Kompostujecie swoje organiczne odpadki? My kompostujemy wszystko co się da- odpadki z naszej kuchni, chwasty z ogródka, skoszona trawę, przycinane gałęzie krzewów i drzew a nawet tony gromadzących się w naszej parkowej części ogrodu liści. Pierwszą budowlą która powstała w naszym ogrodzie tuż po przeprowadzce był kompostownik. Na początku malutki sklecony naprędce z paru desek- szybko okazał się jednak za mały. Z roku na rok budowla powiększała się i ewoluowała aż osiągnęła potężne rozmiary i zaczęła odrobinę szpecić ogród. Z kompostownikami zawsze jest ten problem, najchętniej chciałbyś je mieć gdzieś w rogu ukryte za krzakami w najdalszej części ogrodu ale jak tam są to nie chce Ci się tak daleko do nich biegać. Szczególnie zimą, po kolana w śniegu, kiedy potrzebujesz wyrzucić organiczne śmieci z kuchni. Musisz więc wybrać jakiś kompromis. My postawiliśmy kompostownik pod płotem ale w centralnej części ogrodu, jest do niego idealny dostęp i leży dość blisko warzywnika. Stoi jednak na samym widoku. Często śmiejemy się, że mamy werandę z widokiem na kompostownik. Długo zastanawiałam się jak zamaskować tą nieszczególnie piękną budowlę. Myślałam, żeby posadzić obok jakieś krzaki ale wtedy mąż zaprotestował, że nie będzie miał tam dojazdu swoim „super wypasionym” traktorkiem do koszenia trawy. Dopiero odwiedzając któregoś lata znajomych mieszkających na wsi-zobaczyłam i zrozumiałam, że kompostownik może być po prostu kolejną grządką warzywną.
W naszym ogrodzie kompostujemy w systemie 3 letnim. Znaczy to, że nasz kompostownik ma 3 olbrzymie skrzynie. Jedna skrzynia zapełnia się przez 1 sezon. Oznacza to, że pierwsza skrzynia jest właśnie zapełniana, druga odpoczywa i dojrzewa a trzecia jest gotowa do użycia jako nawóz w warzywniku, który najczęściej rozrzucamy jesienią. Dlatego wiosną i latem- skrzynia druga i trzecia mogą służyć (i od lat służą nam z powodzeniem) jako grunt do posadzenia warzyw. Idealnie na kompostowniku rosną dynie. To jest dla nich raj. Ziemia jest tu przebogata we wszystkie składniki potrzebne do rozwoju tej wielkiej i wymagającej rośliny. Jeśli dodatkowo zadbamy o odpowiednie podlewanie- dynia wyrośnie jak szalona i wyda dorodne plony. A co najważniejsze jej piękne ogromne liście, kwiaty i owoce idealnie oplotą i zamaskują naszą szpetną budowlę- tak, że będzie wyglądała jak z ogrodniczego żurnala. Wystarczą 2-3 sadzonki, wsadzone wiosną w rozgrzebany po wierzchu roczny kompost. Jeśli wasz roczny kompost jest mało dojrzały, wysypcie na niego worek ziemi i w nim posadź sadzonki to wystarczy aby ładnie się ukorzeniły a dalej one już same znajdą sposób aby wydobyć z waszego kompostu to co najlepsze. A do tego pomogą mu się szybciej rozłożyć.
Co ciekawsze w skrzyniach kompostowych dobrze rosną nie tylko dyniowate. Ja np. oprócz posadzonych w tym roku dyni mam też ogromną dżunglę pomidorowych krzaków. Wysiały się same, wyrastając najprawdopodobniej z wyrzucanych przez zeszłą jesień i zimę resztek z naszej kuchni. Dopiero zawiązują im się owoce ale już widzę, że jest ich tam przynajmniej z pięć różnych rodzajów. Mam nadzieję, ze jedne z nich to przepyszne przywiezione z Mediolanu karbowane tęczowe pomidory. Kiedy już je po ostatnim przyjeździe z Włoch całe spałaszowaliśmy i nie został po nich nawet ślad w wiaderku kompostowym w mojej kuchni- dopiero wtedy przyszło mi do głowy, że przecież „trzeba było głupia Babo” zostawić parę nasionek i zrobić z nich na wiosnę rozsady. Wtedy miałabyś takie pomidory częściej a nie tylko przy okazji wyjazdów służbowych do Włoch. Na całe szczęście natura potrafi być mądrzejsza i zadbać o siebie sama. Za parę dni powinno się okazać czy włoskim pomidorom spodobała się ziemia na moim kompostowniku. Jeśli tak to ułożę „Odę do kompostownika”- publicznie obiecuję 🙂 O ile pomidory dopiero zawiązują owoce (bo wyrosły zdecydowanie później niż te sadzone z rozsad w warzywniaku) o tyle dynia- królowa kompostownika- rozgościła się już tu na dobre. Oplotła liśćmi wszystkie 3 skrzynie i powoli rozrasta się na trawnik dookoła. Kwitnie już od prawie miesiąca ku uciesze wszystkich domowników. W naszym domu kwiaty dyni są cenione dużo bardziej niż jej owoce. Zjadamy je w sałatkach, zupach i zapiekankach a nawet na pizzy. Jednak najbardziej lubimy je wg. dzisiejszego przepisu. To danie które zaspokoi podniebienia nawet najbardziej wybrednych smakoszy. Wkładasz takie cudo do ust i czujesz eksplozje smaku. Na twoim języku wybucha: delikatność i aromat kwiatu dyni, połączony z łagodnością serów oraz wyraźnym smakiem oliwek. Wszystko to zamknięte w cieniutkiej ale niezwykle aromatycznej i chrupiącej skorupce. Ciecierzyca nadaje ciastu niezwykłej chrupkości a przyprawy dodatkowego egzotycznego smaku. Natomiast smażenie w klarowanym maśle – zamyka ten dyniowy bukiet orzechowym aromatem smażonego masła. Mniam! Koniecznie spróbujcie póki jeszcze kwitnie dynia bo to już niestety ostatni dzwonek. Trochę się z tym przepisem spóźniłam, za co was serdecznie przepraszam. Ale to tylko dlatego, że te smażone kwiaty zawsze znikają w okamgnieniu i nigdy nie udało mi się ich odłożyć do sfotografowania.
10-12 kwiatów dyni na ciasto: 3 czubate łyżki mąki 3 czubate łyżki mąki z ciecierzycy (można zmielić ziarna ciecierzycy w młynku) 1/2 łyżeczki soli przyprawy (u mnie po 1/3 łyżeczki: asafetydy, kurkumy, mielonego kminku rzymskiego, słodkiej papryki) szczypta proszku do pieczenia 1/2 szklanki + 2-3 łyżki lodowatej wody na nadzienie: 100g domowego sera panir(lub kupnego capri, myślę, że w wersji wegańskiej można z powodzeniem użyć tofu) 100g białej mozzarelli 20 szt. dobrej jakości zielonych oliwek przyprawy (u mnie po 1/3 łyżeczki: asafetydy, mielonego kminku rzymskiego, słodkiej papryki + 1/2 łyżeczki suszonego i świeżego oregano) sól do smaku do smażenia: klarowane masło (w ostateczności olej rzepakowy)
1.Kwiaty dyni najlepiej zbierać tuż przed gotowaniem, jeśli zebrałeś je wcześniej przechowuj je w lodówce. Ja osobiście ponieważ zbieram kwiaty w swoim ogrodzie nie myje ich. Jeśli twoje kwiaty są niewiadomego pochodzenia, umyj je dokładnie zawczasu tak aby zdążyły dobrze wyschnąć przed nadziewaniem.
2.Sery zetrzyj na tarce o dużych oczkach lub dokładnie rozdrobnij widelcem dodaj przyprawy przeznaczone do nadzienia. Oliwki osusz z zalewy papierowymi ręcznikami. Odłóż tyle oliwek ile masz kwiatów dyni a resztę pokrój w cieniutki plasterki i dodaj do sera, wymieszaj dokładnie, jeśli jest taka potrzeba dosól jeszcze.
