Prezentowana dziś sesja powstała podczas moich zeszłorocznych wakacji w Karkonoszach. Po bardzo długiej przerwie odwiedziliśmy moją ukochaną Szklarską Porębę i mieliśmy plan spędzić dwa tygodnie chodząc po okolicznych górach. Pogoda miała jednak zupełnie inny plan i prawie cały czas padało lub było okropnie zimno. Nasza najwyższa temperatura podczas tych 2 tygodni wakacji to było 18’C a średnio termometr oscylował w okolicach 10-13’C. Dlatego pełna empatii solidaryzuję się z wszystkimi, którzy właśnie spędzają swoje wyczekane przez cały rok wakacje nad polskim morzem. Śle Wam jak najwięcej słońca, trzymajcie się ciepło. Kiedy więc nasze plany wakacyjne nie za bardzo miały szansę na powodzenie co zrobiła fotografka kulinarna na wakacjach?? To co zwykle- po prostu zabrała się do pracy 🙂 Mieszkaliśmy w starej leśniczówce, położonej wśród lasów pełnych jagód a nasza kuchnia wyposażona była w rewelacyjnie pieczący piekarnik i zamrażarkę. Po prostu żal było nie zrobić tam jagodowej sesji.
Z takiego obrotu sprawy najbardziej cieszyły się dzieci pochłaniając nadprogramowe domowe lody, ciasta, serniki czy koktajle. Więc ostatecznie z wakacji wróciłam zadowolona bo dzięki złej pogodzie wtedy mam trochę wolnego tego roku sprzedając magazynom sesje powstałe ubiegłego czerwca, lipca i sierpnia.
Przepisy na prezentowane dziś dania znajdziecie w najnowszym lipcowym numerze magazynu Moje Gotowanie. Są lody lawendowo-jagodowe, mrożone rozetki musowo-jagodowe, sernik limonkowy z jagodami, moje popisowe jagodzianki bez jajek i najprostsza na świecie babka z jagodami. Ostatni przepis dzięki uprzejmości magazynu prezentuje Wam dziś na blogu. Po resztę zapraszam do kiosku. Smacznego!
Mleko z masłem roślinnym zmiksować na puszystą masę, dodać proszek i sodę wylać na to sok z cytryny (powinno się zapienić) i wmiksować w ciasto. Cały czas miksując dodać mąkę w dwóch partiach a na końcu wodę. Jagody umyć osuszyć i wymieszać z 1 łyżką mąki, delikatnie wmieszać w ciasto. Formę nasmarować masłem, wysypać kaszą manną ,wyłożyć ciasto. Piec w 170’C do suchego patyczka (30-40 minut). Oprószyć cukrem pudrem przed podaniem.
Babka bardzo długo zachowuje świeżość pod warunkiem, że trzymana jest szczelnie zamkniętą inaczej będzie wysychać .
Moi Drodzy, w kioskach znajdziecie już piękny marcowy numer Mojego Gotowania a w nim moje przepisy na słodkości z orzechami włoskimi. Zima cały czas nie odpuszcza i tak naprawdę jej święte prawo trzymać jeszcze do 21 marca- kiedy to dopiero oficjalnie zaczyna się wiosna. Może więc warto w oczekiwaniu, na przednówku wygrzebać ze spiżarni ostatnie jesienne zbiory. Np. orzechy włoskie właśnie. Są nieocenionym źródłem tłuszczów wielonienasyconych omega 3 , fosforu, żelaza, wapnia, potasu, magnezu, cynku, witaminy E i B6 oraz kwasu foliowego. I dobrze, że aż tyle tych wartości odżywczych bo choć trochę rekompensują wysoką kaloryczność tych orzechów. 5 dorodnych orzechów włoskich ma tyle samo kalorii co 1 poczciwy pączek (sic!).
Dlatego moja teoria jest następująca- niech tegoroczny tłusty czwartek- będzie orzechowy. Zamiast pączków zróbcie sobie zawijane pyszne bułeczki z orzechowym nadzieniem i syropem klonowym, na które przepis dzięki uprzejmości magazynu Moje Gotowanie znajdziecie poniżej. Jeśli natomiast zainteresowały Was inne prezentowane na dzisiejszych zdjęciach słodkości zapraszam do kiosku po marcowy numer. Znajdziecie tam moją sentymentalna podróż do dzieciństwa z przepisem na ciastka w kształcie orzeszków oraz pyszny przepis na orzechowca z miodem- (oba w wersji bez jajek). Do tego sposób jak zrobić domową mąkę z orzechów włoskich oraz włoskie mleko orzechowe i jak potem z niego wyczarować pyszną ciepła rozgrzewającą czekoladę- taką, której nikt nie jest się w stanie oprzeć. A na deser orzechy w kardamonowo- cynamonowych karmelowych skorupkach. Mniam!
ps. W orzechowej sesji dzielnie pomagała mi Renata, której to piękne dłonie i nogi (!!) widzicie na zdjęciach. Renato- dziękuję bardzo!
ORZECHOWE ZAWIJANE BUŁECZKI DROŻDŻOWE
(Z SYROPEM KLONOWYM LUB MIODEM)
Na ciasto:
1 szkl mleka 2 szkl mąki + do podsypywania
1/2 szkl brązowego cukru
otarta skórka z 1 cytryny
1/3 kostki masła
1 czubata łyżka świeżych drożdży
1 cukier waniliowy
na nadzienie:
150g orzechów włoskich
100g orzechów arachidowych prażonych
3 łyżki cukru
6 łyżek syropu klonowego
Dodatkowo:
syrop klonowy do polania
3 łyżki masła do posmarowania.
1. Orzechy na farsz mielimy na drobne kawałki i mieszamy z cukrem.
2. Do ciepłego mleka (nie gorącego!), dodajemy drożdże, 3 łyżki cukru i 3/4 szkl mąki, dokładnie mieszamy i odstawiamy w ciepłe miejsce na 15 minut (w tym czasie zaczyn powinien mocno urosnąć).
3. Roztapiamy masło, studzimy i wraz z pozostałymi składnikami na ciasto dodajemy do wyrośniętego zaczynu- zagniatamy dość luźne ciasto które nie klei się do rąk. Przykrywamy i odstawiamy w ciepłe miejsce do czasu aż podwoi swoją objętość.
4. Rozwałkowujemy ciasto na prostokąt o bokach 30/50cm, na 3/4 powierzchni równomiernie rozsypujemy orzechy, polewamy syropem klonowym. Nieposypaną część składamy do środka i przykrywamy drugą stroną z orzechami. Otrzymujemy coś na kształt płaskiej rolady orzechowej, którą jeszcze raz rozwałkowujemy na prostokąt o boku 20/40cm.
