Labneh- ser z jogurtu

jak zrobić ser z jogurtu       Od dłuższego już czasu eksperymentuje z serem jogurtowy, zwanym labneh. Moja cotygodniowa dostawa świeżego mleka w ilości 5 litrów co jakiś czas zamienia się w jogurt. A ten z kolei ląduje na wszystkich sitkach i durszlakach które mam w domu i powoli odcedza się z serwatki.  Bo labneh to nic innego jak odcedzany jogurt -dlatego tą nazwą określa się nie tylko ser ale również grecki gęsty jogurt. Przy tym najprostszym z procesów powstawania sera- czas odcedzania odgrywa najważniejszą rolę. To ile czasu jogurt spędzi na sitku warunkuje jaki rodzaj produktu otrzymamy.

IMG_6723-horz        I tak:  już po paru godzinach odcedzania, z normalnego jogurtu zrobi nam się taki o gęstości greckiego. Kolejnym stadium będzie coś w rodzaju serka homogenizowanego. Po parunastu godzinach otrzymamy twarożek do smarowania pieczywa a po dniu lub dwóch gęsty ser idealny do pieczenia serników (jak na pierwszym zdjęciu w tym poście). Jogurt dalej odcedzany nie tylko będzie zmieniał gęstość ale z czasem zacznie dojrzewać i zmieniać smak na kwaśniejszy i ostrzejszy, wtedy nadchodzi idealny czas aby zakonserwować go w oliwie.

twarożek ziołowy        Serek widoczny na zdjęciu powyżej był odcedzany przez 12 godzin.  Taki czas daje idealny, niskokaloryczny twarożek do smarowania pieczywa. Jeśli nie zależy ci na kaloriach a chciałbyś aby twój serek był jeszcze pyszniejszy, możesz wymieszać jogurt w proporcji 5:1 z kwaśną śmietaną i taką mieszankę zacząć odcedzać. Możesz również posolić twarożek, zarówno przed jak i po odcedzaniu jak i dodać do niego przyprawy (np. pieprz, czarna sól, czosnek, świeże zioła czy chrzan).

twarożek z jogurtu       A tak (jak na zdjęciu powyżej) wygląda serek który spędził na sitku 5 dni, jest idealny do dzisiejszego przepisu. Łatwo z niego ulepić kulki, które potem obtoczone w pysznościach zanurzać będziemy w oliwie z oliwek z przyprawami i świeżymi ziołami. Ja lubię wymieszać oliwę z oliwek z olejem gorczycowym. Potrawa nabiera od niego lekko ostrego musztardowego smaku. Wszystko to zapakowane do szklanych  słoiczków może stać w lodówce nawet do 3 tygodni a z dnia na dzień  robi się tylko lepsze, gdyż smaki oliwy, przypraw i sera idealnie się z sobą mieszają.

       Takie kuleczki wyciąga się potem z oliwy i rozsmarowuje na świeżym pieczywie lub jeszcze lepiej tostach. Można też kulki dodać do sałatki ze świeżych warzyw. Jeszcze lepiej rozetrzeć taką kulkę z oliwą (w której kulki się moczyły) z sokiem z cytryny lub octem balsamicznego i przyprawami a otrzymamy pyszny i oryginalny sos do sałatek. Kuleczki są idealnym dodatkiem do pieczonych ziemniaczków czy do grillowanych warzyw (to moje ulubione ich zastosowanie) . Obtaczać można je właściwie we wszystkich ziołach i przyprawach, moje ulubione to: świeże i suszone oregano, świeży tymianek, grubo mielony kolorowy lub czarny pieprz, świeże drobno siekane chili, drobno siekane czarne i zielone oliwki.

labneh
Jeśli takie kuleczki nie przemawiają do twojej wyobraźni kulinarnej nie zrażaj się do sera jogurtowego- jest naprawdę pyszny i możesz użyć go na 100 innych sposobów. Na przykład do zrobienia kotlecików jak w przepisie na tę sałatkę. Możesz też jeść labneh jako twarożek na tostach polany miodem (mniam!). Użyj go jako bazy do sosu jogurtowego, tzatziki lub czosnkowego.  Możesz odcedzany przez parę godzin jogurt posłodzić, wymieszać z wanilią oraz musem owocowym i jeść jako pyszny deser lub zmiksować dodatkowo z bitą śmietaną i zamrozić aby otrzymać wspaniałe lody jogurtowe (popatrz tutaj). Możesz wreszcie używać labneh jako sera do serników zarówno tych pieczonych jak i tych na zimno. Tutaj przykład takiego sernika.

labneh ser z jogurtu



Jak zrobić panir

IMG_6307-horzbia        Panir, Cottage cheese, White Cheese to tylko niektóre nazwy tego cudu. Najprostszy z możliwych do zrobienia serów. Niepodpuszczkowy, niedojrzewający, świeży i cudownie łagodny w smaku. Gdybym potrafiła napisałabym o nim wiersz, lub traktat lub jeszcze lepiej „Odę do Paniru”.  Jak mawiał jeden z moich nauczycieli gotowania: „świat dzieli się na tych którzy są wielbicielami paniru i na tych którzy nimi będą”. Sam w sobie nie ma zbyt wyrazistego smaku dlatego z reguły poddaje się go dalszej obróbce. I jego wyjątkowość polega na tym, że poddaje się idealnie prawie każdej obróbce. Można go miksować na masę która będzie plastyczna, można go ścierać, można kroić, można gotować, można smażyć (w ogóle się nie rozpuszcza), można piec, można grillować, można marynować, konserwować, piklować . Niezastąpiony w wegetariańskiej kuchni indyjskiej, która używa go na tysiąc różnych sposobów. Kiedy spytałam na jednej z facebookowych grup moich indyjskich znajomych o przykłady dań z wykorzystaniem paniru w niecałą godzinę dostałam ich ponad setkę. panir                                                                   Oto moje TOP 5 wykorzystania paniru w kuchni indyjskiej:

1. Paneer Butter Masala– kostki lekko podsmażonego na klarowanym maśle paniru  gotowane w  sosie ze słodkich dojrzałych pomidorów z olbrzymią ilością masła z pastami z utartych przypraw (chili, imbiru, kurkumy i kozieradki). Mistrzostwo świata!