3. W wysokim naczyniu wymieszaj wszystkie suche składniki na ciasto. Jeśli mieliłeś ciecierzycę w młynku, najlepiej przesyp ją jeszcze przez drobne sitko. Dodaj 1/2 szklanki wody i miksuj mikserem na najwyższych obrotach do czasu aż otrzymasz ciasto jak na naleśniki ale nawet nieco rzadsze, jeśli jest taka potrzeba dodaj jeszcze 2-3 łyżki wody. Miksuj ciasto około 2 minut. Ma być bardzo dobrze ubite.
4. Ostrożnie rozchyl każdy kwiat dyni włóż do niego oliwkę i łyżkę nadzienia serowego. Możesz też wcześniej ulepić z nadzienia kulki serowe do środka każdej wkładając oliwkę i takimi kulkami nadziewać kwiaty.
5. Ostrożnie ale skutecznie zakręć płatki kwiatów w sakiewkę.
6. Trzymając kwiat zawiniętą stroną, zanurzaj go cieście. Poczekaj chwilę aż nadmiar ciasto spłynie. Ma go być niewiele tak aby można było dostrzec pod spodem „żyłki” kwiatków.
7. Wrzucaj kwiaty po parę sztuk naraz na rozgrzany głęboki tłuszcz i smaż do złotego koloru, obracając podczas smażenia.
8. Odsączaj na papierowych ręcznikach z nadmiaru tłuszczu i podawaj natychmiast jeszcze gorące i chrupiące. Mniam!
Jeśli zbieracie kwiaty dyni po raz pierwszy, zwróćcie uwagę na to, że są ich 2 rodzaje: te z pręcikami w środku i na cienkiej owłosionej łodyżce to kwiaty męskie (widoczne na pierwszym i ostatnim dyptyku w tym poście). Kwiaty męskie warto zrywać bo jest ich więcej i nie będzie z nich owoców. Roślinie wystarczy ich tylko parę sztuk aby zapylić mniej liczne kwiaty żeńskie. Te wyrastają na ogonkach dużo grubszych (takich jak łodygi całej rośliny) i mają pod spodem okrągłe zgrubienie- taki niby zalążek przyszłego owocu. (Żeński kwiat z malutka dynią pod spodem możesz podziwiać w drugim dyptyku tego postu.)
Warto zrywać nie tylko te kwiaty, które właśnie kwitną ale i zbierać te, których roślina już się pozbyła i opadły na ziemię- są równie pyszne. Oczywiście tak samo możecie usmażyć kwiaty cukinii. Choć moim zdaniem te dyniowe są smaczniejsze. Mają tylko jeden feler łodygi przy zrywaniu wydają nieprzyjemny zapach, który na długo zostaje na dłoniach, dlatego warto zrywać kwiaty dyni w rękawiczkach.
Należę do tych szczęśliwców, którzy posiadają swój ogród warzywny. I choć w moim przypadku jest to nieduży zagon z paroma grządkami – to mamy z tego dużo frajdy i wiele śniadań, obiadów oraz kolacji. No bo czyż jest coś wspanialszego niż wyjść rano boso do ogrodu i nazbierać sobie warzyw, ziół, owoców i zieleniny na własnoręcznie przygotowany posiłek? To jest dla mnie kwintesencja lata. Te przepełnione dobrami koszyki przynoszone z ogrodu dokładnie wtedy kiedy istnieje taka potrzeba. To jest moja najbardziej lokalna z „lokalnych żywności”- taka której wystarczy 1 minuta, żeby z ogrodu znaleźć się na moim talerzu. Lato trwaj!
Żebyście nie zrozumieli mnie źle. Nie mam wielkiego gospodarstwa ekologicznego czy półhektarowego zagonu. Mam tylko mały warzywniak gdzie przez większość sezony i tak rośnie więcej chwastów niż roślin jadalnych. Nie jadam TYLKO produktów z mojego ogrodu- zaopatruje się również na lokalnym targu czy w supermarketach. Jednak te rośliny które udaje mi się własnoręcznie wyhodować uznaję za bezcenne dobro rodzinne. Posiłki z nich przyrządzane to zawsze wielka przyjemność i celebracja. Nie mogę sobie nigdy podarować by przy stole nie ogłosić – „dziś jemy posiłek w 100% składający się z tego co zebrałam w ogródku” lub ” to już nasze pomidory na tych kanapkach” lub „gdzie byśmy dostali kwiaty cukinii o tej porze?- super mieć ogródek”. Nie muszę tego zresztą mówić bo to po prostu czuć- warzywa uprawiane we własnym ogrodzie i zbierane tuż przed gotowaniem smakują po prostu inaczej, lepiej, pełniej. A co ważniejsze ich mozolne uprawianie uczy pokory i szacunku wobec jedzenia oraz powoduje, że pusty frazes „Dzięki Ci Panie za Twe hojne dary” nabiera zupełnie innego znaczenia. Lato to dla nas zawsze okres intensywnych spotkań z przyjaciółmi. Dzieciaki biegają po ogrodzie, szaleją w basenie, grają z nami w siatkówkę czy piłkę nożną, urządzają podchody, bitwy, poszukiwania skarbów, zawody łucznicze i turnieje strzeleckie a kiedy już znudzą się tym wszystkim przychodzą na naszą dużą werandę i wołają JEŚĆ!!! Po całym dniu szaleństw są tak głodne, że oprócz domowej pizzy i gofrów, które obowiązkowo muszą być w jadłospisie letnich spotkań, udaje nam się „przemycić” również tą oto „ogródkową sałatkę”.
Sałatka sprawdzi się nie tylko na przyjęciach ale i podczas codziennych domowych posiłków. Szczególnie na śniadania. Wg. mnie taka dawka witamin daje lepszy zastrzyk energii niż jakakolwiek kawa. W mojej kuchni za każdym razem „letnia sałatka” jest nieco inna- bo zależna od tego co akurat dojrzewa, kwitnie lub ma dorodne liście w ogrodzie. Jeśli nie macie ogrodu- trudno- skomponujcie ją z tego co znajdziecie w swojej lodówce lub lokalnym sklepie warzywniczym. A może zacznijcie uprawiać coś na balkonie czy parapecie? Naprawdę sporo można tam zmieścić. Do „ogrodowej sałatki” bardzo często używam moczonej w śmietance mozarelli. Jest ona dodatkiem i sosem sałatkowym w jednym. Kremową śmietankę (najlepiej 36%) należy wymieszać z przyprawami- w moim wypadku jest to czarna sól, asafetyda, suszone i świeże oregano. Wy jeśli nie używacie tych przypraw możecie dodać ostrej, słodkiej lub wędzonej papryki, czosnku, pieprzu, pieprzu ziołowego. Dobrze sprawdzi się również świeża bazylia, mięta czy tymianek cytrynowy. Kawałki mozarelli zostawia się w śmietance na pół godziny aby namokły i nabrały aromatu. Jeśli nie lubicie lub nie jecie produktów mlecznych pomińcie mozzarellę i podajcie sałatkę z odrobina oliwy z oliwek.
Mieszanka warzyw, liści i kwiatów też jest bardzo umowna. Ja lubię kiedy jest różnorodna, w taki sposób, że na moim talerzu znajduje się zarówno coś do pochrupania jak i coś o miękkiej konsystencji, coś o łagodnym oraz zdecydowanym smaku, aromaty świeże i cięższe, wszystkie odcienie zieleni i cała warzywna tęcza. Warto pamiętać, że- jak w normalnym życiu tak i na talerzu- doskonałość osiąga się poprzez różnorodność i harmonię.
Nie trzeba (choć można) używać wszystkich liści, kwiatów czy warzyw na raz. Można wybrać swoją własną mieszankę lub użyć tego co akurat rośnie w naszym ogrodzie lub uda nam się kupić np. na lokalnym targu. Ważne aby wszystko było jak najświeższe.
1. Najpierw wykonaj sos. W miseczce wymieszaj śmietanę z przyprawami i ziołami dodaj pokrojoną (lub porwaną) na drobne kawałki mozarellę. Pozostaw aby nasiąkła przez co najmniej 30 minut.
2.Liście i kwiaty umyj i osusz w wirówce do sałaty lub rozkładając na ręcznikach. Większe liście porwij na drobne kawałki, małe listki pozostaw w całości. Wrzuć wszystko do dużej miski.
