij sok z buraków (użyj go np. do pysznego barszczu lub zrobienia lodów) pozostałą pulpę wymieszaj z odrobina soku- powinna się dać lepić w kulki ale nie być sucha jak wiór. Sezam upraż na suchej patelni do złotego koloru. Cebulkę zeszklij na oleju. Płatki owsiane zalej 1 szklanką wrzątku wymieszanego z sosem sojowym gotuj przez 5 minut, wylej na sitko i odcedź nadmiar płynu.
Wymieszaj płatki z burakami, dodaj 2 łyżki sezamu,cebulkę, przypraw solą, pieprzem, sokiem z cytryny i dodatkowym sosem sojowy. Jeśli masa będzie za miękka dodaj bułki tartej. Lep z masy kuleczki obtaczaj część w sezamie, część w bułce tartej smaż w bardzo gorącym, głębokim tłuszczu przez 1-2 minuty.
Wymieszaj wszystkie składniki sosu, dopraw do smaku i polewaj nim buraczane pulpety. Podawaj na ciepło lub na zimno.
Jeśli chcesz zrobić pulpety na zapas- trzymaj je niepolane sosem inaczej rozmokną i będą niesmaczne.
Dziś mam dla Was obiecane lody buraczane. Brzmią intrygująco i tak smakują. To pyszna i zdrowa alternatywa do lodów kupnych. Są wegańskie bez grama cukru a jednak smakują naprawdę dobrze! Spróbujcie i koniecznie poczęstujcie swoje dzieci. Takie lody mogą jeść bezkarnie całymi dniami.
2 małe ugotowane buraki
1/2 szkl. soku z buraków
3/4 szkl. mrożonych malin
3 banany
sok z 1/2 dużej cytryny
Banany pokrój w plasterki, rozłóż na plastikowej tacy i włóż na parę godzin do zamrażalnika. Buraki zmiksuj w blenderze na gładkie pure. Wstaw do lodówki. Włóż mrożone banany i maliny do misy blendera, miksuj do czasu aż otrzymasz pure o konsystencji lodów, możesz stopniowo dolewać soku z buraków. Dodaj do lodów pozostały sok i pure buraczane, sok z cytryny. Zmiksuj na gładką masę, przełóż ja do maszyny do robienia lodów i postępuj wg. instrukcji obsługi urządzenia, lub wlej masę do płaskiego naczynia i wstaw do zamrażarki. Przez 3 kolejne godziny, wyciągaj co pół godziny, miksuj na krem (tak aby w masie nie zawiązały się kryształki lodu) i wkładaj z powrotem do zamrażarki. Podawaj w wafelkach lub w pucharkach. Przed każdym podaniem lodów pozwól masie odtajać przez 10 minut w lodówce, następnie zmiksuj ręcznym blenderem i nakładaj do wafelków .
Możesz do masy dodać innych mrożonych owoców, np. truskawek. Nie rezygnuj jednak z malin. Połączenie malin z burakami jest nieziemsko smaczne.
W kwietniowym numerze Weranda Country, który jest już w kioskach znajdziecie moją wiosenną- buraczkową sesję wraz z ośmioma super przepisami. Uwielbiam buraki (kto ich nie lubi?, chyba tylko ten kto ich ani razu z życiu nie upiekł).
Jem buraki na surowo, gotowane, pieczone, smażone, kiszone, kiełkowane, sokowane, marynowane. Dodaje do sałatek, smoothie, lodów (!!!), pierogów, gniocchi czy ciasta czekoladowego i dziesiątek innych potraw. Barszcz z tego przepisu na świeżo wyciskanym soku z buraków to w moim domu ulubiona zupa.