2. Palak Paneer- kostki świeżego paniru zanurzone w sosie ze zmiksowanych i gotowanych w śmietanie i przyprawach (kumin, kolendra, asafetida) liściach szpinaku. Mniam!

3.Paneerr Tikka- kawałki paniru moczone w marynacie z jogurtu i przypraw (imbir, garam masala, czerwone chili) i pieczone w formie szaszłyków wraz z kawałkami warzyw w piecu tandoori (można też w piekarniku). Istne szaleństwo!

4. Rasmalai – malutkie kuleczki ze zmiksowanego paniru gotowane w syropie z dodatkiem wody różanej, chłodzone i serwowane zanurzone w mlecznym słodkim, gęstym puddingu z prażonymi pistacjami na wierzchu. Zupełnie uzależniające!

5. Kitchari Panir– swojskie, codzienne jednogarkowe danie składające się z mieszanki ryżu warzyw, fasoli (najczęściej mung) i przypraw.  Często nazywane „ucztą biedaków”. Z dodatkiem kawałków świeżego paniru przemienia się w istną „ucztę króla”!

panir       Ale panir to nie tylko kuchnia indyjska. Ten prosty i przepyszny ser podbił serca wegetarian na wszystkich kontynentach. Widziałam i próbowałam go na całym świecie w daniach m.in. kuchni włoskiej, niemieckiej, francuskiej, afrykańskiej, meksykańskiej, rosyjskiej, brazylijskiej, chińskiej czy japońskiej. Ja sama stosuję panir w tradycyjnej kuchni polskiej.

Moje TOP 5 użycia paniru w kuchni polskiej:

1. Smażone a potem gotowane w bulionie z przyprawami kostki paniru są idealną „wkładką” do mojego bigosu.

2. Kostki świeżego paniru wraz z serwatką z jego produkcji są super dodatkiem do zupy pomidorowej lub warzywnej.

3. Pokruszony panir odpowiednio przyrządzony i usmażony może zastąpić jajecznicę na śniadanie.

4. Zmielony w melakserze panir jest idealnym dodatkiem do twarogu w pieczonych sernikach i jako nadzienie do naleśników.

5. Kotlety z paniru? Czemu nie! Moja rodzina je uwielbia.

paneer jak zrobić        Produkcja paniru jest dziecinnie prosta: do wrzącego mleka jako środek ścinający dodaje się czegoś kwaśnego. Ja preferuję świeży sok z cytryny choć czasami używam również kwasu mlekowego, jogurtu, kefiru czy maślanki. Niektórzy ścinają mleko także octem czy kwaskiem cytrynowym. Kwas powoduje rozdzielenie mleka na 2 substancje. Jedną jest żółta (czasami nawet lekko seledynowa) serwatka. Jest przepyszna, pełna substancji odżywczych i w odróżnieniu od innych serwatek w ogóle nie kwaśna. Można jej używać zamiast wody do gotowania: zup, sosów, dodawać ją do wyrobu: chleba, muffinek, ciast, naleśników. Można w niej gotować ryż i kasze. Można robić z niej pyszne napoje, lemoniady czy sorbety. Można w niej wreszcie się kąpać (znam takich którzy tylko po to robią panir), moczyć stopy, myć włosy. Można nią podlewać rośliny doniczkowe i te w ogrodzie. Uwielbiają ją zwierzęta. Mój kot miskę ciepłej serwatki po robieniu paniru wypija w kilka chwil i natychmiast rozgląda się za dokładką. A to, Moi Drodzy, TYLKO serwatka, TYLKO produkt uboczny przy produkcji paniru!

panir przepis jak zrobić

      Jeśli serwatka jest srebrem to panir jest zdecydowanie złotem! Zachęcam do zrobienia tego sera w domu. Nie może się nie udać. Ponieważ to zupełna podstawa, postanowiłam napisać o panirze osobny wpis. Będę mogła kierować Was tutaj za każdym razem kiedy podam przepis na wykorzystanie tego sera. A wierzcie mi będzie to BARDZO CZĘSTO. Jeśli nie chcecie czekać na konkretny przepis i macie ochotę spróbować paniru już teraz, po prostu pokrójcie go w kostkę i  usmażcie na patelni, na maśle z przyprawami i solą. Do złotego koloru z każdej strony. Możecie użyć pieprzu, słodkiej lub ostrej papryki, asafetidy, czosnku, kuminu czy czarnej soli (kala namak) lub innych przypraw które lubicie. Jeszcze gorące kostki sera zanurzajcie w pomidorowym sosie (takim jaki zrobilibyście np. do spaghetti) dodajcie odrobinę śmietany wymieszajcie i zajadajcie z pajdą świeżego chleba z masłem. Smacznego!

