Od ponad 15 lat prowadzimy z mężem rodzinną firmę, która zajmuje się oprawą obrazów. Wykonujemy nasze usługi dla: muzeów, galerii, kolekcjonerów sztuki, domów aukcyjnych oraz dużej rzeszy „zwykłych ludzi”. Moim zadaniem w firmie jest bezpośrednia praca z klientem i muszę Wam powiedzieć, że kocham to robić. Lubię wszystkich swoich klientów, spotkania z nimi, ich obrazami i kolekcjami. Wszystkich ich (w liczbie paru tysięcy) pamiętam i cenię. Jeśli jednak chcecie wiedzieć, którzy z nich zostaną w mojej pamięci najdłużej? To odpowiem- Nie Ci, których kolekcje są warte więcej niż ja zarobię przez całe swoje życie. Nie Ci, dzięki, którym obcuję i dotykam sztuki, którą wszyscy inni oglądają tylko za szybą w muzeum. Nawet nie Ci ,którzy zostawiają u nas ogromne pieniądze urządzając swoje domy, biura czy wielkie hotele. Wszyscy oni są mili i naprawdę świetnie się z nimi współpracuje.
Jednak kiedy po latach moje wnuki zapytają mnie: Babciu o kogo naj, naj najciekawszego spotkałaś w swojej pracy zawodowej? Nie opowiem im o słynnych malarzach, twórcach muzeów, wielkich projektantach (o tym też opowiem ale innym razem). Za to na pewno usłyszą historię o „pewnym portrecie zwykłej dziewczyny i o niezwykłym staruszku, który ten portret do mnie przyniósł”.
Przyszedł parę dobrych lat temu, powolutku, wspierając się o lasce do jednego z naszych sklepów. W zimowym płaszczu choć była połowa sierpnia, nieogolony i nieuczesany. Najpierw posiedział chwilkę na ławeczce przed sklepem bo bardzo się zmęczył taszcząc pod pachą wielką tekturową teczkę. Po dziesięciu minutach zebrał się w sobie, wszedł i drżącą ręką wyciągnął z teczki portret przepięknej młodej uśmiechniętej dziewczyny.
To moja żona- powiedział z dumą. Tyle razem przeżyliśmy, tyle smutków i szczęścia, tyle historii, tej dobrej i złej. W domu bez niej tak jakoś dziwnie i pusto i odezwać się nie mam do kogo. Taki obszarpany chodzę bo Ona zawsze o wszystko dbała, Proszę Pani. Ja to się muszę wszystkiego od nowa uczyć, jak się pierze i prasuje i jak coś ugotować. A ona to takie cuda gotowała, jej ogórkowa Proszę Pani była poezja. A jak ona dbała o ogród, jej to się rośliny słuchały, Proszę Pani, jakby jakimś magikiem była, takie wielkie wszystko rosło. A teraz zmarniało, tylko te jeżyny jakby się nie dowiedziały, że jej już nie ma bo jak szalone zakwitły i owocować zaczynają.
No ale ja tu nie o ogrodzie przyszedłem opowiadać. Pani wybaczy staremu. Całe dnie siedzę w domu sam to nie mam do kogo buzi otworzyć. Synów niby mam dwóch ale oni zapracowani i dzieci swoje mają i nie mają czasu mnie odwiedzać. Więc tak sobie pomyślałem, że jakbym ja na ścianie miał Jej portret to bym mógł z Nią sobie czasami porozmawiać.
Dałem do namalowania, ze zdjęcia. Sąsiad ma syna artystę i nawet niedrogo wzięli i niech Pani spojrzy jaki piękny wyszedł. Moja Agnieszka jak żywa! Tak wyglądała jak się poznaliśmy. 2 sierpnia 1944 roku , pamiętam dokładnie bo to drugi dzień Powstania był. Boże! Jacy my byliśmy wtedy młodzi i piękni, Proszę Pani. Ona była sanitariuszką a ja poparzyłem sobie rękę benzyną. Jak spojrzałem wtedy w te oczy to ich nie mogłem zapomnieć przez całe Powstanie. No niech Pani spojrzy jakie zielone. Wymykałem się do niej ukradkiem, że niby coś jej tam przynoszę, a to bandaż, a to chininę, którą znalazłem w opuszczonym domu a raz to jej nawet zaniosłem tabliczkę czekolady. Boże jaki to był wtedy rarytas. Siedzieliśmy w jakiejś piwnicy, trzymaliśmy się za ręce i jedliśmy tą czekoladę a tam na zewnątrz cały czas słychać było strzały. Nie pozwoliła jednak zjeść mi jej do końca, zabrała resztę dla „swoich chłopaków”- tak mówiła o rannych, którymi się opiekowała.