5. Kroimy rozwałkowane ciasto na paski o rozmiarze 3/20cm. Nacinamy wzdłuż i finezyjnie zwijamy w kształtne bułeczki. Jak na tym filmiku.
6. Roztapiamy 3 łyżki masła, obficie smarujemy blachę do pieczenia, układamy na niej bułeczki i smarujemy pozostałym masłem. Pozostawiamy do ponownego wyrośnięcia.
7. Pieczemy w 180’C przez około pół godziny lub do czasu aż będą ciemniejsze niż złote. Jeszcze ciepłe polewamy dodatkowym syropem klonowym.
Zamiast syropu klonowego można użyć miodu lub syropu z agawy.
Pieczenie bez użycia jajek to naprawdę wielkie wyzwanie. Większość przepisów na ciasta zawiera jajka w składzie. Nie zawsze udaje się pominąć je tak aby stworzyć idealnie takie same ciasto jak z ich użyciem. Jednak Ci którzy wykluczyli jaja ze swojej diety nie są skazani na jedzenie samych zakalców. Trochę kreatywności, wytrwałości i można wyczarować naprawdę coś pysznego. Są jednak w świecie bezjajecznych wypieków ciasta które wydają się być nieosiągalne do zrobienia. Jednym z nich jest właśnie rolada biszkoptowa. Kiedy umieściłam zdjęcie tej rolady na jednej z FB grup skupiających ludzi pieczących bez jajek. Po 2 godzinach miało prawie 250 like-ów i parędziesiąt zapytań o przepis. Skąd takie zainteresowanie i taka trudność w wykonaniu rolady bez jajek?
W elastyczności ciasta. Większość bezjajecznych ciast które mogą zastępować biszkopty nie daje się zrolować. Po prostu się łamią. Dobrze wiemy jak trudno jest zwinąć zwykły biszkopt w roladę- zwinięcie biszkoptu bezjajecznego graniczy z cudem. Okazuje się jednak, że nie ma rzeczy niemożliwych (co udowadniam np. tutaj) i jak mocno się postarasz to w końcu wyjdzie.
Oczywiście dla jedzący jajka ciasto to może okazać się nie tak wspaniałe jak biszkopt z 10 jaj. (update z dnia 5.10.2014 – rolada zdecydowanie smakuje wszystkim, nie tylko „bezjajecznym”!) Jednak nie dla nich jest ten przepis. Jest dla nas wszystkich, którzy dawno zamknęliśmy roladę biszkoptową w szufladzie z napisem „zapomnij o tym”. Leżała tam długo obok: bezowego tortu Pavlova, kogla-mogla, makaroników i lemon curd-u. Czas ją jednak przełożyć w inne miejsce :)))
Oryginalny przepis na ciasto nie jest mojego autorstwa. Przywiozła go lata temu z podróży po Rosji moja serdeczna przyjaciółka i wspaniała kucharka Rukmini. Wtedy upiekłam go może raz lub dwa i zupełnie o nim zapomniałam. Przypomniałam sobie o nim niedawno, kiedy w Internecie mignęła mi jakaś rosyjska strona z roladą. W moim mózgu nastąpiło iskrzenie i zapomniane ciasto wróciło do teraźniejszości. Wierciło się w mojej głowie tak długo aż zakiełkowało pomysłem na tą oto roladę. W sam raz na zakończenie malinowego sezonu w moim ogrodzie.
Nastąpiło gorączkowe przeszukiwanie moich świętych zeszytów kulinarnych w poszukiwaniu zapomnianego przepisu. Z pomocą przyszła siostra Rukmini, która jest najbardziej poukładaną osoba jaką znam. Miała przepis skrupulatnie zapisany, wpięty do odpowiedniego segregatora, pod odpowiednią literką a co najważniejsze pamiętała, że tam właśnie trzeba co szukać. Och! Jak dobrze mieć takich poukładanych przyjaciół- szczególnie jak samemu jest się takim roztrzepanym.
Potem nastąpiło ujarzmianie przepisu na nowo i testowanie odpowiedniej proporcji. Idea jest prosta. Ciasto jako bazę zawiera skondensowane słodkie mleko wymieszane z jogurtem, nie dodaje się do niego żadnego tłuszczu- dzięki temu jest ono bardziej plastyczne. Moim zdaniem jednak traci trochę na walorach smakowych względem np. tego lub tego ciasta którego bazą też jest skondensowane mleko. No cóż jednak coś za coś – ciasto daje się zwinąć i to jest jego podstawowa zaleta, tyle ile udało mi się wywalczyć w nim lepszego smaku odpowiednią proporcją to już następna historia. Wychodzi z niego całkiem dobra i elastyczna podstawa do rolady (update z dnia 5.10.2014- ciasto po 24 godzinach spędzonych w lodówce, mięknie idealnie i zmienia swój smak z „całkiem dobrego” na wyśmienity!). Jednak trzeba się trochę o to postarać i spełnić parę warunków. Po pierwsze nie można ciasta przepiec, trzeba więc piec je w dość niskiej temperaturze (165’C) i koniecznie wyciągnąć jak tylko zacznie się złocić, ma być bardzo jasne, złoto-brązowego już nie zwiniesz. Po drugie wewnętrzna strona ciasto w roladzie musi być bardzo plastyczna a takie jest jedynie ciasto w środku placka. Dlatego ciasto na roladę trzeba piec z podwójnej porcji i rozkrawać wzdłuż na pół (tak jak się kroi biszkopt na tort). Próbowałam piec z połowy proporcji jeden płaski placek ale to niestety nie to samo- łamie się przy zwijaniu. Dlatego warto być świadomym że z przepisu zostanie nam cały jeden placek (chyba, ze dorobimy podwójną porcję kremu i zrobimy 2 rolady- jednak rolada z tego przepisu to już bardzo duże ciasto, moja rodzina nie dałaby dwóm ciastom rady, szczególnie, że nie należą do najlżejszych i nie przechowują się długo). Warto spróbować placek zamrozić (choć sama tego jeszcze nie robiła)- najlepiej już zwinięty i tu dochodzimy do … Po trzecie najlepiej formować ciasto kiedy jest jeszcze lekko ciepłe- wtedy jest bardziej elastyczne i mniej podatne na pękanie (jak to robić opisuję w ramce poniżej). I po czwarte oraz ostatnie trzeba pilnować aby ciasto nie wysychało- dlatego warto je przykrywać na każdym etapie- nawet wtedy kiedy jest już zwinięte z kremem w środku.