A Wy jak wykorzystujecie panir i serwatkę w swojej kuchni? Podzielcie się ze mną swoimi sposobami, proszę.



Tort z kwiatami z ananasa

kwiaty z ananasa       Dziś bardzo kulinarnie i właściwie tylko o tym torcie. Zasługuje na uwagę bo jest pyszny. Po raz pierwszy zrobiłam go w wersji wegańskiej na urodziny jednego z moich przyjaciół. Tak się składa, ze ten przyjaciel jest również moim pracownikiem a dla moich pracowników piekę torty urodzinowe, które potem pałaszujemy wspólnie w naszej pracowni. (Chce ktoś się u mnie zatrudnić? Właśnie robię nabór na nowe stanowisko 😉 ).    wegański tort ananasowy       Po raz pierwszy tort wyszedł pyszny, choć robiłam go zupełnie na oko inspirując się paroma przepisami znalezionymi w Internecie.  Potem jednak choć stawałam na głowie i próbowałam sobie przypomnieć proporcje i składniki jakie użyłam do upieczenia wegańskiego „biszkoptu” nigdy mi już wegańskie ciasto nie wyszło na tyle dobre by dorastało do moich standardów. Dlatego podaję Wam dziś wersję z niewegańskim „biszkoptem”, choć cała reszta tortu taka jest. Myślę, że weganie z łatwością przerobią tort używając swojego sprawdzonego przepisu na ciasto bez użycia nabiału. Z miłą chęcią posłucham ich sugestii jak piec takie ciasto aby było pulchne, lekkie, pyszne i nie smakowało sodą. ananas       Ciasto użyte do tortu ananasowego choć nie-wegańskie jest naprawdę dobre. Moje 20 letnie poszukiwania dobrego i niezawodnego ciasta tortowego bez jajek doprowadziły mnie właśnie do tego przepisu. Wychodzi zawsze (przynajmniej mnie), jest proste w przygotowaniu, ma mało i łatwo-dostępnych składników (syrop kokosowy użyty do tego konkretnego przepisu można pominąć), dobrze się nasącza i rośnie równomiernie podczas pieczenia. Można go modyfikować robiąc w wersji kakaowej lub cytrynowej. Wspaniale nadaje się też aby upiec je w formie do mufinek.

      W ogóle cały tort ananasowy, super nadaje się aby przygotować go w formie 9-10 mini torcików, wykonanych właśnie z ciasta upieczonego w formie do mufinków. Każdy torcik z kwiatkiem ananasowym na czubku- wygląda przecudownie. Najlepiej jest wtedy mufinki pokroić na 3 części i składać torciki z 3 plasterków ciasta takiej samej średnicy. Czyli na jeden torcik-  trzy wierzchy od babeczek, na drugi trzy środki babeczek a na trzeci 3 spodnie części. Wtedy to faktycznie wygląda jak malutki torcik a nie ma kształtu cupcakes-a.tort ananasowy      Zachęcam również do wykonania kwiatów z ananasa. Są proste i mało pracochłonne a wywołują efekt „WOW” u każdego konsumenta tego ciasta. Większość osób najpierw odkłada je na bok myśląc, że to prawdziwe kwiaty użyte tylko jako niejadalna dekoracja. Kiedy jednak dowiadują się z czego są kwiaty i że można je spałaszować razem z tortem są zachwyceni. Mam nadzieję, ze Wy również będziecie.
Pozdrawiam was serdecznie i informuję, że do końca roku mogę pojawiać się tutaj mniej regularnie. Właśnie zaczyna się „przedświąteczny okres” wzmożonej pracy w mojej firmie. W tym roku jakoś bardzo wcześnie. Oznacza to dla mnie i mojego męża (oraz wszystkich naszych pracowników) bardzo intensywną pracę, również w weekendy. Kiedy będziecie czytali ten post w sobotni ranek ja będę najprawdopodobnie  już w pracy, wykonując jedną ze 120 ram, którą Prezydent RP będzie wręczał niedługo swoim gościom w Belwederze. Wrócę do domu już tak późno, że nie zastanę żadnego dobrego światła do fotografowania a bez niego moje zdjęcia są nic niewarte. I tak będzie niestety przez najbliższe dwa miesiące, będą tylko zmieniać się zlecenia a za oknem będzie się robić coraz ciemniej. Ale to minie wraz z zimowym przesileniem.  Bądźcie więc cierpliwi i wyrozumiali.  Poproszę bardzo.
wegański tort ananasowy

INSPIRACJA DO WYKONANIA TORTU POCHODZI STĄD I STĄD I STĄD.



Jesień idzie- nie ma na to rady…

„Jesień liścia Jasia- Opowieść o życiu dla dużych i małych”
autor Leo Buscaglia
IMG_1471-horz

       „Wiosna przeminęła, przeminęło też lato. Liść Jaś bardzo wyrósł. Miał mocny szeroki środek i pięć silnych śpiczastych palców. Pojawił się wiosną jako malutki pączek na całkiem sporej gałęzi tuż przy szczycie drzewa. Wokół zieleniły się setki liści. Mogło się zdawać, że wszystkie są dokładnie takie same jak Jaś. Jednak Jaś odkrył, że nie ma dwóch identycznych liści, choć wszystkie rosły na tym samym drzewie. Najbliżej znajdował się Alfred. Ben zajmował miejsce po lewej stronie. Uroczy listek, który przycupnął tuż nad Jasiem miał na imię Klara. Razem dorastali. Wiosną uczyli się tańczyć w powiewach lekkiego wietrzyka, latem- wygrzewali się leniwie w promieniach słońca, a później chłodzili w strugach deszczu. Jednak to Daniel został prawdziwym przyjacielem Jasia. Był największym liściem na całej gałęzi. Sprawiał wrażenie jakby pojawił się na niej przed wszystkimi innymi. Jaś był pewien, że na całym wielkim konarze nie ma liścia mądrzejszego niż Daniel.(…)