Bo Ona, proszę Pani uwielbiała opiekować się innymi. Potem już po wojnie ja chciałem wyjechać z kraju bo wiedziałem, że to się dobrze dla Nas nie skończy. Ale ona się uparła, że nie może, bo się musi opiekować starą ciotką, jedyną rodziną, która po wojnie jej ocalała. „Tu będziemy żyć, o ten kraj walczyliśmy” -powiedziała. No i zostaliśmy.
Ale, powiem Pani, to życie do łatwych nie należało. My podczas Powstania po naście lat mieliśmy, prawie dzieci byliśmy. Dzieciństwo nam wojna i okupacja całe zabrała a młodość zostawiliśmy w tych kanałach. Poszliśmy do Powstania jako dzieciaki- wróciliśmy tak pokiereszowani jak niejeden dorosły.
Byliśmy głodni normalnego życia, od razu chcieliśmy rodzinę zakładać, domu szukać. Ale nic z tego nie wyszło, bo „Ojczyna znowu się o nas upomniała” i wysłali nas kraj odbudowywać. Niedługo to trwało, bo szybko okazałem się „wrogiem ludu”. Cztery lata mi Agnieszka paczki do więzienia nosiła a sama jako szwaczka pracowała. Jak już w końcu mnie wypuścili to nie mogłem żadnej pracy znaleźć, chciałem maturę zdać, iść na studia ale wtedy nie miałem nawet co marzyć. Urodził nam się pierwszy syn i on stał się wtedy najważniejszy. Dostałem w końcu pracę w fabryce FSO i składałem samochody. Warszawa się nazywały .Pamięta Pani?
Mieszkaliśmy z ciotką Agnieszki, w jej przedwojennym mieszkaniu jeszcze długich 15 lat aż wreszcie dostaliśmy własne M2. Boże jacy my byliśmy szczęśliwi! To nic, że nie mieliśmy mebli. Spaliśmy na jednym łóżku razem z dziećmi (bo już dwójkę mieliśmy) i snuliśmy plany na przyszłość.
A potem Agnieszka przyszła kiedyś z pracy z całą torbą ulotek, które pod tym łóżkiem trzymaliśmy i ja krzyczałem, że „tak nie można, że mamy dzieci, że znowu mnie do więzienia wsadzą i co ona wtedy zrobi” a ona krzyczała, że „tak jak teraz jest to też NIE MOŻNA, że co to za życie, że ona nie o taką Polskę w Powstaniu walczyła, że nic nie ma w sklepach, że dzieciom nawet boi się powiedzieć co podczas wojny robiliśmy, żeby w szkole nie miały problemów, że to czas już najwyższy znowu walczyć i że kto to ma zrobić jak nie my”.
No i tym razem to ja jej paczki do tego więzienia nosiłem. Ależ ona była uparta, proszę Pani, co ją wypuścili to ona znowu swoje. Żartowała, że od 10 lat to ona nic innego nie robi tylko w kolejkach stoi albo w więzieniu siedzi.
No i w końcu się doczekała! Jaka ona była szczęśliwa kiedy na pierwsze wolne wybory szliśmy! „Teraz w końcu Włodziu zaczniemy normalnie żyć” -mówiła. A potem, w 1992 roku zrestrukturyzowali jej zakład i choć jej tylko parę lat do emerytury zostało po prostu ją wyrzucili na bruk, że niby nowoczesnych maszyn obsługiwać nie umiała, na komputerach się nie znała. Nie pomogły żadne zasługi ani to, że w czasie stanu wojennego była internowana i zdrowie straciła na tych wszystkich przesłuchaniach.