3. Warzywa umyj i pokrój różnorodnie tak aby mieć różne kształty w sałatce. Np. marchewkę w plasterki, kalarepę w cieniutki „frytki”, pomidory w ćwiartki, ogórki (nie musisz ich obierać) w półtalarki, paprykę w słupki. Wyłuskaj zielony groszek. Pokrój cukinie i dynie w cieniutkie plasterki na szatkownicy. Dodaj wszystko do sałaty.
4.Kolby kukurydzy oczyść z zewnętrznych liści i włókien, zetnij (surowe- nie gotowane!) ziarna bezpośrednio do miski z sałatką- są pysznie słodziutkie i pełne soku, który wymiesza się z sosem sałatkowym.
5. 2-3 łyżeczki nasion słonecznika upraż na suchej patelni do złotego koloru, ostudź i dodaj do sałatki wraz z kiełkami (ja preferuję: lucernę i soczewicę).
6. Dodaj awokado pokrojone w kostkę i pokrojone w plasterki oliwki lub kiszone ogórki (nie ma być ich dużo- oliwki lub kiszone ogórki to zdecydowane smaki w sałatce wystarczy ich odrobina).
7. Dodaj do miski moczoną mozarellę wraz ze śmietanką(nie musisz dodawać całej, reszta może poczekać w lodówce do następnej sałatki)i delikatnie wszystko wymieszaj.
8. Dopraw do smaku: pieprzem, solą i sokiem z cytryny.
9. Podawaj natychmiast z pajdami świeżego domowego chleba lub zawijaj sałatkę w takie placki i podawaj w formie wrapów.
Zamiast moczonej w kremówce mozarelli możesz użyć jako sosu- jogurtu naturalnego, majonezu, lub oliwy z oliwek.
Dokładne informacje o warsztatach fotograficznych, które prowadzę, a które są nagrodą w dzisiejszym konkursie znajdziecie tutaj.
Od tygodnia świętuje z Wami pierwsze urodziny GreenMorning. Dziękuję serdecznie za wszystkie miłe słowa, życzenia i serdeczności słane w komentarzach i listach. Każdy przeczytałam uważnie i na każdy starałam się odpisać, jeśli jeszcze tego nie zrobiłam uczynię to niebawem-obiecuje! W mojej tradycji religijnej w dniu urodzin solenizant nie tylko dostaje prezenty ale przede wszystkim powinien obdarowywać nimi innych. Tradycyjnie dzień urodzin to czas w którym należy odwiedzić świątynię, rozdawać jałmużnę, karmić ubogich, służyć świętym osobom, robić coś bezinteresownego, charytatywnego. Nie tylko samemu odbierać przyjemności ale przede wszystkim zabiegać o błogosławieństwa płynące od innych. Wierna tej tradycji postanowiłam ofiarować Wam coś dzisiaj.
Nie mogę obdarować i uszczęśliwić wszystkich (choć przez cały rok staram się to robić publikując dla Was na blogu). Za to jednej osobie mogę pomóc na pewno! W czym ? W tym co sama robię najlepiej – w fotografii kulinarnej. Wiem, że jest sporo blogerek, które choć bardzo by chciały nie stać ich na kurs u mnie (albo z jakiś innych względów mają problemy z wybraniem się do mnie). Wiem też, ze wśród nich jest wiele które naprawdę zasługują na to aby pomóc im w rozwoju. Właśnie dla nich jest ten konkurs.
Jeśli jesteś jedną (lub jednym) z nich czytaj dalej uważnie…
Według mnie ofiarowuje Wam coś bardzo cennego- swoje doświadczenie, wiedzę i czas. Dlatego nie chcę oddać tego pierwszej lepszej osobie, która napiszę w komentarzu „wybierz mnie!”. Chcę obdarować kogoś kto doceni taki prezent, kogoś- komu naprawdę zależy, komu faktycznie potrafię pomóc, kto wykorzysta tą wiedzę w swoim blogowaniu i kto autentycznie pasjonuje się fotografią. To nie jest zwykły upominek jak kosz produktów kulinarnych ,ani nawet wypasiony robot kuchenny. Wg mnie ofiarowuję coś bezcennego- autentyczną chęć pomocy komuś i bycia jego mentorem. Stąd konkurs nie jest łatwy i trzeba się będzie bardzo postarać. Po co? Choćby po to aby nauczyć robić się takie zdjęcia jak prezentowane w dzisiejszym wpisie. Warto? Gotowi?
Organizatorem konkursu jest autorka bloga GreenMorning.pl- Kinga Błaszczyk-Wójcicka
1. Nagrodą główną w konkursie jest kurs fotografii kulinarnej z Kingą Błaszczyk-Wójcicką oraz dalsze późniejsze konsultacje (kurs odbędzie się 30 km na południe od Warszawy, dojazd własny, w jednym z 3 terminów do wyboru, wskazanych przez organizatora, jednak nie później niż do 15 października 2014 roku) .
2. Zgłoszenia do konkursu przyjmowane będę do dnia 31 sierpnia 2014 roku (włącznie).
3. Uczestnikami konkursu mogą być tylko autorzy blogów kulinarnych lub blogów które choć częściowo mówią o kulinariach (tylko osoby pełnoletnie).
4. Aby zgłosić się do konkursu trzeba spełnić następujące warunki:
a. Napisać na swoim blogu post o którymś z podanych tytułów: „Fotografia Kulinarna”, Jak fotografować jedzenie?”, „Warsztaty Fotografii Kulinarnej”.
b. W poście należy opisać swoją przygodę i dotychczasowe doświadczenia z fotografią kulinarną. Warto pokazać swoje pierwsze i teraźniejsze zdjęcia, napisać jaką przebyliście drogę w umiejętnościach fotografowania, co wg. Was jest ważne kiedy fotografuje się kulinarnie, jakich rad udzielilibyście innym w tym względzie. Napiszcie jakich aparatów i obiektywów używacie czy stosujecie jeszcze jakieś inne fotograficzne gadgety. Kto Was inspiruje i dlaczego. Jakie zdjęcia chcielibyście robić a jeszcze Wam to nie wychodzi, jakie problemy napotykacie kiedy fotografujecie na bloga. I koniecznie napiszcie dlaczego chcielibyście się uczyć akurat u mnie i czego chcielibyście abym Was nauczyła.
c. Wpis MUSI ZAWIERAĆ pierwsze zdjęcie z tego postu (nie podaje specjalnego kodu po prostu skopiujcie zdjęcie i wklejcie do swojego wpisu) a zaraz pod nim DWA AKTYWNE LINKI: 1. do strony opisującej kurs 2. do tego wpisu opisującego konkurs.
d. Kiedy wpis już opublikujecie powiadomcie mnie o tym umieszczając link (wraz ze swoim imieniem i nazwiskiem) w komentarzach pod dzisiejszym tekstem, oraz na moim funpage-u facebookowym (w komentarzach pod informacją o konkursie).
5. Ogłoszenie wyników konkursu nastąpi nie później niż 2 tygodnie od dnia 31 sierpnia na łamach bloga GreenMorning.pl. Zwycięzca powinien w ciągu 7 dni od ogłoszenia wyników skontaktować się mailowo z organizatorem (pod adresem: greenmorning.pl@gmail.com)- jeśli tego nie zrobi, na jego miejsce wybrana zostanie druga osoba. Zwycięzca nie może przekazać nagrody innej osobie.
6. W konkursie mogą brać udział również osoby, które uczestniczyły już w moich kursach.
7. Wśród uczestników konkursu wybierzemy też 5 0sób, które dostaną karnety rabatowe na kursy fotografii kulinarnej z Kingą Błaszczyk-Wójcicką ważne do dnia 15 listopada 2014 roku.
8. Konkurs odbędzie się jeśli zgłosi się do niego minimum 10 osób.
Czy wszystko jasne??? Ogłaszam konkurs po raz pierwszy więc nie mam w tym doświadczenia. Jeśli coś pominęłam, proszę pytajcie a będę wyjaśniać. Już się nie mogę doczekać tych wszystkich Waszych wpisów o fotografii. Pomyślcie ile ciekawej wiedzy i doświadczenia pójdzie w eter Internetu? Ilu przyszłym i teraźniejszym blogerom to pomoże udoskonalać to co robią?