IMG_6071-horz       Jaś uwielbiał być liściem. Kochał swoją gałąź i swoich leciuchnych liściastych przyjaciół. Kochał swoje miejsce wysoko pod niebem i wiatr, który nim targał na wszystkie strony. Kochał ciepłe promienie słońca i księżyc, który otulał go miękkim, białym półmrokiem. Najlepiej było latem. Dni długie i upalne, a noce-pogodne, ciche i senne. Tego lata park był pełen ludzi. Często przychodzili, żeby posiedzieć pod drzewem. Daniel wyjaśnił Jasiowi, że dawanie cienia jest jego przeznaczeniem.
-Co to jest przeznaczenie?- zapytał Jaś Daniela.
-To powód dla, którego tutaj jesteśmy- odpowiedział Daniel (…)

Jaś szczególną sympatią darzył starszych ludzi. Siadali cichutko na drewnianych ławkach i prawie wcale się nie ruszali. Przyciszonymi głosami rozmawiali o dawno minionych dniach. Również z dziećmi było całkiem zabawnie, chociaż niekiedy kaleczyły korę albo rzeźbiły w niej swoje inicjały. A jednak przyjemnie było obserwować jak szybko biegają i często się śmieją.
jesień

           Ale lato Jasia szybko minęło. Odeszło pewnej październikowej nocy. Nigdy wcześniej Jaś nie czuł takiego chłodu. wszystkie liście drżały z zimna. Opadła na nie cienka warstwa czegoś białego, co bardzo szybko stopniało.(…) Daniel wyjaśnił, że właśnie przeżyli pierwszy szron. To oznaczało, że jest już jesień i wkrótce nadejdzie zima. W mgnieniu oka całe drzewo a właściwie wszystkie drzewa w parku rozbłysły feerią barw.(…) Jaś i jego przyjaciele zaczarowali drzewo w tęczę.

IMG_9382-horzxxxxxx -Jak to się stało, że każdy z nas ma teraz inny kolor? Przecież wszyscy jesteśmy z tego samego drzewa?- zapytał Jaś.
Daniel odparł rzeczowym tonem:- Każdy z nas jest inny. Każdy ma za sobą inne doświadczenia. Każdego nieco inaczej oświetlało słońce. Każdy dawał inny cień. Dlaczego więc każdy z nas nie miałby mieć również innej barwy?
Potem wyjaśnił, że ta piękna pora roku nazywa się jesień.

IMG_6103-horzb       Pewnego dnia zdarzyło się coś dziwnego. Ten sam wiatr, który niegdyś grał liściom do tańca, zaczął targać je za ogonki tak  mocno, że wyglądały, jakby były naprawdę złe. (…).  -Co się dzieje?- szeptem pytały jeden drugiego.
-Właśnie to co dzieje się jesienią-powiedział Daniel.- Jesień to czas, kiedy liście przeprowadzają do innego domu.

Niektórzy nazywają to umieraniem.

– I my wszyscy umrzemy?-zapytał Jaś.  – Tak- odrzekł Daniel.
Każdy umiera, niezależnie od tego, czy jest duży czy mały, słaby czy silny. Doświadczamy słońca i księżyca, wiatru i deszczu. Uczymy się tańczyć i śmiać. Potem umieramy.
-Ja nie umrę-odparł Jaś zdecydowanie.- A ty umrzesz, Daniel?  -Tak, umrę kiedy nadejdzie mój czas- potwierdził Daniel.
– Kiedy to będzie?- zapytał Jaś. – Nikt tego nie wie na pewno-odpowiedział Daniel.

IMG_3272-horzJaś nieustannie obserwował, jak opadały inne liście. Myślał wtedy: „Widać nadszedł ich czas”. Zauważył, że niektóre liście opierały się, zanim wiatr je porwał, a inne po prostu poddawały się i swobodnie opadały. Wkrótce drzewo było niemal zupełnie ogołocone.  -Boje się umrzeć-powiedział Jaś.- Nie wiem jak tam jest na dole.
-Wszyscy się boimy, tego czego nie znamy Jasiu. To jest zupełnie naturalne- zapewnił Daniel.- A jednak nie bałeś się, kiedy wiosna zamieniała się w lato, nie bałeś się, kiedy lato zamieniało się w jesień. To były naturalne zmiany. Czemu więc miałbyś się bać teraz kiedy nadchodzi pora śmierci?  – Czy drzewo też umrze?- zapytał Jaś.  -Pewnego dnia… Ale jest coś silniejszego od drzewa. To Życie. Ono jest wieczne, a my wszyscy jesteśmy częścią Życia.
-Dokąd pójdziemy po śmierci?
-Tego nikt nie wie na pewno. To wielka tajemnica!
-Czy powrócimy tu wraz z wiosną?
– My być może nie, ale Życie tak.
-A zatem po co to wszystko?- Jaś dalej zadawał pytania.- Pojawiliśmy się tu tylko po to, żeby opaść i umrzeć?
Daniel odpowiedział swoim spokojnym głosem:- Pojawiliśmy się tu ze względu na słońce i księżyc. Ze względu na wspólnie spędzone szczęśliwe dni. Ze względu na cień i starszych ludzi, i dzieci. I barwy jesieni. I pory roku. Czyż to nie mało? Tego popołudnia, w złotym świetle zachodzącego słońca, Daniel opuścił swoją gałąź. Opadał bez najmniejszego wysiłku. Wydawało się, że lecąc, uśmiecha się spokojnie.(…)