Życzę powodzenia w pieczeniu i rolowaniu ( nie zniechęcajcie się jeśli nie wyjdzie za pierwszym razem) brzmi to trochę skomplikowanie ale „wszystko jest skomplikowane do czasu aż stanie się proste” potrzeba tylko trochę determinacji. Trzymam kciuki i smacznego!
Krem (na jedną roladę): 350g mascarpone 1,5 szkl śmietany kremówki (36%) 8 łyżek soku z cytryny (około 1/2 szkl.) 3/4 szkl cukru pudru 1 cukier waniliowy (w formie pudru) olejek różany do smaku (używam takiego) 1 łyżeczka soku z buraków (dla koloru) 2 szkl malin cukier puder do posypania
1. W misce wymieszaj mikserem jogurt z mlekiem skondensowanym. Przesiej do miski mąkę z proszkiem do pieczenia i cukrem pudrem. Mikserem na wolnych obrotach wymieszaj tylko do połączenia składników.
2. Sok z cytryny rozmieszaj z sodą, poczekaj aż się spieni i dodaj do ciasta w misce. Teraz już łyżką wymieszaj dokładnie spienioną sodę z ciastem. Zrobi się ono rzadsze a podczas mieszania zauważysz powstające bąbelki powietrza.
3. Dużą blachę z wyposażenia piekarnika wyłóż papierem do pieczenia (ładnie go wyrównaj bo wszystkie jego fałdy odbiją się na cieście). Wylej ciasto na blachę i rozsmaruj równomiernie.
4. Piecz w temperaturze 165’C przez około 25 minut. Ciasto ma być ledwo złote, dużo jaśniejszego koloru niż większość pieczonych ciast (więcej o tym w tekście postu).
5. W czasie pieczenia ciasta zrób krem. Ubij śmietanę na sztywno, pod koniec ubijania dodaj cukier waniliowy, 2 łyżki cukru pudru i 2 łyżki soku z cytryny. Śmietana do ubijania powinna być bardzo zimna, długo chłodzona w lodówce.
7. W osobnej misce wymieszaj mascarpone z resztą cukru i soku z cytryny, olejkiem różanym. Zrób to mikserem na niskich obrotach i mieszaj mascarpone tylko tyle ile niezbędne do połączenia składników inaczej zrobisz z niego masło.
8. Dodaj ubitą śmietanę oraz sok z buraka do miski z mascarpone, wymieszaj delikatnie łyżką do połączenia składników. (Ja trę kawałek buraka, układam na malutkim sitku i wyciskam sok bezpośrednio do miski do czasu uzyskania odpowiedniego koloru). Wstaw do lodówki przynajmniej na godzinę. Maliny możesz także schłodzić w lodówce.
9. Upieczone ciasto, wyjmij z blachy wraz z papierem, ułóż na kratce, żeby lekko ostygło. Niech będzie przykryte ściereczką kuchenną inaczej za szybko wyschnie i nie będzie chciało się rolować.
10. Kiedy ciasto będzie jeszcze ciepłe ale już nie gorące odwróć je i delikatnie ściągnij papier. Długim nożem z piłką rozkrój ciasto wzdłuż na pół, na dwa cienkie blaty. Do tego przepisu potrzebny jest tylko jeden blat, drugi możesz użyć inaczej lub zamrozić (więcej w tekście postu).
11. Zanim ciasto do końca ostygnie warto nadać mu już odpowiedni kształt. Najlepiej użyć do tego ręcznika frotowego złożonego na pół. Ułóż ręcznik na PRZEKROJONĄ stronę blatu (tak jakby był twoim kremem) i delikatnie zwijaj roladę z twoim „ręcznikowym kremem” w środku. Przykryj ściereczką, żeby ciasto nie wysychało i pozostaw na 20-30 minut.
12. Kiedy ciasto wystygnie, delikatnie rozwiń rulon, zabierz ręcznik a na jego miejsce rozsmaruj 2/3 kremu, powkładaj w krem maliny (powinny być suche i całe), przykryj resztą kremu. I delikatnie ale ściśle zwiń.
13. Posyp cukrem pudrem i wstaw do lodówki na co najmniej 5 godzin. Najlepsza jest po 12 godzinach, dlatego warto robić ją dzień wcześniej.
14. Przechowuj ciasto w lodówce, najlepiej czymś przykryte, żeby nie wysychało. Wyciągnij z lodówki na 20-30 minut przed podaniem.
Można roladę „odchudzić” zamieniając połowę mascarpone taką samą ilością jogurtowego (3-4 dniowego) serka labneh- szczegóły jak zrobić taki ser z jogurtu tutaj . Rozwiązaniem na krem do tej rolady może być też gotowa masa śmietanowa o smaku malinowym, którą dodaje się do bitej śmietany, np. taka
Olejek różany jest, moim zdaniem, ważnym elementem smakowym tego ciasta. Warto się o niego postarać bo genialnie dopełnia smak malin. Można też się pokusić o lekkie nasączenie ciasta mieszanką wody z cukrem, cytryną i olejkiem różanym. Trzeba tylko nie przesadzić inaczej ciasto będzie się łamać przy rolowaniu.
W Indiach, w zachodnim Bengalu, a dokładniej w stanie Orissa, nad samym brzegiem oceanu leży miasto Puri. Jest ono (wraz z Bhadrinath, Dwaraką i Rameśvaram) zaliczane do Char Dham- 4 świętych miejsc pielgrzymek , które każdy pobożny Hindus powinien odwiedzić przynajmniej raz w życiu. Puri znane jest również jako Jaganatha Puri od imienia Bóstwa (Jaganath- Pan Wszechświata) rezydującego w lokalnej, starej świątyni. Bóstwo to jest bardzo nietypowe , jak na indyjskie standardy. Większość Murti (posągów Bóstw) w hinduistycznych świątyniach (ponieważ czczona jest przez pokolenia, wieki a nawet tysiąclecia) wykonana jest z trwałych materiałów takich jak marmur, kamień, brąz czy srebro. Jaganath (oraz 2 inne postacie: jego siostry i brata) wykonany jest z prosto ociosanego wielkiego kawałka drewna i pomalowany w bajecznie kolorowych barwach (zobacz tutaj ). Bóstwo czczone jest w przepięknej świątyni. Miejsce to odwiedza ponad milion pielgrzymów rocznie. Religijne pisma datują świątynię i kult Jaganatha na II w. przed Chrystusem a pierwsze zachowane historyczne wzmianki pojawiły się w IX w. i związane są z osobą Sankaracaryi- wielkiego reformatora hinduizmu, który odwiedził Puri podczas swoich podróży po kraju.