Mam nadzieję, że osoba, którą wybiorę wyjedzie ode mnie bogatsza o wiedzę. Wiedzę, która pomoże otworzyć jej drzwi do własnego świata fotograficznej magii. Co tam znajdzie? Jak się tam poczuje?… Mam nadzieję, ze jak… Alicja w Krainie Czarów…
Pozdrawiam wszystkich serdecznie i czekam na Wasz odzew. Jak tam? Weźmiecie udział?
Witam wszystkich wakacyjnie i od razu zaczynam od przeprosin, że nie było mnie tutaj tak długo. Niestety pochłonęła mnie proza życia. Najpierw 2 pracowników z mojej firmy (notabene przyjętych do firmy niedawno) zupełnie nieodpowiedzialnie postanowiło zwolnić się tuż przed samymi wakacjami rujnując w ten sposób plany wakacyjne wszystkim pozostałym osobom (w tym niestety również mnie). Trzeba było to wszystko ratować, łatać dziury, przeprowadzać nową rekrutację, ustawiać grafiki w taki sposób aby choć część pracowników mogła pojechać na swój długo oczekiwany urlop. Och, sama proza życia! Potem była jeszcze akcja „Mamo przyjedź i zabierz mnie z obozu!!!”- zażegnana i skończona pomyślnie, jednak przejechać się na drugi koniec Polski musiałam. Potem niefortunne uszkodzenie rogówki oka i kategoryczny zakaz pracy na komputerze przez tydzień. No i na koniec włamanie na serwer bloga oraz trwający chwilę ogromny niepokój, że bloga nie da się uratować. Ostatecznie wielka ulga, że jednak damy radę (Wojtku- serdeczne dzięki) i wielkie sprzątanie, które trwa do dziś. Wybaczcie więc jeśli nie wszystko działa tu jeszcze i wygląda tak jak byliście do tego przezwyczajeni- niedługo wszystko wróci do normy. I mam wielką nadzieję, że to już koniec złych wiadomości i ze spokojnym sercem mogę świętować z wami pierwsze urodziny Green Morning!
Trudno w to uwierzyć (przynajmniej mnie) ale spotykamy się tutaj już ponad rok! Kiedy witałam was wszystkich pod koniec czerwca 2013 roku tym wpisem byłam pełna obaw. Nie obawiałam się ,że nie istnieją ludzie, którym spodoba się moje podejście do życia i jego prezentacja na blogu. Bardziej obawiałam się, że nie odnajdziemy się w tym wielkim zgiełku wiadomości, informacji i danych, którym jest Internet. Szybko okazało się jednak, że nie było się o co martwić i blog (tak jak zakładałam) stał się platformą do spotkania wspaniałych i podobnie myślących ludzi. Ludzi wrażliwych na piękno zarówno to zewnętrzne jak i to trudniej dostrzegalne kryjące się w sercach, umysłach i duszach wszystkich żyjących istot. Ludzi pięknych, wrażliwych, zabawnych, intersujących, nietuzinkowych- jednym słowem Was- Moi Czytelnicy.
Jeśli wierzyć Google Analytics jest Was całkiem sporo i mieszkacie na wszystkich kontynentach, zarówno w dużych miastach jak i w małych wioskach. Jesteście w różnym wieku, różnej płci a nawet różnej narodowości (!). Nie znam Was wszystkich a bardzo chciałabym poznać. Z dziesiątek tysięcy odwiedzających ten blog miesięcznie i setek zapisanych do newslettera- poznałam zaledwie garstkę. Jaką wielką przyjemność sprawia mi rozpoznawanie poszczególnych osób, które nawiązały ze mną więź komentując pod wpisami czy pisząc do mnie osobiście.
To ONI po krótkim czasie stali się Tymi dla których fotografuję, piszę i wypróbowuję nowe przepisy. Moi Drodzy- dziękuję Wam za wszystkie serdeczne słowa, komentarze i listy. Każdy doceniam i czytam z wielkim zainteresowaniem, są dla mnie wielką inspiracją, sprawiają ogromną radość a czasami nawet doprowadzają do łez wzruszenia.
Ponieważ dziś świętuje urodziny Green Morning postanowiłam sprawić sobie wielką frajdę i zebrać najpiękniejsze komentarze i cytaty z listów od Was w jednym miejscu. Oto one- słowa podziękowania i docenienia, które sprawiają, że chce się ślęczeć po nocach i rezygnować z innych przyjemności aby prezentować Wam na blogu wartościowe treści, piękne zdjęcia i smakowite przepisy. Wiele z nich pochodzi od osób komentujących regularnie, za co chciałam serdecznie podziękować. Z góry przepraszam jeśli kogoś pominęłam (na pewno tak się zdarzyło- nie sposób przedstawić tu wszystkich) mam nadzieję, że się nie obrazicie i wybaczycie. Wybaczcie też, że się tak zwyczajnie i po prostu chwalę Waszymi komentarzami. Ale są one dla mnie dowodem na to, że to co robię tutaj ma sens i jest źródłem inspiracji. Nie tylko dla mnie ale dla wielu innych. Oto niektórzy z nich:
Na początek Ala z bloga kuchnia Alicji– moja pierwsza i najwierniejsza czytelniczka- ten blog nie powstałby gdyby nie liczne i regularne listy i komentarze Ali pod moimi zdjęcia na różnych portalach. Tak długo dopytywała się „no kiedy wreszcie ten blog”, … że nie miałam innego wyjścia niż po prostu zacząć. Ala -dziękuję bardzo, za Twój upór!
„A ja wiedziałam, że tak będzie po pierwszych twoich zdjęciach jakie widziałam, wiedziałam ,że masz to coś …i zawsze będę twierdzić ,że to najpiękniejszy blog w Polsce i świecie też . Ja tego nie odwołam nawet na torturach , nie ma mowy. Uwielbiam te twoje zdjęcia jasne z poświatą ciepła takiej dobrej energii. Ale przepisy tez uwielbiam, mam takie jeszcze powycinane z ,,Kuchni” i wydrukowane z Uczty Wegetariańskiej. Mi się wydaje ,że ja jestem coś w rodzaju fana twojego Kinga … spełniaj swoje marzenia , spełniaj…”
A teraz mój ulubiony komentarz na blogu. Pochodzi od jednej z moich stałych czytelniczek- Wege Danki. Pani Danusi- pozdrawiam.
„Niezmiennie tkwię w zachwycie nad Pani blogiem, Kingo. Ciepłe i mądre teksty, pełne uroku zdjęcia, oryginalne przepisy… Czuję się tu jak Alicja w krainie czarów.”
i Freya
„Trafiłam tu przypadkiem szukając przepisu na jogurt – a znalazłam PIĘKNO w każdym detalu. Dziękuję za ten wpis… Piękna historia. Piękne zdjęcia, pięknie napisana… Będę tu wracać…”
i Małgosia z bloga ziołowa wyspa, którą spotkałam zupełnie niedawno a czuję jakbyśmy znały się od lat,
oraz jej komentarz pod wpisem o „Tacie z Rybnika”:
„Prowadząc swoją działalność blogową odkryłam, że można spotkać ludzi myślących podobnie i już nie czuć się samotną wyspą pośród morza wyrzeczeń i pretensji. Taki ten czas teraźniejszy, że spotykamy się – myślący inaczej. Nie czujemy potrzeby osądzania, mamy tylko chęć połączenia się w wielkim bólu z człowiekiem dla nas obcym i zrozumienia dla jego wielkiej tragedii. Morze miłości, które dryfuje od nas do wszystkich zabieganych, nie orientujących się, co ważne bardziej, a co mniej – powinno pomóc. Ja mam taką nadzieję. Cieszę, się, że cię znalazłam – jeszcze jedną osobę pełną pokory i miłości.”
i Bocado
„Jestem w pełni oczarowana tym wpisem, jeszcze nie dotarłam dalej, ale już wiem, że to zrobie! Coś pięknego! Jeszcze mi się chyba nie zdarzyło zauroczyć blogiem kulinarnym, aż tu proszę…”
„Dobrze jest czytać coś co tak bardzo przypomina własne myśli. ….dzięki za wpis.”
i Sebastian, lat 15, (pisownia oryginalna)
„Witam, mam tylko 15 lat ale bardzo mnie zaciekawil pani artykól. Ja równiez mam takie zdanie o tym wszystkim co nas otacza, tyle ze ja nie robie zdjec ale mimo to podziwiam wszystko wokól, wszystko jest NA SWÓJ sposób piekne tylko trzeba to dostrzec. Osobiscie uwazam ze to wspaniale gdy ludzie kochaja albo przynajmniej toleruja wszystko wokól…taka umiejetnosc jest naprawde pozyteczna i bardzo cieszy czlowieka.”
i Basia z Krakowa- czytelniczka, która nie tylko ogląda i podziwia ale również… gotuje z moich przepisów.