IMG_6038-horz       W końcu na gałęzi pozostał jeden samotny liść- Jaś. Następnego poranka spadł pierwszy śnieg. Był miękki biały i delikatny ale okrutnie zimny. Tego dnia słońce pokazało się tylko na chwilę a wieczór zapadł dziwnie szybko. Jaś zauważył, że traci swoje barwy i staje się coraz bardziej kruchy. Marzł i uginał się pod ciężarem śniegu. O świcie nadleciał wiatr i zerwał Jasia z gałęzi. To wcale nie bolało. Jaś popłynął w dół cichutko, delikatnie i miękko. Kiedy opadał po raz pierwszy zobaczył swoje drzewo w całości. Jakże było mocne, jakże potężne! Jaś był pewien, że drzewo będzie żyło bardzo długo. Poczuł dumę na myśl, ze on sam był częścią tego drzewa. Wylądował na kopczyku śniegu. Było mu miękko a nawet ciepło. W tej nowej pozycji poczuł się swobodniej niż kiedykolwiek przedtem. Zamknął oczy i zasnął. Nie wiedział, że po zimie przyjdzie wiosna i że śnieg zamieni się w wodę. Nie wiedział, że jego suche, pozornie do niczego niezdatne szczątki połączą się z wodą i sprawią, że drzewo będzie jeszcze silniejsze. Nie wiedział nawet tego, że w drzewie i w ziemi drzemią już plany nowych liści. Wiosny. Od nowa…”

IMG_6054-horz

Oto lektura w zestawie dla klas III szkoły podstawowej. Gratuluję świetnej decyzji osobom, które dokonały wyboru i nie bały się, że książka będzie za trudna dla 8-9 latków. A na dowód, że było warto- oto moja dyskusja z synem po wspólnej lekturze książki:
– Synku o czym była ta książka?
– O liściach i drzewach, ale tak naprawdę to o ludziach.
– Brawo! I o czym twoim zdaniem opowiadała?
– O życiu, że w nim się trzeba urodzić, żyć i umrzeć, tak jak opadają liście.
– A czy nie wydaje Ci się, że ta książka była też o tym, że ludzie boją się śmierci?
– Tak jak Jaś bał się, że spadnie z drzewa?
– Dokładnie tak. A Ty, boisz się śmierci?
– Trochę nie, a trochę tak. To znaczy chciałbym umrzeć, żeby się przekonać, że po śmierci na pewno pójdę do Kryszny (oboje z mężem jesteśmy krysznaitami i w tej religii wychowujemy syna) i zobaczyć jak tam będzie fajnie. A z drugiej strony to nie chciałbym umierać bo chciałbym się przekonać jak to będzie jak będę żył tutaj na ziemi. Jak będę dorosły itd.
– Jak myślisz dlaczego ludzie boją się śmierci?
– Nie wiem? Może dlatego, że nie wiedzą co jest po śmierci? Ale ja bym im radził się nie bać. Zobacz tego liścia nic nie bolało.
– Czy to była według Ciebie książka dla dzieci?
– To była chyba książka filozoficzna. Zresztą nie wiem.
-Podobała Ci się?
– Mogła być, ale możemy już kończyć, bo mi się gra w komputerze załadowała i muszę tam szybko coś zrobić bo jak nie to będę musiał zaczynać od nowa.
– Zaczynać od nowa wcale nie jest tak źle synku…
– Oj mamo Ty tu gadasz a ja tam tracę „życia”.

Mój synek poszedł walczyć z potworami, czy robić jeszcze coś innego w swoim wirtualnym życiu a ja poszłam do ogrodu grabić liście. Grabiłam i grabiłam myśląc a Jasiu, Danielu i innych bohaterach książki. Myślałam, myślałam i wymyśliłam, że Wam o nich dziś napiszę. Miało być o torcie ananasowo-kokosowym a wyszło o liściach. Ot życie!