Dlaczego o tym wszystkim Wam piszę???? Dlatego, że dzisiejsze chrusty to tak naprawdę nie chrusty lecz słodycze pochodzące właśnie z Puri i nazywane tam „językami Pana Jaganatha” lub khaja.
Khaja są przepyszne i wpisują się w kanon smażonych i oblewanych syropem słodyczy serwowanych na każdej, jak Indie długie i szerokie, ulicy. „Języki Pana Jaganatha” moim zdaniem są jednak wyjątkowe i zdecydowanie zasługują na międzynarodową karierę . Dlatego postanowiłam Wam je dziś zaprezentować. Pierwsze swoje khaja jadłam jakieś 20 lat temu podczas mojej wizyty w Puri. Były wyjątkowe nie tylko za sprawą smaku ale również dlatego, że pochodziły ze świątynnej kuchni. (Jest to podobno największa kuchnia w całych Indiach).
W świątyni odprawianych jest codziennie wiele ceremonii i obrzędów związanych z rezydującym tam Bóstwem. Miedzy innymi dzień w dzień Jaganathowi ofiarowuje się ogromne ilości pożywienia (co najmniej 56 potraw w dni normalne i 108 w święta). Jedzenie to po wykonanej ceremonii, uważane jest za święte i nazywane prasadam (łaską). Wywożone jest wielkimi wozami ze świątynnej kuchni i na specjalnym placu miasta- rozdawane licznej rzeszy pielgrzymów oraz potrzebującym z całego Puri.
W świątynnej kuchni gotuje się wg. najwyższych standardów czystości, na żywym ogniu (rozpalanym podczas specjalnego rytuału, codziennie o wschodzie słońca), w jednorazowych glinianych garnkach, pożywienie tylko wegetariańskie (bez mięsa, ryb i jaj oraz paru innych produktów uznawanych w hinduizmie za nieakceptowalne w standardach świątynnych, np. cebula i czosnek) . Kucharzami są członkowie najznamienitszych lokalnych rodów. A receptury i sposoby gotowania przekazywane w nich z pokolenia na pokolenie od setek lat.
Więcej o tej niesamowitej kuchni oraz o przepięknej historii świątyni i samego Bóstwa (oraz o tym dlaczego wygląda ono tak jak wygląda) przeczytacie tutaj , na oficjalnej stronnie świątyni. A tutaj macie zdjęcie straganu sprzed świątyni gdzie sprzedawane są najpyszniejsze i najpiękniejsze khaja na świecie.
Jeśli prezentowane dziś zdjęcia zachęciły Was do wykonania tych słodyczy (i nie jesteś weganami- dla nich wersja z olejem) to polecam smażenie khaja na klarowanym maśle. Jest to czysty tłuszcz mleczny czyli masło które poprzez długie gotowanie pozbawiono całej serwatki i wody oraz innych zanieczyszczeń stałych.
Klarowane masło (powszechnie używane w kuchni indyjskiej pod nazwą ghee) zachowuje w sobie cudowny orzechowy aromat smażonego masła ale ma od niego dużo wyższą temperaturę dymienia (nawet dużo wyższą niż większość olejów). Dzięki temu może być używane do smażenie w głęboki tłuszczu ( ma także tysiące innych zastosowań zarówno kulinarnych jak i leczniczych- ale o tym może innym razem). Klarowane masło od paru lat można kupić w wielu polskich sklepach (np. w Almie, Auchan czy Biedronce- patrz na półkach obok masła- sprzedawane jest w plastikowych wiaderkach). Takie masło używane było również szeroko w kuchni staropolskiej (np. dodawane do gotowanych bulionów czy ciasta na pierogi oraz używane właśnie do smażenia słodkich ciastek).
Khaja w wersji wegańskiej smażone na oleju będą się nieznacznie różnic od tych z klarowanego masła (patrz pierwszy dyptyk w tym poście- po lewej stronie wersja wegańska, po prawej z klarowanym masłem). Płatki będą leciutko grubsze i pokryte większą ilością pęcherzyków ale nadal będą FENOMENALNIE pyszne.
Daje Wam też do wyboru dwie wersje wykończenia khaja- te posypane cukrem pudrem i te klasyczne- oblane słodkim syropem. Ja sama nie mogę się zdecydować, którą wersję wolę bardziej. Jeszcze do przedwczoraj wydawało mi się, że tą z cukrem pudrem bo smakuje jak faworki (tylko o niebo lepiej).
Po długiej przerwie, aby zaprezentować Wam przepis, zrobiłam klasyczne khaja w syropie i… zakochałam się w nich od nowa- smakują jak najlepsza baklawa- a kiedy jeszcze posypie się je uprażonymi pistacjami po prostu nie można się od nich oderwać. W sam raz na nadchodzący tłusty czwartek.
Teraz nie pozostaje mi już nic innego jak życzyć Wam smacznego oraz uprzejmie poinformować, że:
Wszystkie skargi, zażalenia i reklamacje na niedopinające się w piątkowy poranek: dżinsy, spódniczki czy bluzeczki będą z wielkim żalem ale jednak …..rozpatrywane ODMOWNIE.
PS. Szybciutko dopisuje, bo na śmierć zapomniałam. Przepisem na khaja parę lat temu podzieliła się ze mną moja internetowa koleżanka Alaksya z tego bloga. Przepis przeszedł moje modyfikacje ale zaczynałam od jej wersji, bo okazała się jedną z lepszych które próbowałam poza Puri.
na ciasto: 1 szkl. mąki 2 łyżki masła klarowanego (lub oleju w wersji wegańskiej) 1/2 szkl. ciepłej wody szczypta soli do posmarowania: 2 łyżki masła klarowanego (lub oleju w wersji wegańskiej) 2 łyżki mąki ziemniaczanej (lub skrobi kukurydzianej) do smażenia: masło klarowane lub olej na syrop: 3/4 szkl. cukru 1/3 szkl. wody 1 łyżka soku z cytryny lub zamiast syropu: cukier puder do posypania
1.Roztopione masło klarowane lub olej dodaj do mąki i wetrzyj w nią tak aby równomiernie połączyć oba składniki.
2.Dolej wodę, dodaj sól i zagnieć dość gęste ale sprężyste ciasto (jeśli potrzeba dodaj więcej mąki).
