Minął sierpień, minął wrzesień, znów październik i
ta jesień rozpostarła melancholii mglisty woal
Nie żałuję letnich dzionków, róż, poziomek i skowronków
Lecz jednego, jedynego jest mi żal
Addio pomidory, Addio ulubione
Słoneczka zachodzące za mój zimowy stół
Nadchodzą znów wieczory sałatki niejedzonej
Tęsknoty dojmującej i łzy przełkniętej wpół
To cóż że jeść ja będę zupy i tomaty
Gdy pomnę wciąż wasz świeży miąższ …
w te witaminy przebogaty…
Addio pomidory, addio utracone
Przez długie, złe miesiące wasz zapach będę czuł!
Tak oto Jeremi Przybora ustami Wiesława Michnikowskiego żegnał pomidory jesienią.
Mnie chyba również dopadła jesienna melancholia, bo kiedy słucham tego nieśmiertelnego wykonania -myślę sobie- „Och! Nie ma już takich poetów, nie ma już takich interpretorów, nie ma już takich kabaretów i nie ma już… takich pomidorów.” Na pewno nie ma już ich w sklepach. Jeśli chcesz mieć pomidory do których będziesz wzdychał całą zimę to musisz je sobie samemu wyhodować. Na działce, w ogrodzie czy nawet na balkonie. Małe, duże, karbowane, pręgowane, nakrapiane, czerwone, zielone, pomarańczowe, żółte, czarne, białe- uprawiałam już wszystkie. Co rok odkrywam nowe odmiany i dokładam je do mojej pomidorowej tęczy.
W tym roku niestety żegnam się z moimi pomidorami dość szybko. I do mnie jak do Jeremiego Przybory przyszła „dziewczyna co oplotła pajęczyną” wszystkie moje krzaki. I jak w piosence Dziewczyna ta (czytaj zaraza ziemniaczana) ” zabrała pomidory te ostatnie com schowane przed nią miał”. Uratowałam co się dało, resztę chorych krzaków palę w ognisku, żeby w przyszłym roku choroba się nie rozprzestrzeniała. Z tego uratowanego kosza pomidorowej tęczy postanowiłam zrobić pyszną sałatkę godną zakończenia lata.
Na kołderce z liści świeżego szpinaku i liści jarmużu (taką zieleninę miałam w ogrodzie) ułożyłam słodziutkie pomidory z czarnymi oliwkami i pysznymi rozpływającymi się w ustach kotlecikami. Kotleciki to mieszanka domowego-jogurtowego sera (labneh) z przyprawami, kawałkami liści szpinaku, plasterkami oliwek i pomidorów. Wszystko to w panierce z mielonych płatków owsianych, usmażone na malutkiej ilości klarowanego masła. Chrupiące z zewnątrz, mięciutkie w środku, jeszcze ciepłe kotleciki wspaniale skomponowały się ze słodziutkimi pomidorami, soczystym szpinakiem i sosem który wyczarowałam z resztki jogurtowego sera, oliwy, ziół i soku z cytryny.
POLECAM BARDZO, BARDZO, BARDZO!
ADDIO!
Do zobaczenia- z Wami za tydzień- z pomidorami z ogródka dopiero za rok.
SAŁATKA POMIDOROWA TĘCZA na kotleciki (10 szt): na sałatkę: na sos: 1. Jogurt przelej na sitko wyłożone pieluszką tetrową lub podwójnie złożona gazą, zawieś sitko na garnku i zostaw pod przykrycie na 2 dni poza lodówką lub na dłużej (do tygodnia) w lodówce. Po tym czasie otrzymasz na sitku, ser o kremowej konsystencji i dość kwaśnym specyficznym smaku (smak będzie się wyostrzał z każdym dodatkowym dniem). Ilość otrzymanego sera zależy od gęstości użytego jogurtu- proporcja na kotleciki podana jest na 1 szklankę sera.
Ser, który otrzymasz z jogurty nazywany jest LABNEH. Ja zawsze robię go z domowego jogurtu, ten zaś powstaje z tłustego mleka prosto od krowy. Jeśli będziesz używać jogurtu kupnego- postaraj się znaleźć jak najgęstszy i najtłustszy. Ser można przechowywać w lodówce do tygodnia ( moje kotleciki najlepsze były właśnie z takie starego tygodniowego sera- który cały czas trzymałam na sitku, żeby zgęstniał).Tygodniowy ser, można zakonserwować zalewając jego kulki oliwą z oliwek. Najlepiej zrobić to w płaskim szklanym naczyniu z pokrywką, do oliwy dodać przyprawy i zioła a do sera odrobinę soli. W taki sposób można labneh przechowywać w lodówce do 2 miesięcy (podobno! u mnie nigdy tyle nie dotrwał- wyjedliśmy go zawsze dużo wcześniej).
|