Z zawodu jest tłumaczem i jej piękny język od razu widać w nietuzinkowych komentarzach:
„Droga Pani Kingo, dziękuję za tyle dobrych słów od Pani ku mnie słanych. Z upływem czasu, wytworzył się u mnie już nawyk patrzenia najpierw na źródło skąd płynie przekaz. To co płynie od Pani, to przekaz spójny w słowie, obrazie i smaku, oparty na szlachetności i pięknie, wysublimowanej estetyce i wrażliwości. Taki rodzaj intymnego świata, zacisznej enklawy, radości tworzenia i harmonii. Ten świat do którego tęsknię, który współtworzę jak potrafię, by serce uchronić przed żałością wobec jego zanikającej obecności w naszym entourage’u. Bogactwo największe, myślę, osiągamy dzieląc się.Za to więc, że zaczerpnąć mi dane z poetyckiego i smakowitego Pani świata, dziękuję z całego serca.”
„Weszłam tu dziś pierwszy raz i ONIEMIAŁAM! Najwspanialsze zdjęcia, jakie oglądałam ostatnimi czasy. Cudowne. Klimatyczne. Minimalistyczne, ale pełne. No jestem zachwycona! Pozdrawiam w ten sobotni poranek…”
i „Tęczowa Panienka” czyli Małgosia z bloga „ósmy kolor tęczy„, wspaniała matka wspaniałych córek i bardzo ciepła osoba:
„…No i chyba pierwszy raz czytałam z zapartym tchem nie zważając nawet na zdjęcia. Obejrzę je dopiero teraz, bo właśnie zorientowałam się, że nie mam pojęcia jak wyglądał ten cudny tort czekoladowy z nutą pomarańczy i konfiturą śliwkową… Wygląda dokładnie tak, jak go opisałaś… Jak złożony z czystej miłości… „
i Viola, która tak pięknie i bezinteresownie cieszy się z moich sukcesów:
„A mnie do tych Twoich zdjęć Kingo przyciąga biel…Jest niesamowita!!! Przypomina mi gdzieś moje dzieciństwo, a może i tęsknotę do czegoś. Masz racje marzenia są piękne i warto je spełniać. Tak najchętniej to bym zwyczajnie wsiadła w auto i pojechała do Ciebie…Nieco zazdroszczę ale i pełna podziwu jestem dla Twej pracy. Pociąga mnie tez Twa filozofia życiowa, choć sama nie jestem wegetarianka (a strasznie mnie do tego ciągnie) Ależ mi się dusza raduje…”
Magda z ammniam.pl „co ma małego ssaka przy piersi” ale jak się w końcu ten ssak usamodzielni to mam nadzieję spotkamy się osobiście:
„Kingo, gratuluję sukcesu ! Piękna sesja, piękny tekst i Ty o pięknym sercu:) Pozdrawiam”
i Basia czyli Hajduczek (na cześć Basieńki z Trylogii!)
„Do Twojego bloga przyciąga mnie wszystko – to, że jesteś wegetarianką, to, że kierujesz się głębszą filozofią, to, że masz lekkie pióro/klawiaturę:-) Ale chyba najbardziej przyciągają mnie do Ciebie fotografie. Są oczywiście piękne, ale przede wszystkim określiłabym je jako świetliste, lekkie, optymistyczne, kobiece, eleganckie… i już sama nie wiem, jakie – brakuje mi słów adekwatnych! Nie piszę bloga, nie fotografuję jedzenia. Ale pod wpływem Twoich sugestii i inspiracji chyba zacznę robić zdjęcia moim potrawom… Może więc stworzę własną galerię potraw?…”
i Kamila Grotowska- prowadzi rewelacyjny blog Vegezone– autorka wielu pięknych i mądrych komentarzy na GreenMorning, dziś jeden króciutki ale taki który trafił mnie prosto w samo serce:
„Jakie to piękne! Niesamowite, że zdjęcia jedzenia mogą wzruszać. „
i Olimpia z bloga Pomysłowe Pieczenie , wspaniała kucharka, wspaniała fotografka zajrzyjcie do niej koniecznie:
„Kingo zdjęcia jak zawsze powalające:-), świeże i bardzo optymistyczne. Patrząc na nie człowiekowi od razu lepiej na duszy:-).”
Magda z bloga konwaliewkuchni jej komentarze zawsze sprawiają, że robi mi się ciepło koło serca:
„Kingo, kiedy pierwszy raz trafiłam na Twój blog, nie mogłam się oderwać od Twoich cudownych zdjęć:) Jest w nich coś magicznego! Bardzo chciałabym trafić do Ciebie na kurs i wierzę, że kiedyś tak się stanie. Póki co jednak nie pozostaje mi nic innego, jak tylko podziwiać i wdrażać w życie wszystkie Twoje cenne rady:) Dziękuję i serdecznie pozdrawiam!”
„Kinga, jesteś wspaniała! Polecam kurs u Ciebie każdemu, kto chce choć na chwilę przenieść się do magicznego świata fotografii. Zdjęcia na moim blogu dzielą się na „sprzed” i „po” kursie u Ciebie”
„Nie tak dawno zdjęcie twojego „światowego” barszczu zaprowadziło mnie do twojego blog i musze powiedzieć ze jestem wprost zakochana!!! Twój styl pisania jest tak cudowny, jak bym wdychała świeży powiew wiosny:)… Jesteś moją inspiracja. … Dzięki wielkie!!!”
Nie znudziło Wam się jeszcze? No to:
Rafał i jego rozwiązanie moich finansowych problemów:
„Świetny tekst, rewelacyjne zdjęcia! Zachwycam się od samego rana:) Moim zdaniem, każdy kto czyta tego bloga powinien dobrowolnie opodatkować się na Twoją rzecz. Wiedza, którą tu przekazujesz jest bezcenna.”
i Sylwia, która cieszy się, że nie wyszedł jej jogurt:
„Trafiłam na Twojego bloga zupełnie przypadkowo-zaczęłam robić domowy jogurt, który od razu nie wyszedł. Szukałam powodów i w ten sposób znalazłam Ciebie. Tu jest cudownie! Zupełnie inny świat, aż chciałoby się tutaj zostać na dłużej… Z niecierpliwością będę oczekiwać każdego nowego postu, z przepisem lub bez, byleby tylko był i wprowadzał promyk radości do codzienności.”
i Neff- której komentarze zawsze mnie wzruszają
„Właściwie to miałabym wielką ochotę do Ciebie napisać maila ale odpuszczam bowiem byłby to poplątany ,momentami depresyjny , momentami „nawiedzony” list ;))) Postaram się krótko :
– dziś odkrylam Twój blog i się zakochałam …w zdjęciach i tekstach
-podarowałaś mi to co na chwile obecną jest mi najbardziej potrzebne…piękno , bardziej słoneczną stronę świata a przede wszystkim …oderwanie od tego co jest we mnie i wokół mnie = chwila relaksu i spokoju …bezcenne ..dziękuję”
i Kinga z bloga małekulinaria.pl , którą znałam tylko z komentarzy a teraz znam osobiście bo właśnie niedawno spotkałyśmy się na kursie fotograficznym u mnie:
„Uwielbiam Twojego bloga- ja tu odpoczywam:) piękna historia ucząca życiowej pokory; jeśli kiedyś wydasz książkę- z pewnością ją kupię. Pozdrawiam serdecznie”
i Lidia (no jak po takim komentarzu nie czuć się zainspirowanym!- dziękuję Lidio)
„Ja to nawet nie wiem jak ująć w słowa co mi w serduchu gra. Znalazłam Twój blog dopiero dziś, a czuję się jakbym tu mieszkała od zawsze.. Kocham fotografię, kocham wege zdrową kuchnię, kocham naturę, światło i życie. I od pierwszej chwili pokochałam Twój blog, bo znalazłam tu siebie. Dziękuję!”