Kiedy Weranda poprosiła o przepisy z buraczkami i botwinką miałam wielki problem bo nie wiedziałam na co się zdecydować jest ich w moim arsenale tak dużo. Wybrałam te najbardziej sprawdzone i takie które zaskakują swoją urodą. Coś jest takiego w tym różu, że czyni te wszystkie dania BARDZO apetycznymi. Znajdziecie więc w Werandzie przepisy na, buraczane gniocchi z parmezanem (mniam!), na różowe pierogi z nadzieniem z botwinki i koziego sera. Będą też pyszne wiosenne kanapki z marynowanymi plasterkami buraków, awokado,serem, rzodkiewka i szczypiorkiem i czerwoną cebulką. Jest tam też przepis na czekoladowo-buraczane babeczki z różowym kremem. I sałatkę z różnokolorowymi buraczkami (tak buraczki są jeszcze żółte, białe i różowe w prążki). Są też pyszne i proste mini tarty na francuskim cieście z pieczonymi buraczkami. Jest wreszcie jedno z najpyszniejszych czerwonych (a właściwie różowych) smoothie jakie piłam w życiu- malinowo-buraczano- truskawkowe. Do numeru nie weszły dwa przepisy, które moim zdaniem powinny stać się buraczanymi hitami tej wiosny. Wegańskie lody buraczano- bananowe (zaskakujące i pyszne!). Oraz buraczane pulpeciki w sosie jogurtowym (które robi się z pozostałości po wyciskaniu soku buraczanego). Bardzo dobre! Oba przepisy wkrótce dla Was na blogu.
Ps. W sesji buraczanej pomagały mi dwie cudowne dziewczyny. Jedna to Jadwiga Bernie (dzielnie dmucha świeczki na zdjęciu z babeczkami), druga to Jowita Stachowiak z bloga CrazyLittlePolka.
Dziewczyny dziękuję bardzo- bez Was nie dałabym rady.
Przez wiele lat podróżowałam w międzynarodowej grupie artystycznej, która była istnym tyglem narodowości. Mieliśmy wśród nas paru Hindusów, paru Nowozelandczyków, kilku: Amerykanów, Francuzów, Anglików, 2 tancerki: jedną z Rosji drugą z RPA, czarnego saksofonistę z Liverpoolu, jednego prawdziwego Szkota, jedną Włoszkę, sporo Polaków oraz strasznie wybrednego i niemiłosiernie narzekającego Australijczyka. Wszyscy jak jeden mąż wegetarianie.
Sporą część roku spędzaliśmy w Polsce organizując imprezy plenerowe prezentujące kulturę Indii nad Polskim Bałtykiem. Był to początek lat dziewięćdziesiątych. Kto pamięta te lata wie jak trudno było wtedy w Polsce być wegetarianinem. W sklepach poza sezonem właściwie nie można było kupić warzyw innych niż kapusta, buraki, marchew, pietruszka i ziemniaki. Dostanie dobrego ryżu graniczyło z cudem, rynek przypraw właściwie nie istniał nie mówiąc już o jakichkolwiek egzotycznych fasolach, ziołach, owocach czy ziarnach. Nawet zakup pełnoziarnistej mąki wymagał specjalnych aranżacji. Avokado? A co to?- pytali w sklepach. Kiełki? Jogurt naturalny?- to były produkty z serii „zrób to sam”. Nawet klasyczny poczciwy przecier pomidorowy był wielkim rarytasem bo wszędzie zastępowano go puszkowanym koncentratem- niemiłosiernie napakowanym benzoesanem sodu. Na większości produktów nie wypisywano składu więc nie miałeś pojęcia, czy połowa rzeczy którą miałbyś ochotę kupić tak naprawdę nadaje się dla wegetarian- więc je omijałeś. Restauracje?- zapomnij. Nikt z całej grupy nie odważyłby się stołować tam po wegetariańsku. Jedyną alternatywą, która pozostawała było … gotować sobie samemu.