3.Zagniataj ciasto intensywnie na blacie przez co najmniej 5 minut ( to dużo dłużej niż Ci się wydaje, więc patrz na zegarek).
4.Przykryj miską i pozostaw na 15 minut.
5.Podziel ciasto na 2 części, jedną pozostaw pod przykryciem (zrobisz z nią to samo co z drugą ale dopiero po usmażeniu pierwszej partii). Drugą część ciasta rozwałkuj jak najcieniej potrafisz na prostokąt (mi wyszło około 30/15cm).
6.Prostokąt posmaruj jedną łyżką roztopionego masła klarowanego (lub oleju). Posyp równomiernie 1 łyżką mąki ziemniaczanej i zwiń ciasto w ciasny rulonik (zaczynając od krótszego boku aby rulonik wyszedł grubszy- patrz instrukcja obrazkowa pod ramką z przepisem).
7.Pokrój rulonik na 1,5cm kawałki. Każdy spłaszcz lekko palcem i delikatnie rozwałkuj (nie za mocno, inaczej khaja nie otworzą się podczas smażenia).
8.Khaja smaży się w głębokim tłuszczu nie za bardzo nagrzanym (około 170-180’C). Najlepiej robić to w woku.
9.Smażenie wymaga pewnej wprawy ale szybko się tego nauczysz, jest trochę pracochłonne ale za to JAKI efekt! Do nagrzanego oleju wrzucasz pojedynczo khaja, najpierw opadną na dno a potem będą chciały wypłynąć na wierz ale Ty im na to nie pozwolisz delikatnie raz po raz przyciskaj je i zanurzaj z powrotem w oleju (tak z 3-4 razy- one wypływają na powierzchnię, a ty je siup, znów do oleju, na same dno garnka, przytrzymujesz 2 sekundy i puszczasz, one znowu wypływają ale ty im nie pozwalasz). Spowoduje to, że pod wpływem powstałego ciśnienia khają zaczną się lekko rozwarstwiać.
10.Teraz odkładasz łyżkę cedzakową i bierzesz 2 widelce, jednym przytrzymujesz khaja, żeby nie odpływało w oleju, drugi wkładasz w lekko rozwarstwiony placuszek i zaczynasz potrząsać tak aby otworzył się bardziej. Kiedy jesteś zadowolony z rezultatu wrzucasz następny placuszek i powtarzasz czynności z łyżką cedzakową i widelcami.
11.Smaż khaja do złoto-brązowego koloru na małym ogniu. Jeśli temperatura tłuszczu będzie za wysoka to khaja na samym początku spieką się tak, że już nie da się ich otworzyć. Uważaj więc oraz studź lekko tłuszcz pomiędzy smażonymi partiami (ściągając z ognia i wrzucając do środka kawałek ziemniaka).
11.Odsączaj khaja na papierowych ręcznika ustawiając tak aby tłuszcz miał możliwość wylecieć przez szczelinki.
12. W międzyczasie, wymieszaj wszystkie składniki na syrop i zagotuj w malutkim garnuszku. Gotuj do czasu aż syrop zacznie się pienić a ostatnia kropla spadająca z łyżki będzie się lekko ciągnęła (dla osób wtajemniczonych syrop PRAWIE do nitki). Potrwa to niedługo- około 5 minut na intensywnym ogniu.
13. Ostudź syrop (jeśli po ostudzeniu jest za gęsty to dodaj odrobinę wody i podgrzej intensywnie mieszając) i delikatnie zanurzaj w nim usmażone khaja.
14.Pozwól odcieknąć nadmiarowy syropu nad garnkiem i układaj khaja na kratce w odstępach (inaczej się do siebie przykleją) do lekkiego ostygnięcia.
15.Możesz też pominąć syrop i posypać khaja obficie cukrem pudrem.
Khaja bardzo długo zachowują świeżość, tak naprawdę najlepsze są na drugi czy trzeci dzień- ale zapewniam nie doczekają tego czasu, chyba, że od razu zrobisz podwójna porcję. Jeśli chcesz przechowywać je jeszcze dłużej to lepiej trzymać khaja i syrop osobno a polewać w razie potrzeby przed podaniem.
Właśnie wróciłam z kolejnego Kiermaszu Bożonarodzeniowego w szkole mojego syna. Odbywa się co roku i jest niezwykłym wydarzeniem dla całej lokalnej społeczności. „Ten wieczór ma w sobie coś niezwykłego”-usłyszałam kiedy po raz pierwszy 3 lata temu, jako mama pierwszoklasisty, zostałam poproszona o pomoc w organizacji przedsięwzięcia. „Faktycznie. Tam dzieję się coś MAGICZNEGO” powiedziałam w domu, kiedy wróciłam wieczorem zmęczona lecz szczęśliwa. Od tej pory, co roku, wraz z mężem, z wielka przyjemnością przyłączamy się do tego wspólnego dzieła.
Organizacja kiermaszu to przecież praca zespołowa dziesiątek osób. Od lat ma jasno określony cel- zebranie jak największej ilości pieniędzy na rzecz naszej lokalnej szkoły. To w jaki sposób pieniądze zostaną spożytkowane też jest od początku jasne i przejrzyste. Najczęściej są to bardzo potrzebne a nietypowe inwestycje, na które nigdy nie starcza funduszy w bardzo napiętym budżecie szkoły. Dzięki corocznym kiermaszom szkoła ma np. :2 interaktywne tablice, profesjonalny sprzęt nagłaśniający, nowy szkolny radiowęzeł czy elektryczne pianino (tyle pamiętam, że zakupiono przez ostatnie lata a przecież historia tej imprezy jest dużo dłuższa niż moje z nią obcowanie). Zbiórka pieniędzy to jednak nie jedyny, a czasami nawet zastanawiam się czy aby główny cel tego przedsięwzięcia. Najistotniejszym jest, chyba jednak, integracja całej lokalnej społeczności. Wieczór ten nie byłby możliwy, gdyby nie zbiorowy wysiłek wielu, wielu osób. Jest przecież tak dużo do zrobienia. Po pierwsze- każda klasa wystawia swoje stoisko, gdzie sprzedawane są ozdoby świąteczne oraz inne rękodzieło wykonywane zarówno przez rodziców jak i dzieci. Przy wielu stoiskach zaangażowane są dzieci, nawet te najmłodsze- pomagają zarówno swoim mamom jak i nauczycielkom. Zachwalają, reklamują, zachęcają do zakupu. Ktoś maluje dzieciom buzie, ktoś sprzedaje rózgi św. Mikołaja, ktoś używane książki, ktoś wyrabianą przez siebie biżuterię, ktoś kosmetyki które udało mu się zdobyć w zakładzie pracy jako dotację dla szkoły a ktoś śliczne babeczki w kształcie bałwanków i reniferów. Ktoś zachęca do zakupu ciasteczek z wróżbą a ktoś do wpłaty na szczepionki dla dzieci z Afryki. A wśród tych wszystkich stoisk i gwaru – tłumy autochtonów- wrzucające pieniądze do licznych skarbonek, skrzyneczek. woreczków, sakiewek i pudełek- aż miło popatrzeć.