„Nie wiem jak to się stało, że trafiłam tu dopiero teraz (przez FB), ale czas bez świadomości istnienia Twojego bloga uznaję za stracony. Jak już wstąpiłam, to mnie zassało. Jak tu pięknie. Z moich pierwszych wrażeń wynika, że blog oprócz pięknych zdjęć i wegetariańskich przepisów posiada w sobie coś niewytłumaczalnego, co przyciąga, zasysa i nie pozwala zapomnieć. Już wiem. że będę tu częstym gościem, bo muszę przejrzeć wszystkie przepisy z archiwum no i z niecierpliwością będę czekać na nowe i piękne smakowitości
i Natalia
„Najprościej jak potrafię: przepiękny wpis. Twój blog to moje wielkie odkrycie. Dziękuję:)”
i Aneta Pianka- do której powędrowały zdjęcia jako nagroda za komentarz pod tym wpisem:
„Za każdym Twoim przepisem kryją się piękne i niepowtarzalne historie, które uwielbiam czytać. I … wiedz, że każdy taki wpis pozostaje długo w mojej pamięci. „
i TPRO- czyli tato małej Hanki-weganki i jego jak najbardziej prawidłowa reakcja na mojego bloga:
„Dostaje ślinotoku ilekroć zaglądam na Twoją stronę mniam!”
i Kathleene oraz jej ujmujący komentarz:
„Właściwie niewiele jest osób, które piszą ciekawie a wśród nich jeszcze mniej, które piszą normalnie, bez przesadnej delikatności i romantyzu i które mają naprawdę coś do powiedzenia! Pierwszy raz czytam bloga, który wciąga mnie tak, że zapominam, gdzie jestem bo przenoszę się w Twoją opowieść i jest mi ona bardzo bliska, czuję jak mnie porusza i sięgam po więcej. … U Ciebie jest inaczej, piękniej, wrażliwiej, prawdziwiej…”
i Zosia:
„Kinga, jesteś kochana. Tyle ciepła i życzliwości dla ludzi na Twoim blogu. Taka znajomość duszy kobiecej, że każda z nas może tam siebie odnaleźć. Łezka mi się zakręciła w oku czytając… Dzięki.”
i Kasia i jej piękny list:
„Witaj! Właśnie się w Tobie zakochałam! W Twoich kulinarnych mądrościach, radach, przepisach, szacunku i miłości do natury, zwierząt, innych ludzi, smakach, które czuć nawet tylko czytając, Twoich pięknych opowiadaniach, sposobach na wykorzystanie serwatki, którą inni wylewają (przestępstwo!!) ech długo mogę wymieniać. A spotkałam Cię za sprawą poszukiwań przepisu na domowy jogurt 🙂 Oh! Jak cudownie jest mieć internet i spotykać w nim takich ludzi jak Ty :), którzy dzielą się swoją wiedzą z innymi. Chciałam Ci również powiedzieć, że wszystko co piszesz w Green Morning ogromnie pozytywnie wpływa na moje życie :). Będę Cię czytać i uczyć się od Ciebie. …A jutro wybieram się na poszukiwanie mojego Pana Mleczarza 🙂 Dziękuję że jesteś Kasia 🙂 „
i Agata:
„Witaj Jestem oczarowana Twoim blogiem, zdjęcia, teksty… cały ekran wypełnił się czystą aurą, spokojem i miłością. Dziękuję za te ucztę 🙂 Czekam na następne wpisy, pozdrawiam „
i Staszek:
„Wiem że nie łatwo jest zaakceptować taką opinię jaką Ci wystawiłem, nie dziwię się też że nie uważasz się za Anioła, bo skrzydła są na plecach i po prostu ich nie widzisz :)) Jednak gdy czytam dowolną Twoją wypowiedź to dokładnie wiem i czuje kim jesteś …”
A na koniec jeszcze, żeby nie było tak słodko cytat z listu z obelgami (tak, dostaje też takie!). Pozdrawiam autorkę listu i choć wiem, ze jej intencje były zupełnie inne, sprawiła mi tym listem dużo radochy:
„Co za sentymentalny i przesłodzony blog. Aż się chce TĘCZĄ RZYGAĆ. Beznadzieja! Życie nie jest takie jak Ci się wydaje, żyjesz w jakimś odrealnionym świecie. Obudź się kobieto!”.
A ja nie chcę się obudzić! Chcę kreować własny świat, gdzie piękno, dobro i wzajemna życzliwość są normą i nikogo nie dziwią ani nie wywołują „odruchu wymiotnego”. Głęboko wierzę, że świat jest taki jak ludzie, którzy w nim żyją i każdy z nas ma wpływ jaki świat wokół siebie stwarza. Staram się aby mój był piękny i szlachetny, pełen miłości i pokoju. W taki sposób prezentuje i będę go prezentować na GreenMorning. Dziękuję Wam- Moi Czytelnicy, że mi przez ostatni rok w tym pomagaliście! Liczę na Was przez kolejne lata.
Za każdym razem jak mnie najdą wątpliwości i brak sił aby kontynuować pisanie tutaj- wejdę sobie do tego wpisu i poczytam zebrane tu komentarze. Naładuje akumulatory i ruszę do boju z nową energią.
Jeśli czytasz GreenMorning a jeszcze nigdy się do mnie tu nie odezwałeś? Zrób mi prezent na urodziny i napisz choć parę słów. Będzie mi niezwykle miło Cię poznać – mój Czytelniku, moja Czytelniczko! Kim jesteście? Jaki jest świat wokół Was?
Ps. Do przeczytania wkrótce! Będę miała dla Was mały prezent z okazji urodzin. Kiedy tylko do końca posprzątamy na blogu- czyli całkiem niedługo, będzie można wygrać tutaj darmowy kurs fotografii kulinarnej ze mną. Nie będzie jednak łatwo- trzeba się będzie mocno postarać. Szczegóły już za parę dni. Gotowi?
Ciasto do zakochania! Najłatwiejsza drożdżówka na świecie! Bez zagniatania, bez rozczynów, bez innych magicznych czynności. Jeśli nigdy nie wychodzi Ci ciasto drożdżowe lub uważasz je za skomplikowane do zrobienia- to jest przepis dla Ciebie. Składniki miesza się wieczorem łyżką w misce, wykłada na blaszkę i zostawia w lodówce na noc aby… następnego ranka wyjąć gotowe wyrośnięte ciasto, wstawić do piekarnika i mieć pachnące, ciepłe i pyszne ciasto na śniadanie. Brzmi dobrze i prosto? Piekąc ciasto do tego wpisu nie wkładałam go nawet na noc do lodówki (zepsuła mi się ostatnio i od tygodnia czekam na Pana z serwisu) tylko zostawiłam na blacie w zimnej kuchni. Ciasto wyszło fantastyczne- chyba nawet lepsze niż z lodówki. Oryginalny przepis wieki temu dostałam od mamy moich dwóch serdecznych przyjaciółek. Wspaniała kobieta, która często gościła mnie i bandę kolegów i koleżanek swoich córek w swoim pięknym domu w Szczecinku. Pozwalała nam korzystać ze swojego ogrodu, piekła i gotowała dla nas same pyszności (między innymi podobną drożdżówkę), była tak życzliwa i dobra, że wszyscy zwracaliśmy się do niej per „Mamo” a jej słynne drożdżowe ciasto nazywaliśmy „Drożdżówką Mamy ze Szczecinka”. Korzystając z okazji pozdrawiam mamę moich przyjaciółek bardzo serdecznie, choć nie mieszka już ona w Szczecinku (w tym pięknym domu z ogródkiem) lecz w Bornym Sulinowie to dla mnie zawsze pozostanie „Mamą ze Szczecinka”. Przez lata oryginalny przepis na ciasto przeszedł wiele moich modyfikacji i był pieczony w różnych wersjach. Ta ostatnia z porzeczkami i migdałową skorupką na wierzchu bardzo przypadła nam do gustu. Ciasto jest bogate, nie rośnie zbyt wiele ale nie jest ciężkie. Smakiem bardziej przypomina ucierane ciasto niż drożdżówkę. Smacznie „się starzeje” (jak na ciasto drożdżowe) tzn. że na drugi dzień jest prawie tak samo dobre.