Wie Pani, ona się nawet jeszcze wtedy nie załamała. Chodziła do tych wszystkich nowych sklepów i mówiła „no patrz Włodziu, w końcu się doczekaliśmy, tyle mamy dobrego, nowego. Szkoda tylko, że nas na to wszystko już nie stać”.
Jakoś wiązaliśmy koniec z końcem, żyliśmy skromnie i dopiero kiedy nam zaczęło brakować na leki (bo moja emerytura za duża nie była) i jak jej lekarz powiedział, że ona musi 3 lata na operację czekać- to się załamała.
Wie Pani ona już tej operacji nie doczekała. Zmarła rok temu i… tak mi jej brakuje…, że z tej tęsknoty jej portret postanowiłem sobie na ścianie powiesić. Syn mnie miał do Pani przywieźć ale od dwóch miesięcy nie znalazł czasu więc dziś w końcu sam przyjechałem.
– Oprawi mi Pani ten portret najpiękniej na świecie? Bo ja to i bez tej ramy będę na niego codziennie patrzył ale pomyślałem, że jak ładna rama będzie to może wnuki po mojej śmierci nie wyrzucą tylko do siebie zabiorą. Będzie im przypominać jaką wspaniałą Babcię mieli.
– Oprawię Panu, oczywiście. A jaką ramę by Pan chciał?
– Och ja się na tym nie znam, proszę Pani, od takich rzeczy u nas to była Agnieszka.
– To może ja Panu parę pokażę i spróbujemy coś wybrać?
– Ale proszę Pani, czy mnie będzie na to stać?
– Szanowny Pani, Pana Agnieszce należy się najpiękniejsza rama na świecie i zrobimy to tak aby Pana było na to stać. Bardziej martwi mnie czy Pan zdoła do mnie przyjechać jeszcze raz, żeby ten obraz odebrać?
Przyjechał za dwa tygodnie taksówką i kamień spadł mi z serca, bo bałam się, że tramwajem tej pięknej ale i ciężkiej ramy, którą dla „jego Agnieszki” zrobiłam by nie udźwignął. Stał przed obrazem długo i ukradkiem ocierał łzy rękawem pogniecionego zimowego płaszcza.
-Wyszło przepięknie, dziękuję Pani. Wyciągnął z małego portfelika odliczone pieniądze i zapłacił całą sumę pomimo moich zapewnień, że dziś promocja i wszystkich liczymy tylko 50%.
Wziął obraz pod pachę i już miał wychodzić, kiedy sobie coś przypomniał. Pogrzebał w swojej wysłużonej teczce i wyjął dwa prezenty zapakowane niewprawna ręką w papier śniadaniowy i przewiązane pogniecioną wstążeczką.
– To dla Pani, w podziękowaniu za pomoc. Przepraszam, że tak brzydko opakowane. Wie Pani, ja tego nie umiem robić, to zawsze robiła Agnieszka.
Och, gdyby moja Agnieszka żyła….
Machnął ręką i odszedł.
Zostawił mnie osłupiałą z małą miseczką wielkich czarnych jeżyn w jednej ręce i dużą tabliczką gorzkiej czekolady w drugiej. A w mojej głowie już od jakiegoś czasu śpiewał Jaromir Nohavica TĄ OTO PIOSENKĘ (posłuchajcie koniecznie patrząc na polski tekst).
Panie Prezydencie -Jaromir Nohavica
(tłumaczenie Jacek Lewiński)
Panie Prezydencie przez naród swój wybrany
Pisze skargę bo przez dzieci czuję się zapomniany
Mówię o synu Karlu i młodszej córce Ewie
Rok już nie przyjeżdżali
nawet nie pisali
co mam robić nie wiem.
Niech mnie Pan zrozumie,
Pan przecież wczuć się umie,
Pan może to naprawić,
Pan się za mną wstawi, Mnie tak nie zostawi.
Czy ja chcę zbyt wiele
Szczęścia kąsek mały,
Czyśmy po to walczyli
by nasze marzenia w końcu się rozwiały??
Panie Prezydencie skargę też dodaję
że podrożały: piwo, jogurty, parówki i tramwaje
i znaczki pocztowe
notesy kolorowe
nawet cielęcina
trudno to wytrzymać.
Jak mam się utrzymać?