A kiedy już wszyscy kupujący wydadzą prawie wszystkie pieniądze i zmęczą się trochę mogą odpocząć w wyczarowanej przez mamy z Rady Rodziców kawiarni. Tego dnia zamienia się w nią pięknie udekorowana i nastrojowo oświetlona świecami stołówka szkolna. Można tam zakupić upieczone przez licznych rodziców i dzieci ciasta (my z synkiem piekliśmy sernik z dzisiejszego przepisu 🙂 ) oraz inne wigilijne przysmaki jak barszczyk, pierogi czy kutia. Wszystkim zarządza przesympatyczna Pani Kasia prowadząca na co dzień szkolny sklepik. Przy licznych stolikach siedzi wiele gości a wszyscy rozmawiają o jednym- o nadchodzącej LICYTACJI- najważniejszym punkcie całego wieczoru. Wystawiane są na niej przedmioty zrobione lub podarowane przez lokalną społeczność a potem przez nią chętnie licytowane i kupowane. Przez cały dzień każdy może obejrzeć je z bliska w pięknie udekorowanej i oświetlonej sali gimnastycznej. A jest co podziwiać: są prace malarskie lokalnych artystów (wylicytowaliśmy jedna z nich zeszłego roku z moim mężem), są stroiki świąteczne (tak piękne, ze nie powstydziłaby się ich najlepsza warszawska kwiaciarnia) są bombki i wazony ozdabiane metoda decoupage (wytwarzane przez cały rok przez zdolną Panią Sekretarkę). Są bombki z autografami znanych ludzi, są święte obrazy wyszywane przez „lokalne Babcie”, są ceramiczne i drewniane anioły, żywe i sztuczne choinki i wiele, wiele innych atrakcji.
O wszystko to „bije się” cała lokalna społeczność na czele z Burmistrzem, Proboszczem i innymi osobami na co dzień niekoniecznie związanymi ze szkołą. Licytację z dużą dawką dobrego humoru prowadza od lat dwaj Panowie: Dyrektor szkoły oraz nauczyciel WF-u. Jest podczas tej licytacji dużo śmiechu ale i całkiem sporo zaciętej walki, na duże ( jak dla tej wiejskiej, nie za bogatej przecież społeczności ) pieniądze. Na przykład w tym roku, podarowany przez nas, przepiękny obraz olejny przedstawiający Madonnę z Dzieciątkiem wylicytowany został za ponad tysiąc złotych(!). Za paręset złotych każdy, sprzedano też wiele stroików i ozdób.
Ale najciekawsze dla mnie przy całej aukcji jest niezwykłe zaufanie jakim ta społeczność darzy się nawzajem. Osoby, które wylicytowały przedmioty odbierają je na miejscu z rąk Dyrektora szkoły ale nie płacą za nie natychmiast. Na załatwienie spraw finansowych każdy ma jeszcze parę dni aby na spokojnie podejść do sekretariatu szkolnego i uregulować należność. Dostaje się wtedy odpowiednie pokwitowanie oraz serdeczny uścisk dłoni dyrektora w podziękowaniu za wsparcie szkoły. Zwieńczeniem całego wieczoru jest, wystawiane ( co roku inne) przepiękne przedstawienie jasełkowe. Biorą w nim udział dzieci od zerówki po ostatnie klasy gimnazjum (czasami również dorośli). Nad wszystkim czuwa sympatyczna „Pani od religii”. Przygotowania trwają miesiącami, wykonywane są oryginalne dekoracje (przy udziale innych nauczycieli i rodziców), mamy szyja stroje. Dzieci powtarzają role na licznych próbach. Przedstawieniu towarzyszy przepiękna muzyka, czasami nawet wykonywana na żywo. To blisko godzinne widowisko często budzi wśród widowni wzruszenie, zadumę czy nawet salwy śmiechu. Sala gimnastyczna pęka w szwach a młodzi aktorzy dostają owacje na stojąco.
Szkoła pustoszeje powoli. Każdy ma przecież coś do zabrania, posprzątania, załatwienia, zapakowania do samochodu. Część rodziców już umawia się na następny dzień aby pomóc porządkować szkołę, przecież od poniedziałku- musi zacząć funkcjonować ona nie jako kawiarnia, dom aukcyjny czy teatr ale jako zwykła jednostka oświatowa. A może jednak nie taka zwykła? Może wyjątkowa?
W poniedziałek odbierając syna ze szkoły, odwiedzę sekretariat i dowiem się pewnie ile razem uzbieraliśMY pieniędzy. I zapewniam Was, że dla nas wszystkich to nie suma będzie ważna ale właśnie to wielkie MY na końcu wyrazu. Bo jakby nie liczyć to największe korzyści wynikające z tego wieczoru okazują się zupełnie niematerialne.
Kiedy głęboko się zastanowić to najważniejsze w Kiermaszu było przecież to, że: zrobiliśMY coś wspólnie jako społeczność, mieliśMY z tego dużo frajdy, pomogliśMY sobie nawzajem, poznaliśMY się lepiej, byliśMY RAZEM. Tego magicznego wieczoru nie było „Wy”, nie było „Oni” … BYLIŚMY tylko „MY”- a to jest przecież bezcenne- warte dużo więcej niż wszystkie zebrane pieniądze. To jest właśnie MAGIA tego przedsięwzięcia! A dla Was mam dziś „magiczny” przepis na sernik, który mój synek wybrał jako nasz tegoroczny ” kulinarny wkład” w kiermasz szkolny. Sernik ten piekę od tak wielu lat, że mogę to robić z zamkniętymi oczami. Nie potrzebuję, żadnych proporcji, żadnej wagi, żadnego odmierzania składników. Taka umiejętność w normalnym życiu jest wielką zaletą, w blogowym świecie wirtualnym, niestety- wielkim przekleństwem. Bo kto z Was chciałby usłyszeć przepis typu: „weź tyle twarogu ile znajdziesz w lodówce, dodaj do niego trochę masła, odpowiednią ilość cukru, nie za dużo kaszy manny……”? Kto?- Nikt.