To z pewnością jeden z tych przepisów, które zapiszę mojej wnuczce (jeśli taką będę miała) do magicznego kulinarnego zeszytu, który odziedziczy po mojej śmierci. Drożdżówka ta znajdzie się więc w „panteonie przepisów, które powinny zostać ocalone od zapomnienia”. To duże wyróżnienie i bardzo dobrze świadczy o tym cieście. Spróbujcie koniecznie- to ciasto powinno stać się waszym przyjacielem w sezonie letnim-jest jednym z najlepszych drożdżowych ciast pod owoce jakie udało mi się piec w mojej 20 letniej przygodzie z ciastami bez jajek.
na migdałową skorupkę: 1/2 kostki masła 3/4 szkl. cukru 80g migdałów w płatkach 3 łyżki mleka 1 łyżeczka mąki olejek cytrynowy lub migdałowy (parę kropli)
2 szkl. czerwonych porzeczek lub innych owoców
Ciasto:
1. Mleko zagotuj w garnuszku, ściągnij z ognia i dodaj masło pokrojone w kawałki, mieszaj do czasu aż się rozpuści i pozostaw do ostygnięcia (ma być ciepłe, nie gorące, nie zimne).
2. Drożdże wkrusz do miski dodaj cukier, cukier waniliowy i utrzyj drewnianą łyżką do czasu aż drożdże się rozpuszcza (około 1-2 minuty). Dodaj sok i skórkę z cytryny, utrzyj ponownie przez chwilę.
3. Do utartych drożdży wlej ciepłe (nie gorące!) mleko z masłem, zamieszaj, dodaj pozostałe składniki i mieszaj łyżką do czasu aż nie będzie grudek z mąki.
4. Wysmaruj masłem blaszkę do pieczenia (możesz użyć dużej tortownicy lub prostokątnej blaszki 24/30cm) i wyłóż ciasto na blachę. Zamocz ręce z wodzie i rozprowadź mini ciasto równomiernie po całej powierzchni blaszki.
5. Owoce umyj i dokładnie osusz na papierowych ręcznikach (muszą być idealnie suche!). Wysyp je równomiernie na ciasto.
Kruszonka:
6. Składniki na kruszonkę włóż do miski i rozcieraj w palcach do czasu aż otrzymasz coś na kształt kruszonki. Posyp kruszonką ciasto.
7. Tak przygotowane ciasto przykryj ściereczką i pozostaw w zimnym miejscu na około 10-12 godz. (może to być lodówka, spiżarka lub inne zimniejsze miejsce w domu).
8. Po tym czasie wstaw ciasto do zimnego piekarnika i ustaw temperaturę na 180’C, niech ciasto rośnie wraz z temperaturą w piekarniku. Od czasu kiedy temperatura osiągnie 180’c piecz ciasto około 40-50 minut.
Migdałowa skorupka:
9. W międzyczasie rozpuść w malutkim garnuszku masło dodaj cukier i mieszaj do czasu aż cukier się rozpuści, dodaj płatki migdałowe i smaż przez pół minuty. Dodaj mleko, zamieszaj, dodaj mąkę zamieszaj parę razy i zdejmij z gazu.
10. 10 minut przed końcem pieczenia delikatnie wysuń ciasto z piekarnika i nałóż na nie jeszcze ciepłą masę migdałową. Nakładaj łyżką w różne miejsca na wierzch ciasta, nie musisz rozsmarowywać masa rozpłynie się po cieście.
11. Wstaw ciasto z powrotem do piekarnika (na wyższy poziom), włącz termo-obieg (jeśli masz) i zapiekaj migdałową masę do czasu aż zrobi się złota.
12. Podawaj ciasto na ciepło lub zimno. Najlepiej smakuje ze szklanką zimnego mleka.
Możesz upiec to ciasto z innymi owocami jak: jabłka, truskawki, śliwki, morele, wiśnie, jagody. Upewnij się tylko aby były jak najsuchsze i nie puszczały soku. Jeśli owoce są bardzo dojrzałe, możesz nałożyć je na ciasto dopiero rano. Możesz również użyć mrożone owoce- nie rozmrażaj ich- tylko włóż zamrożone do ciasta, rozmrożą się w lodówce podczas leżakowania ciasta. Możesz upiec też ciasto bez owoców. Jeśli uznasz ciasto za mało słodkie możesz polać je lukrem lub posypać cukrem pudrem.
Od paru tygodni nie mogę przestać myśleć o Panu i niewyobrażalnej tragedii jaka spotkała Pańską rodzinę.
Nie potrafię i nawet nie chcę wyobrazić sobie co Pan teraz przeżywa.
Za to bardzo dobrze potrafię sobie wyobrazić, że podobna sytuacja mogła by przydarzyć się mnie. Tak, tak- nie jestem jedną z tych, która powie „nie wyobrażam sobie jak można zapomnieć o swoim dziecku, mnie to by się nigdy nie zdarzyło”. Otóż niestety- jestem świadoma tego, że zarówno mnie jak i wszystkim dookoła zdarza się zapominać o dzieciach nagminnie. Codziennie popełniamy grzech zapomnienia wobec naszych najmłodszych. Nie pamiętamy o złożonych im obietnicach, o ich prawach, o tym, że powinny być w naszym życiu najważniejsze, że bycie rodzicem to wielka odpowiedzialność i obowiązek. Zapominamy, że dzieci zwyczajnie potrzebują naszego czasu i świadomej obecności, że muszą być dla nas ważniejsze niż kolejna sprawa do załatwienia, kolejne nadgodziny do wypracowania, kolejny projekt do zrealizowania, kolejny dom do wybudowania, samochód do kupienia, telefon do wykonania, e-mail do przeczytania, czy nawet mundialowi mecz do obejrzenia.
Komu z nas nie zdarza się zapominać? Mnie nagminnie. Średnio raz na tydzień zapominam o spakowaniu drugiego śniadania do tornistra mojego syna. Jestem mistrzynią w zapominaniu o dodatkowych zajęciach Kacpra, wie o tym najlepiej „Pani od angielskiego” która dobija się bezskutecznie do naszego domu z częstotliwością raz na miesiąc. Zapominam o wywiadówkach, torbie na basen i wycieczce szkolnej (goniliście kiedyś samochodem szkolny autobus wycieczkowy?- mnie się zdarzyło!). Tego dnia kiedy usłyszałam o tragedii Taty z Rybnika wysłałam męża z synem na urodziny do koleżanki. (Dlaczego nie pojechałam sama? – miałam 30 pilnych spraw do zrobienia). Chłopaki wrócili po półgodziny bardzo rozczarowani bo okazało się, że urodziny dziewczynki dopiero będą…za parę dni… a ja- roztargniona matka- po prostu pomyliłam daty.
Co roztargniona matka ma na swoje usprawiedliwienie? Że pracuję na 2 etatach, że prowadzi firmę i bloga i tysiące kursów i jeszcze zaczyna swoją „karierę” fotografa kulinarnego, że nie śpi po nocach żeby się dokształcać, że stara się jednocześnie nie rezygnować ze swoich praktyk medytacyjnych, ze swoich zobowiązań wobec przyjaciół, że ma ogród do wyplewienia i dom w wiecznym remoncie. Czy to wszystko wystarczy aby być usprawiedliwioną i móc zapominać???
Powiecie pewnie: cóż znaczą twoje i nasze drobne zapomnienia wobec tego czego dopuścił się Tata z Rybnika?