Leniwe pierogi

leniwe pierogi
Miejsce akcji: samochód jadący ze szkoły do domu.
Występujące osoby:
Kacper 8-latek
Jego mama– czyli ja
Patryk– kolega szkolny Kacpra
Kuba -kolega szkolny Kacpra
obaj chłopcy zaproszeni zostali do Kacpra po szkole.
Rozmowa toczy się mniej więcej w taki sposób:
Ja: Jak tam było w szkole, chłopcy?
Kacper: nudno.
Patryk: OK.
Kuba: może być.
Co robiliście? Dostaliście jakieś stopnie?
Kacper: nie pamiętam.
Patryk: chyba nie.
Kuba: no nie wiem.
Jacyś mało rozmowni dziś jesteście?
Kacper: hmm
Patryk: no
Kuba: (patrzy zamyślony przez okno).
A wiecie, że przyjechał dziś dziadek Kacpra, ze swoim psem Kapslem?
(Następuje widoczne ożywienie towarzystwa)
Kacper: Super będziemy bawić się w 4 pancernych i psa!
Patryk: Ciocia, ciocia! A czy to dziadek od TEJ BABCI?!!!
Kuba: No właśnie czy TA BABCIA też przyjechała? Powiedz, że przyjechała! Powiedz, że przyjechała!!!!
Chwileczkę, spokojnie. Co znaczy „TA” babcia?
Patryk: NO TA BABCIA….. OD PIEROŻKÓW!!!
Kuba: Ale super!! Ja zamawiam pierwszą porcję!
Patryk: Ja zamawiam dokładkę!
Kacper: No nie, to MOJA BABCIA! Ja mam pierwszeństwo!
Kuba: A wcale, że nie bo gościom trzeba ustępować!
Patryk: Starsi mają pierwszeństwo! Ja jestem najstarszy, ja będę pierwszy!!!!
Ale chłopcy…
Patryk: No dobra ciociu wiem, że Ty jesteś najstarsza, ale Ty możesz  poczekać.
Kuba: Ja nie chcę czekać, ciociu podzielisz się ze mną???
Kacper: Co Ty Kuba, ze mną się podzieli, to moja mama!!!
CHŁOPCY!!!!!…. Ale babcia nie przyjechała.
(……….Długa, bardzo długa cisza, zdecydowanie wskazująca na rozczarowanie).
W końcu odzywa się Patryk:

Ciooooociaaaa, a umiesz robić pierożki?
Takie jak babcia Kacpra?- Nie umiem.
Kuba: No to klops. A ja miałem być pierwszy. Co za pech!
Patryk: No, tragedia! Ciocia, no jak możesz nam to robić?!
Kacper: Dobrze, że chociaż pies przyjechał.
Kuba: No, chociaż tyle dobrego.
Znowu dłuższa chwila ciszy, którą rezolutnie przerywa Kacper.
Mamo a właściwie to dlaczego Ty nie umiesz robić pierożków???

leniwe pierogi        No właśnie-Dlaczego ja nie umiem robić pierożków!?
Dojechałam do domu, chłopcy witali się z dziadkiem i psem a ja od razu poszłam do kuchni, wykręciłam numer telefonu i zadałam pytanie które powinnam zadać już wieki temu: ” Mamo, jak się robi PIEROŻKI?”.leniwe pierogi
Leniwe pierogi pieszczotliwie nazywane w naszym domu PIEROŻKAMI towarzyszą mi odkąd sięgam pamięcią. Zawsze były domeną mojej babci (o babci więcej tutaj). Jadłam je całe dzieciństwo na przemian z naleśnikami których mistrzem był z kolei dziadek. Właściwie to trudno nazwać PIEROŻKI leniwymi pierogami (choć tak o nich mówiła czasami babcia). Leniwe pierogi klasycznie robi się z twarogu i mąki, tak jak kopytka robi się z ziemniaków i mąki (oraz oczywiście jajek, których ja nie używam), PIEROŻKI za to robi się z ziemniaków, twarogu i odrobiny mąki- jak więc je nazwać? Leniwe Kopytka???
Nazywajcie jak chcecie u nas i tak zostaną PIEROŻKAMI.leniwe pierogi       W naszej rodzinie PIEROŻKI = BABCIA. Babcia jest od rozpieszczania, pocieszania, przytulania, zwierzania, opowiadania bajek, szalonej zabawy i od PIEROŻKÓW. W wieku 19 lat wyjechałam z rodzinnego domu i już nigdy nie wróciłam tam na stałe. W tym czasie objechałam pół świata i spróbowałam tylu nowych dań, że zupełnie zapomniałam o pierożkach. Przypomniałam sobie ich smak od nowa kiedy moja mama w nowej roli babci zaczęła je gotować mojemu synkowi. Nam nie gotowała ich nigdy- bo po co? Na pierożki szło się przecież do babci. Tylko, że my do naszej babci miałyśmy blisko- dokładnie 19 schodków z drugiego na pierwsze piętro w starej kamienicy. Mój synek ma do swojej babci niestety ponad 400km. I choć babcia jest wspaniała i przyjeżdża kiedy tylko się da a jak jest to robi te pierożki na okrągło i jeszcze w dzień wyjazdu robi ich całą górę, którą upycha do zamrażalnika- to i tak nadchodzi taki dzień, kiedy zamrażalnik świeci pustką  a w domu jest 3 rozczarowanych wielbicieli pierożków i…  żadnej babci.  IMG_4854-tile        Zawsze myślałam, że zacznę robić PIEROŻKI dopiero wtedy kiedy  sama zostanę babcią. (Mam nadzieję, ze choć po części tak wspaniałą jaką ja miałam i jaką jest moja wspaniała mama dla mojego synka). Jednak współczesne czasy zmusiły mnie do zmiany stanowiska w tej sprawie. Przeszłam więc szybki telefoniczny kurs robienia pierożków a przez 3 wielbicieli pierożków zostałam oceniona -” nie takie dobre jak babci ale mogą być”. Na całe szczęście mam jeszcze dużo czasu, żeby trenować i zanim zostanę babcią moje pierożki będą perfekcyjne- OBIECUJĘ. Trenujecie ze mną?



Mus jabłkowy

Zostaną po nas tylko drzewa…

  Znacie historię Johnego Appleseed?