Niech mi Pan pomoże
Pan przecież wszystko może,
Pan wszystko załatwi,
Panu przecież łatwiej.
(…)
Panie Prezydencie mojej republiki
Właśnie dzisiaj mnie zwolnili z mej fabryki,
Całych lat trzydzieści wszystko cacy było
Przyszli nowi młodzi jak zaczęli- wszystko się skończyło.
Niech mi Pan pomoże
Pan przecież wszystko może,
Pan wszystko załatwi,
Panu przecież łatwiej.
(…)
Panie Prezydencie gdyby moja Agnieszka żyła
Za ten list co tu piszę to normalnie by mnie zabiła
Rzekłaby Jaromiru zachowujesz się jak dziecko
On ma ważną robotę dba o kraj i Europę.
Ale Pan mnie zrozumie,
Pan przecież wczuć się umie,
Pan może to naprawić,
Pan się za mną wstawi, Mnie tak nie zostawi.
Czy ja chcę zbyt wiele?
Szczęścia kąsek mały.
Czyśmy po to walczyli
by nasze marzenia właśnie się rozwiały???
PS. Długo nie mogłam się zdecydować co zrobić ze wspaniałymi prezentami. Leżały w mojej kuchni całe popołudnie i nikomu nie pozwoliłam ich tknąć aż w końcu wieczorem postanowiłam zrobić z nich jakieś danie godne takiego prezentu i takiej historii. Tak powstał ten oto deser nazywany w naszym domu „Czekoladowym Deserem Powstańca”. Zawsze na początku sierpnia kiedy dojrzewają jeżyny cała moja rodzina zajada go ze smakiem. Siedzę wtedy w kuchni i często myślę o Agnieszce i całym jej pokoleniu. Pokoleniu, któremu przyszło żyć NIE W TYM MOMENCIE w kraju nad Wisłą. Myślę, że o nich zapominamy. Myślę, że powinniśmy znaleźć czas, pochylić się, wysłuchać, być z nimi więcej. Moją nam do zaoferowania tak dużo, dużo więcej niż nam się wydaje. Tak szybko odchodzą i tak cicho. Za cicho. Zdecydowanie zasłużyli na więcej niż „kąsek szczęścia mały”, choć i tego niektórym z nich nie udało się zaznać.
MUSO-KREM CZEKOLADOWY Z JEŻYNAMI 200g gorzkiej czekolady 1. Czekoladę połam na kostki, odłóż parę kostek do dekoracji, resztę wrzuć do malutkiego rondelka, ustaw go na malusieńkim gazie i CAŁY czas mieszając rozpuść czekoladę do postaci płynnej. (pod żadnym pozorem nie odchodź od rondelka). Odstaw czekoladę i poczekaj aż się przestudzi. Ma być zimna ale jeszcze płynna.
Możesz też zamiast w pucharkach podawać deser w kruchych babeczkach lub miseczkach zrobionych z czekolady np. takich .
|
Bardzo smutna historia prawdziwej miłości człowieka do człowieka, i człowieka do ojczyzny. Jednocześnie bardzo piękna i wzruszająca. Takie osoby potrafią wejść w nasze życie na chwilkę, za to pozostać w pamięci do końca życia. Wzruszyłam się, uwielbiam Twojego bloga 🙂
Dziękuję Kasiu,
ten staruszek zostanie ze mną na długo. To była żywa chodząca historia XX wieku. Ciekawe co my będziemy mieli do opowiedzenia następnym pokoleniom w pod koniec XXI wieku. Oby nie była to krwawa wojenna historia.
Ten deser jest wyjątkowy i wyszło godne danie takiego prezentu. Piękna i zarazem bardzo smutna historia. I oby naszym wnukom nie było słuchać naszych krwawych historii…
Jeśli chodzi o kurs u Ciebie, to ja już się nie będę umawiała, Ala to pilotuje i niech ona dogra szczegóły. Pozdrawiam serdecznie. Spaź nie będę mogła przez ten deser;-)
Marzenko, bo ja się już pogubiłam.
Czy to Tobie mąż kupił ostatnio kurs w prezencie? Czy jakiejś innej Marzenie a Ty przyjeżdżasz do mnie z Alutką ale dopiero w październiku?