I tak oto właśnie któregoś deszczowego i szarego października, na zapomnianej polskiej prowincji, gdzieś w okolicach Wałbrzycha ( gdzie cała nasza artystyczna grupa odbywała swoje próby)- wylądowałam w starej hotelowej kuchni. Kuchnia była okropna, nie miała ani jednego piekarnika , małą kuchnię z 4 niedużymi palnikami oraz obleśną elektryczną patelnię do smażenia kotletów z tak dużą ilością spalonego smalcu, że przyprawiała mnie ona o odruch wymiotny za każdym razem kiedy tylko pomyślałam o jej umyciu (w końcu 2 Nowozelandczyków na moją prośbę wyniosło ją do piwnicy). Nie było w tej kuchni nic atrakcyjnego ani inspirującego do gotowania oprócz jednej jedynej rzeczy… akustyki miejsca. Dostrzegła to od razu Angielka, występująca jako back-vocal w naszym zespole. Umilała mi potem gotowanie śpiewając przeboje Whitney Huston oraz Phila Colinsa. I wierzcie mi, gdyby nie ona i jej przepiękny głos, nie wiem jak przeżyłabym tą pamiętną jesień.
Bo zdecydowanie gotowanie tej jesieni do łatwych nie należało. Hindusi już pierwszego dnia oprotestowali brak świeżego zielonego chili do każdego posiłku, Włoszka orzekła, że polski makaron nadaje się do wszystkiego tylko nie do jedzenia, Anglicy zażądali świeżego pomarańczowego soku na każde śniadanie a rosyjska tancerka przestrzegania jej specjalnej diety. Saksofonista tak naprawdę „nie miał nic do mojego gotowania” tylko przyszedł spytać „czy w tym kraju istnieją jeszcze jakieś inne warzywa niż ziemniaki?”. Wszystkich udało mi się jakoś ułagodzić i wytłumaczyć sytuację w jakiej się znaleźliśmy. Wszystkich oprócz… Australijczyka. Australijczyk bojkotował moje gotowanie codziennie i zawsze miał do niego jakieś ALE. „Kapusta jest dla krów”, „kukurydza dla koni”, „kasza gryczana dla kur”, a „ogórki kiszone to świństwo więc nadają się tylko dla świń”. „Gdzie jest jedzenie dla cywilizowanych ludzi. Czy w tym dziwnym kraju jecie coś NORMALNEGO”? „Pierogi są obleśne”, „kopytka to świństwo”, barszcz to „różowe pomyje”a „bigos- to niejadalna breja”.
Mówię Wam, ten człowiek miał MOC. Po miesiącu wysłuchiwania jego codziennej krytyki- w końcu mu uwierzyłam. „Polska kuchnia w moim wykonaniu nie może smakować obcokrajowcom”- do takich wniosków mnie doprowadził. Konkluzja ta dziwnie spleciona w moim umyśle z przebojami Whitney Huston pozostała tam przez następne 20 lat. I przez te wszystkie lata kiedy gotowałam w tak wielu krajach i dla ludzi tak wielu narodowości gdzieś z tyłu umysłu miałam zawsze ” nie popełnij błędu z hotelowej kuchni, nie serwuj polskich specjałów zagranicznym gościom”. Stałam się więc ekspertem w wegetariańskich daniach kuchni włoskiej, indyjskiej, francuskiej czy amerykańskiej i takie dania serwowałam tym dla których gotowałam. Polską kuchnię zostawiłam dla Polaków.