  Wydaje się, że legendę tego ” Jabłkowego Pioniera”- zna każde amerykańskie dziecko. I choć dla wielu Johny Appleseed pozostaje tylko bohaterem tej disneyowskiej kreskówki  -człowiek taki istniał naprawdę i był bardzo interesującą postacią.

jabłka

        Nazywał się Jony Chapman i żył 200 lat temu na terenie Stanów Zjednoczonych. Legenda głosi, że był wędrowcem, którego współcześni mu postrzegali jak „niespełna rozumu”, podczas gdy on wędrował po całych Stanach i wszędzie gdzie tylko mógł sadził jabłonie. Używał do tego pestek jabłek, pieczołowicie przechowywanych w małej torbie na ramię- jedynym bagażu i majątku jaki posiadał.

       W rzeczywistości Chapman działał nieco inaczej. Na terenach jeszcze nie zaludnionych przez osadników- wykupywał nieduże działki, które ogradzał, uprzątał i zakładał na nich szkółki sadownicze. Kiedy jeden teren został zagospodarowany, Johny przenosił się do następnego miejsca i robił to samo. Po paru latach, był już właścicielem wielu szkółek, które odwiedzał regularnie, dbając o drzewa i sprzedając sadzonki okolicznym osadnikom. Zbierał nasiona z jednego sadu aby posadzić je w innym miejscu, podróżował wszędzie pieszo i żył na łonie natury.  O ile sposób sadzenia drzew i organizacji biznesu w rzeczywistości różnił się od legendy o tyle wiele innych informacji o Johnym Appelseed znajdują potwierdzenie w faktach.

mus jabłkowy       Johny Chapman żył ponad 70 lat i większość tego czasu spędził podróżując. Jak na swoje czasy był osobą bardzo ekstrawagancką (żeby nie powiedzieć dziwaczną). Po pierwsze jego wygląd- większość świadków zgadzała się co do tego, że Chapman prawie zawsze (nawet zimą) chodził boso, za swoje jedyne ubranie mając często worek po kawie przepasany sznurkiem. Za jedyny bagaż w licznych dalekich podróżach Chapman miał skórzaną mała torbę, zawsze pełną nasion, rondel (który najczęściej nosił na głowie zamiast kapelusza)  i … Biblię.

      Był wspaniałym mówcą (kimś nawet w rodzaju kaznodziei), kochały go dzieci i osadnicy z wielką chęcią przyjmowali pod swój dach. On jednak wolał nocleg w lesie pod gołym niebem, gdzie spał zawsze przy malutkim ognisku. Był niesamowicie wrażliwy na los zwierząt i wszystko na to wskazuje, ze był wegetarianinem. Zachowały się relacje, o tym jak Chapman gasił ogniska w miejscach gdzie mogły one spowodować śmierć owadów lecących do ognia. Podobno odmawiał jedzenia mięsa jak i np. jeżdżenia konno- gdyż uważał, że koniom jak i innym zwierzętom należy się wolność. Parę razy wykupił stare „bezużyteczne” konie, ratując zwierzętom tym życie i płacąc właścicielom za ich dalsze utrzymanie.

       Wielkim szacunkiem darzył rdzennych mieszkańców Ameryki. Znał podobno wiele indiańskich dialektów na tyle dobrze by móc porozumiewać się z Indianami w paru Stanach- robił to często i z wielką przyjemnością.  Pomagał finansowo ubogim. Rozdawał swoje sadzonki za darmo tam gdzie osoby potrzebujące nie miały czym zapłacić lub jako zapłatę przyjmował cokolwiek- jedzenie, ubrania, przedmioty codziennego użytku- którymi potem i tak dzielił się z  ubogimi.

       Bosy, w podartym ubraniu, za braci i siostry posiadający zwierzęta, wykluczonych i ubogich. Przez współczesnych sobie uważany za osobę niespełna rozumu.  Z  Biblią jako jedynym bagażem…. Czy on Wam KOGOŚ nie przypomina???

jabłka zielone       Miałam Wam dziś napisać o zupełnie innym aspekcie tej historii-  jak wielu znałam tylko LEGENDĘ Johnego Appleseed (jakby to przetłumaczyć? Jaś Ziarenko?)- kiedy zaczęłam szukać głębiej poznałam prawdziwego, niesamowitego człowieka- no i się rozpisałam. A ten post miał być o czymś zupełnie innym- o tym, że warto sadzić drzewa- szczególnie owocowe. Są niezwykle pożyteczne i mogą być pięknym śladem, który pozostawimy po sobie dla potomnych. W Indiach sadzenie drzew jest zaliczane do kategorii dobrych uczynków na równi ze spełnianiem wielu rytuałów religijnych. Dlaczego? Bo błogosławić będą cię za to całe pokolenia ludzi nawet już po twojej śmierci.  Ile razy w dzieciństwie wspinaliście się na drzewa owocowe? Do ilu sadów się zakradaliście, żeby posmakować zakazanych owoców? Ile było z tego frajdy i pyszności? Z ilu drzew w swoim życiu jedliście owoce?