Dlatego byłam grzeczna i piekąc wczoraj sernik do „kiermaszowej kawiarenki”(sprzedany do ostatniego okruszka!) zapisałam dla Was wszystko dokładnie. Proszę wiec bardzo- oto najlepszy i najprostszy sernik bez jajek jaki znam. W sam raz na nadchodzące Święta, na które życzę wam dużo MAGII!
Sernik bez jajek
(klasyczny, na kruchym spodzie, najlepszy)
na ciasto: 150g. miękkiego masła 3 kopiaste łyżki kwaśnej śmietany 1 cukier waniliowy 1,5szkl mąki 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia Na masę serową: 750g twarogu śmietankowego (najlepiej takiego) 150g. masła (miękkiego) 3/4 szkl. cukru 1/2szkl jogurtu naturalnego 20g waniliowego budyniu w proszku (1/2 opakowania) 3 łyżki kaszy manny 1 cukier waniliowy 1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia otarta skórka i sok z 2 małych cytryn olejek cytrynowy na lukier: 4 łyżki cukru pudru 1 łyżka wiórków kokosowych odrobina zimnej wody
1.W misce wymieszaj masło ze śmietaną, cukrem waniliowym i proszkiem do pieczenia. Dosypuj stopniowo mąki i zagnieć miękkie ale zwarte i nie klejące się do rąk ciasto. Zawiń w folię i włóż do lodówki.
2.W tej samej misce (nie trzeba myć) zrobisz masę serową. Zmiksuj mikserem masło i cukry na jednolitą masę. Dodaj budyń, kaszę manną, proszek do pieczenia, zmiksuj.
3. Cały czas miksując dodawaj stopniowo twaróg, przetarty uprzednio przez drobne sitko lub zmielony w maszynce.
4. Na koniec dodaj jogurt, olejek, sok i skórkę z cytryny. Miksuj wszystko jeszcze około minuty.
5. Wyjmij ciasto z lodówki. 2/3 ciasta rozwałkuj na cienki placek. Wyłóż nim dno i boki okrągłej lub kwadratowej (25/25cm) blaszki do pieczenia. Na ciasto wyłóż masę serową.
6. Z reszty rozwałkowanego cienko ciasta wytnij paski o szerokości 1-2cm i ułóż z nich kratkę na wierzchu masy serowej.
7.Piecz ciasto w nagrzanym do 180’C piekarniku przez 1 godzinę. Najlepiej ustawić ciasto nieco niżej w piekarniku i włączyć opcje pieczenia góra-dół.
8.Pozostaw do ostygnięcia.
9.Cukier puder wsyp do miseczki i stopniowo dodawaj po odrobince (1/2 łyżeczki) wody cały czas ucierając lukier. Lukier powinien być dość gęsty ale równym strumieniem spadać z łyżki. Dosyp wiórki kokosowe, wymieszaj i polukruj zimny sernik.
10.Poczekaj aż lukier zastygnie, wtedy pokrój ciasto na rąby, kwadraty lub trójkąty.
Najlepszy twaróg na ten sernik (oprócz oczywiście domowej roboty) to taki klasyczny twaróg śmietankowy w kostkach. Musi być tylko mięciutki, najlepszy taki lekko podchodzący serwatką- którą też należy wlać do masy serowej. Sernik wyjdzie też z innych serów na sernik (np. takich w wiaderkach, czy tych już uprzednio mielonych) ale moim zdaniem nie będzie już taki pyszny.
Jeśli nie lubisz kokosa możesz zrobić lukier bez wiórków. A polukrowany sernik posypać uprażonymi na suchej patelni płatkami migdałowymi.
Wiele najlepszych przepisów powstaje przez przypadek lub pod szyldem ” Potrzeba matką wynalazku” lub jeszcze lepiej „Użyłam to co znalazłam w kuchni bo do sklepu było za daleko”. Kiedy zakładałam tego bloga poważnie zastanawiałam się nad nazwą „Czas posprzątać w lodówce”- bo to hasło przyświeca chyba największej ilości moich odkryć kulinarnych.
Przepis na dzisiejszą tartę (a właściwie mini tarty) powstał pewnego letniego popołudnia, deszczowego popołudnia. Idealnego popołudnia na pieczenie ciasta. Jeśli ktoś lub coś ponosi odpowiedzialność za moje dodatkowe centymetry w biodrach to jest to zdecydowanie deszczowa pogoda. Czy wy też to macie, że kiedy pada deszcz a za oknem nieciekawie i szaro natychmiast nachodzi Was ochota na pieczenie ciasta? Ja odczuwam to jako jakiś wewnętrzny przymus. Nic tak nie poprawia mi nastroju w burą pogodę jak słodki zapach pieczonego ciasta rozchodzący się po domu. Nawet nie muszę później tego ciasta jeść- sam proces jego przygotowania zmienia mi nastrój.
A więc owego deszczowego popołudnia, ciągnięta wewnętrznym przymusem znalazłam się w kuchni i przetrząsałam wszystkie szafki w poszukiwaniu składników na „improwizowane ciasto”. Znalazłam mąkę (połowa sukcesu), masło (coraz lepiej!), morele (mocno, bardzo mocno dojrzałe, tylko dlatego uchowały się jeszcze na dnie lodówki). Oj będzie TARTA!- pomyślałam- Jeszcze tylko cukier, jeszcze tylko cukier! … cukru jednak nie było: ani brązowego, ani białego, ani pudru. „Ani ani ciut-ciut” jak mawiał mój synek kiedy był mały. A za oknem leje! Kto w taką pogodę chodzi do sklepu?? Ja w każdym razie nie. Jeszcze więc raz do szafek i lodówki czy znajdziemy coś co zastąpi cukier w cieście: jakieś daktyle, rodzynki, melasę lub coś podobnego. No i proszę! Cierpliwość popłaca. Na najwyższej półce w lodówce gdzie przechowuje mało używane skarby znalazłam pół bryłki cukru goor.
Goor (ang. Jaggery) to indyjski nierafinowany naturalny cukier sprzedawany najczęściej w małych lub dużych bryłkach. Powstaje z odparowania słodkiego soku trzciny cukrowej lub z syropu wypływającego po nacięciu kwiatów drzew palmowych (najczęściej daktylowych rzadziej kokosowych). W całych Indiach wyrabiany jest w wielkich fabrykach jak i również na prowincji w bardziej prymitywny sposób. ( Zobaczcie tutaj jak w małej indyjskiej wiosce powstaje goor z trzciny cukrowej).