Wiarę, że może być inaczej przywrócił mi prezentowany dzisiaj barszcz. A właściwie jego zupełnie niewinne zdjęcie (to po prawej w środkowym dyptyku). Ta miska barszczu w towarzystwie platerowanej łyżki sfotografowana któregoś lata na starej drewnianej walizce- obiegła niemal cały internetowy świat. Zamieściłam fotografię w moim portfolio na jednym z międzynarodowych portali dla fotografów. Stamtąd bardzo szybko trafiła na Pinterest a potem do tysiąca różnych innych miejsc w Internecie. A ja dowiadywałam się o tym tylko dlatego, że co jakiś czas dostawałam listy z coraz to nowych zakątków świata z prośbą o przesłanie przepisu na „ten piękny barszcz”. Pamiętacie film „Amelia” i słynnego ogrodowego krasnala, który „wybrał się w podróż dookoła świata” i regularnie przysyłał z niej, ojcu Amelii zdjęcia? (Jeśli nie wiecie o czym mówię zachęcam do obejrzenia filmu- naprawdę warto). Moja mina i zaskoczenie po każdym liście na temat barszczu była bardzo podobna do tej prezentowanej przez ojca Amelii w filmie. I dopóki zachwyty w listach dotyczyły zdjęcia- choć były dla mnie onieśmielające to jednak do zaakceptowania o tyle kiedy zachwyty zaczęły dotyczyć barszczu ugotowanego wg. wysłanego przeze mnie przepisu – świat zaczynał stawać mi lekko na głowie. Bo oto okazało się, że przesympatyczna Yanse z Chin- odkryła „najpyszniejszą zupę na świecie” a pewien Japończyk zakochał się w ” your beatroot soup”, znalazła się też Niemka wielbicielka mojego barszczu oraz Francuzka mieszkająca na stałe w Wiedniu której podany przeze mnie przepis „otworzył oczy na to, ze buraki mogą być pyszne”. Przepis powędrował jeszcze do USA, Brazylii, na Węgry i na Kostarykę. Niedawno przyszedł kolejny list o takiej mniej więcej treści ” Zobaczyłam na Pintereście Twoje zdjęcie przedstawiające barszcz. Niestety linki doprowadziły mnie tylko do twojego portfolio ze zdjęciami ale nie znalazłam tam, żadnego przepisu. Czy prowadzisz może bloga, gdzie można by znaleźć przepis na tą zupę. Jadłam ją kiedyś w domu moich Polskich sąsiadów na Boże Narodzenie i była wspaniała. Nieszczęśliwie sąsiedzi wyjechali i urwał mi się z nimi kontakt i od tamtej pory poszukuję dobrego przepisu na barszcz. Dlatego zobaczywszy dziś twoje zdjęcie i dowiedziawszy się, że jesteś z Warszawy, postanowiłam napisać. Wiem, że najlepszy przepis musi być z Polski bo nigdzie podczas moich licznych podróży po świecie (nawet w Moskwie) nie jadłam tak dobrego barszczu. Bardzo proszę o link do przepisu- jeśli istnieje.” Podpisane… Susan z Melbourne, Australia(!!!).
„Och! Susan”- pomyślałam, „nawet nie wiesz jak ważny jest dla mnie i polskiego barszczu twój list. Gdybym mogła wysłałabym Ci nie tylko przepis ale i wielki 30 litrowy garnek tego płynnego rubinowego eliksiru”. Przy okazji wysłałabym też całą moją „barszczową korespondencję” narzekającemu przed laty Australijczykowi (odezwał się ostatnio na FB) i miałabym wielka ochotę napisać mu „Popatrz BURAKU, nie miałeś racji!”… ale tego nie zrobię bo nie jestem świnią (choć uwielbiam ogórki kiszone). Przez te 20 lat, oprócz gotowania nauczyłam się też wielu innych rzeczy, np. tego, że bycie małostkowym nie ma zupełnie sensu.
A jak nazwać by lekcję, której nauczył mnie mój „Barszcz Globtroter”? „Cudze chwalicie swojego nie znacie”?- Nie, to nie to. To chyba bardziej powinno brzmieć „Więcej wiary w siebie! Polko!”.
Pozdrawiam serdecznie wszystkich miłośników pierogów, bigosu, żurku, łazanek, makowca i barszczu, zarówno tych w Polsce jak i tych na całym świecie. Teraz już wiem, że gdzieś tam, na wszystkich kontynentach, jesteście. Uśmiecham się dzisiaj do Was znad miski pysznego barszczu i … życzę smacznego!