 Czy kiedykolwiek pomyśleliście o osobach, które te drzewa posadziły?
Ja robię to odkąd sięgam pamięcią.

mus jabłkowy

        Widok z okien mojego rodzinnego mieszkania wychodził na drzewo czereśniowe. Tak ogromne, że wielkością dorównujące 3 piętrowej kamienicy. Kiedy moi dziadkowie sprowadzili się tu po wojnie i wraz z innymi mieszkańcami osiedlili w tej wielkiej poniemieckiej kamienicy, podzielili ziemię wokoło na malutkie ogródeczki gdzie uprawiali swoje warzywa. Drzewo czereśniowe pyszniące się za domem było tak wielkie i piękne, że postanowiono aby „zostało wspólne”. Każdego sezonu, kiedy dojrzewały czereśnie, wszyscy „tatusiowie”  wchodzili na drzewo i zrywali pełne torby owoców. Wysypywano to wszystko potem do skrzynek i dzielono po równo pomiędzy rodziny.  Wszystkie „mamusie” przez następne parę dni robiły setki kompotów a wszystkie dzieci przez te parę dni bolał brzuch od „czereśniowego obżarstwa”- tak przynajmniej głosi podwórkowa legenda i opowieści starszego pokolenia sąsiadów. Za naszych czasów, była już tylko „wolna amerykanka” czyli wszystkie dzieciaki przez cały czerwiec i lipiec godzinami przesiadywały na tym drzewie. Tam zawiązywaliśmy wakacyjne przyjaźnie, tam dyskutowaliśmy do ciemnej nocy, tam całowaliśmy się po raz pierwszy.  Na naszym podwórku przestawałeś być maluchem, nie wtedy kiedy nauczyłeś się palić zapałki czy robić inne zakazane rzeczy- lecz wtedy kiedy samodzielnie nauczyłeś wspinać się na CZEREŚNIĘ.

       Całe swoje dzieciństwo budziłam się i zasypiałam z widokiem na to piękne drzewo i od kiedy dojrzałam do świadomości, że moi dziadkowie nie mieszkali w tym miejscu od zawsze lecz przesiedlili się tutaj z Kresów- od tej pory zaczęłam sobie wyobrażać ludzi, którzy to drzewo mogli zasadzić. Zostało mi tak do tej pory. Gdziekolwiek widzę opuszczony stary sad, lub owocowe drzewa rosnące na skraju wsi- przystaję i myślę o ludziach, którzy te drzewa posadzili. Kim byli? Dlaczego to zrobili? Czy mieli okazję doczekać czasu kiedy drzewa wydały owoce? Jakie przetwory z tych owoców na zimę robili? Czy ich dzieci budowały domki na tych drzewach?? Czy zasiadali do obiadu w cieniu tych drzew?  Czy byli szczęśliwą rodziną? Jaki los ich stąd przegnał? Dlaczego nie pozostało po nich już nic- tylko te drzewa?

jabłka w sadzie       Historia bywa przewrotna i często okazuje się, że „zostają po nas tylko drzewa”. Dlatego sadźmy je, tak jak robił to Johny Appleseed, tak jak robili to nasi dziadkowie i rodzice. Nie sadźmy tylko modnych tui czy innych zaprojektowanych przez architektów krajobrazu krzewów. Sadźmy drzewa owocowe! Uprawiajmy warzywa zamiast trawników! Przekażmy tą wiedzę naszym dzieciom, niech rozumieją, że jabłka rosną na drzewie, nie w supermarkecie i że to wielka frajda takie drzewo zasadzić  i własnoręcznie pielęgnować, że to projekt na lata, dekady, że to ślad który pozostawimy po sobie na ziemi.

       Wszystko to pisze Wam siedząc otulona kocem pod wielką i piękną jabłonią w moim ogrodzie. Odkąd się tu sprowadziłam błogosławię osobę, która to drzewo zasadziła. Wyobrażam sobie, ze była to Hrabina, której przed wojną mój dom służył jako domek letniskowy. Wiem o niej tylko tyle, że nazywała się Krystyna i podczas II wojny światowej ukrywała w naszej piwnicy rodziny żydowskie. Czy posadziła to drzewo własnoręcznie? Czy zleciła to swojemu ogrodnikowi? Nie wiem i pewnie już się nie dowiem. Jednak za każdym razem, kiedy jem pyszną szarlotkę lub mus jabłkowy z owoców tego drzewa myślę o Hrabinie-Krystynie bardzo ciepło. Może legenda o niej nie urośnie jak ta o  Johnym Appleseed ale nasza rodzina zapamięta ją na pewno i błogosławić będzie każdej jesieni. Miejmy nadzieję, ze nas kiedyś również wspomną i pobłogosławią. Wszyscy Ci, jedzący owoce z jabłoni, wiśni, grusz i moreli które zasadziliśmy w naszym ogrodzie.

A Was? Będzie ktoś wspominał? Zostaną po Was jakieś drzewa??

jabłka przetwory

PIEŚŃ O OSTATECZNOŚCI
*
Zostaną po nas tylko drzewa
Milczenie chmur które odchodzą w dal
Tylko śpiew ptaków nie zaginie
A czym jest miłość – nadal nie wiem.
*
I wciąż przeżywam ją od nowa
Jak gdybym jej nie miał już dosyć
A gdy odchodzi znów bez słowa
Zostawia dziwny krąg tęsknoty.
*
Wszystko przeminie – pozostaniesz
Świetlistą smugą na ekranie
I nikt nie znajdzie twego cienia
Kiedy ustanie migotanie, mi-go-ta-nie.
*
I nie rozpoznasz siebie nigdy
Nikt Ci niczego nie podpowie
Czym genialność, czym prostota
Czym jest istnienie i czym człowiek.
*
I znowu chmury ponad nami
Księżyc i gwiazdy jak sen złoty
Który pozwala nam odpocząć
I wejść w kolejny dzień tęsknoty.
*
Zostaną po nas tylko drzewa
Milczenie chmur, które odchodzą w dal
Tylko śpiew ptaków nie zaginie
A czym jest miłość??? – NADAL NIE WIEM.