Pomyślmy jednak przez chwilę. Czy wszystkie te nasze drobne zaniedbania złożone razem w jakimś niefortunnym czasie czy miejscu nie mogłyby dać mieszanki wybuchowej większego kalibru? Czy zawsze jesteśmy nieskazitelni i zawsze o wszystkim pamiętamy? Czy może czasami , choć zupełnie nieświadomie, tylko dzięki ogromnemu szczęściu udaje nam się uniknąć wielkiej tragedii?
I wreszcie- Czy coraz częściej, niestety, nie zdarza nam się zapominać o czymś fundamentalnym?- Że oto właśnie tu i teraz na naszych oczach toczy się kolejny ważny dzień z życia naszego dziecka. Że suma tych dni złoży się na coś niezwykle ważnego- jedyny, niepowtarzalny i wyjątkowy czas jakim jest dzieciństwo naszego dziecka. I jeszcze, że każde z naszych dzieci ma tylko jedno dzieciństwo a my w dużej mierze kreujemy to jak będzie ono wyglądać i jaki wpływ będzie mieć na jego późniejsze losy?
Ile błędów popełniamy? O ilu sprawach nie pamiętamy? Jakie wielkie mamy szczęście, że los nas za to nie karze w tak okrutny sposób jak Tatę z Rybnika? Dostajemy za to swoje kolejne szanse byśmy mogli nasze błędy poprawić. Doceńmy to!
Drogi Tato z Rybnika,
Myślę o Panu codziennie,
myślę kiedy odkładam kolejną niecierpiąca zwłoki sprawę do załatwienia i idę grać z moim synkiem w piłkę,
myślę kiedy wychodzę wcześniej z pracy, choć roboty jest tyle, że nie powinnam i biegnę, żeby odebrać go wcześniej ze szkoły,
myślę kiedy planuje przesiedzieć kolejną noc w Internecie ale jednak rezygnuję bo wiem, ze następnego dnia będę nieprzytomna a tym samym niedostępna dla mojego dziecka,
myślę kiedy mój synek przychodzi z jakąś ważną dla niego sprawą, a ja mu już nie odpowiadam „nie widzisz, że pracuję”- gryzę się w język i wysłuchuję uważnie,
myślę kiedy zawracam i jadę dodatkowe 5 km , żeby jednak wrócić do szkoły, odnaleźć synka i wręczyć mu pudełko na śniadanie które zostawił w samochodzie,
myślę nawet teraz kiedy to piszę, że to już chyba czas kończyć i iść odciągnąć dziecko od komputera i spędzić z nim więcej czasu.
Myślę o Panu za każdym razem kiedy staję przed wyborem- „pędzić, zaniedbać, zapomnieć” … czy… „zwolnić, być świadomym i pamiętać”.
Wiem, że to bardzo trudne i łatwo się w tym na co dzień pogubić. Dlatego nie osądzam i nie potępiam. Uważam, że nie mam do tego moralnego prawa. Za to składam ręce i dziękuję za wszystkie te (niekoniecznie zasłużone) drugie, trzecie i dziesiąte szanse. Szanse, które dostałam od losu abym mogła się postarać i być lepszym rodzicem. Dzięki Panu doceniam je jeszcze mocniej. Zrozumiałam, że to nie takie oczywiste, że są ludzie którzy oddaliby wszystko co mają, nawet pewnie życie, za choćby jedną taką dodatkową szansę. Nie cofną jednak czasu (tak samo jak Pan) choć z pewnością bardzo by chcieli.
Dlatego nie rzucam kamieniem, nie mówię „jak Pan mógł” tylko jestem Panu niezmiernie wdzięczna. Za co ? Za lekcję z której mogę się uczyć równocześnie nie doświadczając przeogromnej rodzinnej tragedii. Mam ten komfort, że mogę myśleć tylko o Panu bo o Pana córeczce ( i tym co przeszła), jak bardzo bym nie próbowała, myśleć po prostu nie potrafię. Pan zapewne myśli o niej nieustannie a o tym co przeżywała będzie Pan myślał do końca życia.
Drogi Tato z Rybnika,
myślałam o Panu i dziś, kiedy z premedytacją nie poszłam do pracy za to leżałam z moim dzieckiem na trawniku w naszym ogrodzie. Patrzyliśmy w chmury i wymyślaliśmy dla nich nazwy. Wszystkie moje jakoś dziwnie przypominały torty i ciastka za to chmury mojego syna pełne były Supermenów, Spidermanów i Halcków. Siedzieliśmy potem na werandzie i graliśmy w warcaby i właśnie wtedy zrealizowałam, że moje dziecko wyrosło i wcale nie muszę już mu dawać forów a wręcz przeciwnie muszę się nieźle nagłówkować żeby w te warcaby z nim wygrać. Potem zrobiliśmy i spałaszowaliśmy razem ulubione pierogi jagodowe na obiad i właśnie kiedy staliśmy przed lustrem w łazience kłócąc się w zaparte kto ma bardziej granatowy język, mój synek nagle zapytał:
-Ale dziś fajnie. Co to za święto? Nie musiałaś dziś być w pracy?
-Musiałam.
-I nie masz żadnych zdjęć do robienia?
-Mam.
-I żadnych artykułów do pisania?
-Mam.
-I żadnych listów na które musisz koniecznie odpisać?
-Oj mam- całą masę .
-Więc dlaczego tego wszystkiego nie robisz , tylko bawisz się ze mną?
– Dostałam zwolnienie.
-Od kogo?
-Od pewnego Pana .
-Oj to fajny ten Pan, jak się nazywa?
-Tata z Rybnika.
-Oj to chyba go nie znam…. ale wiesz co? …i tak mu ode mnie podziękuj.
na nadzienie: 1,5 szkl. jagód
2 łyżki cukru 1/2 łyżeczki mąki ziemniaczanej (niekoniecznie) na ciasto: 1 szkl. mąki 1/2 łyżeczki soli 1 łyżka oleju 1/2 szkl. wrzątku do podania: waniliowy serek homogenizowany lub śmietana i cukier dodatkowe jagody
1. Jagody umyj dokładnie wysusz wykładając na papierowych ręcznikach wymieszaj najpierw z mąką ziemniaczaną(ograniczy to wyciekanie soku jagodowego z pierogów podczas gotowania) potem z cukrem.
2. Mąkę wsyp do miski. Zrób w mące małe wgłębienie i dodaj tam olej oraz sól. Pomału wlewaj do miski wrzątek cały czas mieszając ciasto łyżką.
3. Wysyp zawartość miski na blat i odczekaj chwilkę, żeby nie poparzyć dłoni.(nie za długo).
4. Zagnieć ciasto. Powinno być ciepłe, dość miękkie ale elastyczne. (możesz dodać odrobinę więcej mąki jeśli będzie taka potrzeba przy zagniataniu).
5. Pozostaw ciasto na blacie przykryte miską 3-4 minuty.
6. Wyjmij połowę ciasta (resztę trzymaj w cieple pod miską, wkładaj tam też wszystkie nieużywane skrawki ciasta żeby nie wyschły) i rozwałkuj na posypanej mąką stolnicy na cieniutki placek.
7. Wycinaj szklanką kółeczka, na każde nakładaj po łyżeczce nadzienia jagodowego.
8. Zlepiaj pierogi i odkładaj na posypane mąką tace lub blat.
9. Jeśli chcesz zamrozić pierogi, zrób to teraz. (włóż pierogi ułożone na tacach do zamrażalnika, po 2-3 godzinach kiedy stwardnieją możesz je przełożyć do szczelnie zamykanych foliowych torebek).
10. Wrzucaj pierogi do lekko osolonego wrzątku i gotuj partiami 2-3 minuty od wypłynięcia na powierzchnie.
11. Podawaj polane śmietaną wymieszaną z cukrem lub jeszcze lepiej waniliowym serkiem homogenizowanym, koniecznie posypane dodatkową partią świeżych jagód.
12. Po zjedzeniu pierogów pójdź przed lustro uśmiechnij się szeroko, wystaw fioletowy język i przypomnij sobie jak to wspaniale było być dzieckiem.
Zamiast jagód możesz oczywiście użyć innych sezonowych owoców, np. truskawek, wiśni, śliwek. Spróbuj też koniecznie pierogów z morelami- są pyszne!