A jak smakuje goor??? NIEBIAŃSKO! Po pierwsze konsystencja: jest miękka i miła dla języka. Gur nie chrzęści pomiędzy zębami ale rozpływa się w ustach. Choć bryłki wydają się zbite i twarde to tylko pozory. Z łatwością można je kroić nożem lub wyskrobywać cukier łyżka. Po drugie smak. Gur to odparowany syrop. Jest w nim i smak miodu i smak karmelu i smak toffi i smak nektaru kwiatowego. Nie ma w tym cukrze goryczki (charakterystycznej dla brązowego cukru lub melasy) jest za to odrobina kwaskowości, która mile komponuje się ze słodyczą cukru. Goor z powodzeniem można kupić w polskim Internecie lub sklepach z orientalną żywnością. Poszukajcie pod nazwą: jaggery, cukier palmowy, gur, goor. Warto kupować produkt pochodzenia indyjskiego- moim zdaniem najsmaczniejszy. Nie jest drogi. Ja w moim warszawskim sklepie z produktami indyjskimi, płacę tylko 7zł za 450g. Spróbujcie tego cukru a wejdzie on na stałe do Waszego jadłospisu. Szczególnie, że to jeden ze zdrowszych cukrów na świecie (zwłaszcza ten wyrabiany z palmowego syropu). Ma niski indeks glikemiczny, zawiera żelazo, cynk i potas oraz witaminy B i C. Wiele źródeł podaje, że jest dużo zdrowszy niż syrop z agawy (nie jestem ekspertem w dietetyce, nie będę się spierać jeśli ktoś twierdzi inaczej).
Kiedy więc znalazłam goor w lodówce i (po długiej walce) cudem powstrzymałam się, żeby nie zjeść go całego bez zawracania sobie głowy pieczeniem tarty- zastąpiłam nim cukier brązowy do tej pory używany w przepisie na moją tartę morelową.
I wiecie co?? Pewnie, że wiecie! Okazało się, że to połączenie godne króla. Jak chleb z masłem , jak pomidory z bazylią czy jabłka z cynamonem tak samo idealnie smakuje goor z pieczonymi morelami. Połączenie słodyczy goor z kwaskowymi morelami, aromatem tymianku i pysznym, lekko piaskowym ciastem tarty powinno i wam przypaść do gustu. Ja nie wyobrażam sobie już innej tarty morelowej niż ta. Jeśli nie uda się Wam kupić goor- trudno- tarta wyjdzie również pyszna z klasycznym brązowym cukrem lub innym który znajdziecie w swojej szafce. „Potrzeba matką wynalazku”- szukajcie więc i eksperymentujcie aż znajdziecie swój smak doskonały.
MINI TARTY MORELOWE
(z cukrem palmowym, rozmarynem i migdałami , proporcja na 8 małych sztuk)
200g zimnego masła 3/4 szkl. mąki krupczatki 1 i 1/4 szkl. maki białej (lub pół na pół białej i ciemnej) 1-2 łyżki serka homogenizowanego lub jogurtu greckiego 1 cukier waniliowy 24 szt. średniej wielkości moreli 70g cukru palmowego (jaggery, goor) lub brązowego cukru 50g migdałów w płatkach 8 gałązek tymianku (niekoniecznie) cukier puder do posypania (opcjonalnie) odrobinaśmietany (do posmarowania tart przed pieczeniem)
1. Wymieszaj mąki z cukrem waniliowym.
2. Dodaj masło i posiekaj je nożem na drobne kawałki.
3. Szybko zagnieć ciasto, na sam koniec dodając tyle serka lub jogurtu aby dało się je skleić.
4. Włóż ciasto do lodówki na 20-30 minut (lub na dłużej, może tam leżeć przez noc lub parę dni jeśli nie chcesz piec wszystkich swoich tart naraz.).
5. W tym czasie: przekrój na połówki morele i wyjmij pestki.
6. Podziel płatki migdałowe na 2 równe części, jedną z nich zmiksuj w blenderze z cukrem palmowym lub brązowym (tylko chwilę, cały czas maja być widoczne kawałki migdałów).
7. Wyjmij ciasto z lodówki podziel na 8 równych części.
8. Każdą część rozwałkuj na placek o średnicy 18-20cm (nie będą równe i idealne, będą miały nieregularne porwane brzegi- takie mają właśnie być!).
9. Układaj placki na blaszce do pieczenia (lepiej teraz bo potem z zawartością będzie bardzo trudno tarty przenieść na blaszkę)
10. Na każdy placek nakładaj po łyżce mieszanki migdałowo- cukrowej i 6 połówek moreli (jak kwiatek, ze środkiem i 5 płatkami dookoła, rozcięciem do góry) oraz gałązkę tymianku.
11. Brzegi placków załóż na morele jakbyś chciała z każdego placka zrobić sakiewkę ale nie starczyło Ci materiału i w środku zostanie dziura przez którą widać morele.
12. Ważne aby dobrze zlepić brzegi tart i żeby nie porobić w nich dziur. Cukier (zwykły czy palmowy) pod wpływem wysokiej temperatury stopi się wewnątrz tarty. Dopóki zostanie wewnątrz jest bezpieczny, jeśli wypłynie na gorącą blaszkę spali się.
13. Posmaruj ciasto na brzegach i wierzchu tart śmietaną i posyp pozostałymi płatkami migdałów.
14. Piecz w piekarniku nagrzanym do 200’C przez 30-35 minut (ostatnie 10 minut z termo-obiegiem) do złotego koloru.
15. Jeśli nie udało Ci się uchronić cukru przed wylaniem się i przypaleniem, postaraj się zdjąć tarty z blaszki zanim jeszcze przypalony cukier stwardnieje i przyklei się do nich.
16. Posyp cukrem pudrem jeśli chcesz.
17. Podawaj jeszcze ciepłe lub po całkowitym wystudzeniu.
Tarty mają dość intensywny smak ( morele i cukier palmowy to dwa bardzo zdecydowane smaki) dlatego wspaniale smakują z odrobiną bitej śmietany jeszcze lepiej lodów lub jogurtu lub serka homogenizowanego- czegoś nie za słodkiego co dopełni zdecydowany smak tart odrobiną łagodności. Może warto podać tarty z lodami według tego przepisu?