BARSZCZ NA SOKU Z BURAKÓW
(najlepszy ze wszystkich)
1 szkl. białej fasoli (najlepiej świeżej, suszona też może być, rozmiar obojętny)
1 łyżka masła
1 łyżka oliwy z oliwek
3 liście laurowe
3 ziela angielskie
1 łyżka soli
2 szkl. obranych i pokrojonych w kostkę buraków
1 szkl. obranego i pokrojonego w kostkę selera
po 1/2 szkl. obranych i pokrojonych w plasterki pietruszki i marchewki
garść liści świeżego majeranku
1 łyżka suszonego majeranku
2 szkl. świeżo wyciśniętego soku z buraków
1 szkl. świeżo wyciśniętego soku z kwaśnych jabłek
1/4-1/2 szkl soku z cytryny
1 łyżka sosu sojowego ciemnego
400g kwaśnej (18%) śmietany
1.Suchą fasolę namocz na noc w zimnej wodzie, rano odcedź. Świeżej nie trzeba moczyć wystarczy tylko umyć i zalać 2,5 litra zimnej wody. Dodaj ziele angielskie, liście laurowe i masło. Zagotuj.
2. Gotuj fasolkę na średnim ogniu do miękkości. Możesz dodać na początku gotowania odrobinę sody (2 szczypty) aby fasolka szybciej się ugotowała. W zależności od wielkości i stopnia ususzenia fasolką będzie gotowała się od 40 minut nawet do 1,5 godz. Woda w tym czasie zredukuje się do połowy. Jeśli będzie jej mniej niż połowa pierwotnej objętości to dolej.
3.Kiedy fasolka będzie miękka (czyli można jej miąższ rozetrzeć pomiędzy palcami) dodaj pokrojone warzywa, sól, oliwę i gotuj następne 30 minut. W tym czasie możesz wyciskać sok z buraków i jabłek.
4.Pod koniec gotowania warzyw dodaj do zupy majeranek (suszony i posiekany świeży). Pogotuj jeszcze 5 minut.
5. Zmniejsz ogień pod garnkiem i wlej do zupy sok z buraków i jabłek. Dobrze jeśli soki nie mają za dużo fusów- można je wcześniej przecedzić przez drobniutkie sitko lub podwójną gazę.
6.Od teraz już tylko wolniutko gotuj zupę ale nie doprowadzaj jej do wrzenia. Po pierwsze, żeby nie utracić wartości odżywczych z buraczanego soku. Po drugie, żeby nie stracić pięknego rubinowego koloru zupy.
7. Dodaj sos sojowy i sok z cytryny. Ilość soku zależeć będzie od tego jak kwaśne były twoje jabłka oraz jak kwaśny barszcz lubisz. Ja lubię kiedy jest mocno kwaśny więc z reguły dodaje prawie pół szklanki soku. Po prostu spróbuj barszcz i oceń sam.
8. Śmietanę przed wlaniem do zupy musisz zahartować inaczej zetnie się i będziesz mieć w barszczu twarożek. Wlej więc śmietanę do osobnej miseczki i stopniowo (chochelka po chochelce) dodawaj do niej gorącego barszczu z garnka. Cały czas mieszaj śmietanę. Kiedy w misce będzie już mieszanka składająca się w połowie ze śmietany a w połowie z zupy wtedy wlej ją do garnka z barszczem i szybko zamieszaj. Już nie gotuj zupy, tylko wyłącz gaz.
9. Teraz jest czas aby jeszcze doprawić zupę. Jesli potrzeba- dodaj dodatkowej: soli, pieprzu, soku z cytryny lub cukru.
10.Pozwól zupie „odpocząć” pół godziny, żeby wszystkie smaki połączyły się ze sobą.
11.Podawaj jak lubisz. W naszym domu najczęściej jemy barszcz ze smażonymi drożdżowymi paluchami chlebowymi. Ale przepis na nie już innym razem.
Barszcz gotowany z dodatkiem surowego soku z buraków jest nie tylko zdrowszy ale i dużo bardziej aromatyczny. Odkąd spróbowałam takiego barszczu, nie gotuję żadnego innego. Barszcz przechowuj w lodówce.