Tak, w październiku z Alutką:-)
Wierzę w to, że jesteśmy otoczeni Aniołami, którzy spełniają swoją rolę tu, na Ziemi. Staruszek z portretem z pewnością do nich należy i mówi do nas: zatrzymaj się, jeszcze raz pomyśl, co jest ważne. Każdą taką chwilę traktuję jak prezent, który z uwagą rozpakowuję, by znowu nauczyć się spokojnie płynąć przez życie. Pozdrawiam cię ciepło i dziękuję za piękną historię, lubię je gromadzić. Mam na nie specjalny stryszek w głowie, zawsze się przydają. 🙂
Dobre historie są pożywką dla serca i ducha. Miałam dziś kursantkę z Turcji, która opowiadała mi, że Stambule istnieje cały czas zawód „opowiadacz bajek”. Piekny zawód, szkoda, że coraz mniej jest takich opowiadaczy, którzy poprzez historię przekazują nam sprawy ważne i ważkie wartości.
Kingo bardzo się wzruszyłam tą opowieścią, historia przepiękna i bardzo smutna, a dar od tego Pana taki wzruszający
No deser prezentuje się prześlicznie jak tylko u Ciebie może Kingo
„Poryczałam się jak bóbr” – piękna historia.
Gro moich klientów to naprawdę bogaci ludzie ale od nikogo z nich nigdy nie dostałam tak wspaniałego prezentu jak właśnie od tego starszego, biednego (tylko materialnie) Powstańca.
Tak bo ten Pan Powstaniec był o wiele bogatszy o to coś co cechuje ludzi Wielkich od tych zamożnych
…no i się popłakałam…
Podobno pomaga bardzo na system nerwowy, tak sobie od czasu do czasu popłakać.
Mmm, z jeżynami nie próbowałam:) a zdjęcia jak zwykle przecudne!! Pozdrawiam Magda
Z jeżynami jest bosko! Warto spróbować.
Nominowałam Twój blog do Liebster Blog Award. Więcej informacji oraz pytania znajdziesz tutaj: http://garniecmagalie.blogspot.com/2015/08/nominacja-do-liebster-blog-award.html. Pozdrawiam ciepło! 🙂
Magda, dziękuję bardzo za wyróżnienie. Mam nadzieję, że mi wybaczysz, że nie podam dalej bo nie zwykłam tego robić. Doceniam jednak bardzo 🙂
Wzruszenie….
dzięki za piękny tekst i zdjęcia… a deserek też wygląda smakowicie… 🙂
Do usług.
No nie wiem czym się bardziej zachwycać zdjęciami czy tekstem! Gratuluje talentu.
Trzeba się zachwycać CAŁOŚCIĄ 😉
Od jakiegoś czasu zachwycam się Twoimi zdjęciami, ale dziś zdałam sobie sprawę, że prawie nic nie czytałam. To mój pierwszy Twój przepis i… się popłakałam. Wzruszająca historia!
Mario,
w dziale przepisy, na samym dole jest taki dział „Do poczytania”- można też to hasło wpisać do wyszukiwarki w górnym Menu (Znajdź).
Tam umieściłam wszystkie posty gdzie piszę o czymś więcej niż tylko jak mieszać łyżką w garnku. Miłej lektury 🙂
I po co mi to było, sobota rano a ja ryczę jak bóbr! Nic więcej nie dodam, przepiękna historia!
Olimpio,
jak widać po wcześniejszych komentarzach reakcja jak najbardziej prawidłowa.
Mam nadzieję, że ta piękna sobota dostarczy Ci więcej powodu do radości niż łez.
pozdrawiam
No tak, dzisiaj to taki wpis jest na czasie. Zapominamy, niestety, wiele ważnych i pięknych a pamiętamy pilne i trudne 🙁
Dlatego warto czasami się zatrzymać 🙂
Zakochałam się w Twoim blogu.
W zdjęciach, historiach, przepisach, w magicznych opowieściach z własnego życia, które wplatasz w historie.
Współczesna czarodziejka .
Oliwio- witaj na pokładzie GreenMorning- właśnie dla Takich osób jak Ty- piszę tego bloga- cieszę się, że „mnie” tu znalazłaś.
Pingback: Share Week 2017 | Kawa i Czekolada
Przepiękna historia….