Stopniał Wam już cały śnieg za oknem? Zróbcie sobie swój własny. Cieplutki, pachnący i słodki.
Właśnie wygrzewam się w prześwitującym przez brudne okna słońcu. Leżę i czytam, czytam i leżę. A wszystko to przy akompaniamencie spływającego z dachu roztopionego śniegu. Kap, kap, kap. Chlup, chlup, chlup. Chrup, chrup, chrup -to już nie śnieg lecz upieczone przed chwilą ciasteczka. O błoga weekendowa bezczynności!
Czy to już naprawdę wiosna? W połowie lutego? Ptaki śpiewają jak oszalałe, koty wieczorami „się marcują”, słońce pięknie przyświeca. Tylko we mnie jakoś tej wiosny nie czuć. Spędzałabym całe dnie przy kominku, wylegując się jak nasz kot. Nie przeszkadzają mi ani brudne okna, ani pajęczyny u sufitu, ani nawet wielka sterta ubrań do prasowania. Wiem, ze powinnam coś zrobić ale mi się nie chce. Powinnam napisać Wam tu piękną i elokwentną historię ale słowa i myśli nie idą dziś w parze. I jedne i drugie dryfują tylko w sobie znanym kierunku a ja nie mam siły ich dziś gonić, łapać i nawlekać na sznurek opowieści. Zamykam oczy, włączam wspomnienia i przenoszę się w inny czas i inne miejsce. Też jest nieśpieszna sobota opatulona zapachem pieczonych kruchych ciasteczek. Sobota jak każda w domu moich dziadków.
W sobotę Babcia robi wielkie porządki w kuchni. Wyrzuca wtedy z niej wszystkie krzesła, wszystkie dzieci (czyli mnie i siostrę) i swojego męża (czyli naszego dziadka). Myje, szoruje, pastuje, układa, porządkuje a przy okazji gotuje obiad i zagniata wielką górę kruchego ciasta. Wałkuje je potem na kuchennym stole, wykrawa szklanką krągłe ciasteczka, nakłuwa widelcem, układała na blachach i piecze, piecze i piecze. Na koniec każdą partię obtacza starannie w cukrze pudrze i wrzuca do wielkiej emaliowanej miski. Miska stoi zawsze na taborecie pod stołem. Idealna wysokość. Dlaczego? Zaraz przekonacie się sami.
Kiedy babcia uwija się w kuchni dziadek, moja siostra i ja ustawiamy w przedpokoju pociąg z wyrzuconych z kuchni krzeseł. My (wnuczki) wsiadamy każda do swojego wagonu a maszynista (dziadek) zabiera nas w świat.
„Gdzie moje szanowne Panie, życzą sobie dziś jechać?”.
„Może do Berlina?”
„Nie, ja poproszę do Rzymu!”.
„Oj do Rzymu to bardzo daleko- będę sprawdzał bilety chyba z 5 razy”.
„A na Syberię?”
„Oj jeszcze dalej!”
„Jak daleko?”
” Z dziesięć kontroli biletowych”.
Bilety a właściwie ich kontrole to kluczowy element zabawy. Mały problem przedstawia tylko ich zdobycie. Niestety, jedyne bilety jakie respektuje nasz konduktor znajdują się w kuchni w wielkiej misce pod stołem. Przyjemnie parzą w ręce, pięknie pachną wanilią i smakowicie brudzą palce cukrem pudrem (tak, że trzeba je potem pracowicie jeden po drugim oblizywać).
Wiadomo wszem i wobec, że JAKIEKOLWIEK jedzenie ciasteczek jest ABSOLUTNIE zabronione przed obiadem! Zarówno nam dzieciom- jak i naszemu konduktorowi- łasuchowi. No ale kto by się tam tym przejmował. Trzeba tylko cichutko zakraść się do kuchni, kiedy babcia jest czymś bardzo zajęta, wsunąć się pod stół i porwać garść ciasteczek z wielkiej miski. Jest ich tam tak dużo, że ubytek tych paru które mieszczą się w małej 5 letniej rączce nie zostanie zauważony. Musisz tylko uważać, żeby nie zostawiać za sobą śladów w postaci rozsypanego po podłodze cukru pudru- to babcia zauważy na pewno- w końcu od rana nie robi nic innego tylko szoruje i pastuje tą podłogę. Upycha się ciasteczka do kieszeni sobotniej sukieneczki lub jeśli się tam nie mieszczą pod sukieneczkę i wybiega cichutko z kuchni. Wsiada do wagonu, wyładowuje bilety i z wielkim wysiłkiem używając wszystkich palców liczy na jak długą podróż wystarczą. Czasami trzeba pobiec do kuchni jeszcze raz- ale to już naprawdę wielkie ryzyko. Dziś się udało, w dwie małe rączki zmieściło się akurat tyle biletów, żeby dotrzeć na daleką Syberię. „Proszę wsiadać! Drzwi zamykać! Odjazd! Fiu, Fiuuuuuu!”- naśladuje lokomotywę dziadek. ” Pociąg osobowy do Władywostoku, przez Wilno, Moskwę, Irkuc odjeżdża z peronu pierwszego na stacji przedpokój”. „Ale, dlaczego nie przez Rzym? Ja chcę do Rzymu!”- krzyczy moja siostra.
„Poproszę Pani bilet do kontroli „- dziadek wyciąga rękę w stronę siostry a ta wręcza mu kruche ciasteczko. Dziadek ogląda je z każdej strony, przełamuje na pół, połówkę wkłada do buzi. Zjada ze smakiem i odpowiada: „Ale to był bilet do Władywostoku, zdecydowanie smakuje jak do Władywostoku”. Oddaje siostrze drugą połówkę- „Niech Pani sama spróbuje”. Druga połowa ciasteczka ląduje w rozchichotanej buzi siostry.
„No moje Panie, uwaga, zbliżamy się do pierwszej stacji. Wilno to przepiękne miasto, jest tam dużo kościołów, jest rzeka Wilia a nawet dzielnica, która nazywa się Wilcza Łapa.”- ” Dlaczego tak się nazywa dziadku?”. „Zaraz Wam wszystko opowiem ale najpierw muszę sprawdzić bilety. Pani jeszcze nie pokazywała biletu.” Wyciągam więc lekko sfatygowane ciasteczko z kieszonki i podaje konduktorowi a ten jednym kęsem zjada jego połowę, drugą oddając mnie. „Zachować do kontroli?”- pytam. „Nie trzeba” łaskawie odpowiada konduktor. Ładuję więc swój bilet do buzi i podczas gdy słodka rozkosz rozpływa się w moich ustach, w uszach wybrzmiewa wspaniała opowieść dziadka o mieście które odwiedził podczas swojej młodości. Za sprawą następnych słodkich biletów przekroczymy Ural i usłyszymy historię o Wołdze, Moskwie, Irkucku i kolei transsyberyjskiej. A raczej o losie Polaków ją budujących. Przeniesiemy się w inny czas i inne miejsca a wszystko to za cenę paru kruchych ciasteczek. I właśnie w kulminacyjnym punkcie zabawy- kiedy nasz krzesłowy pociąg dojeżdża akurat do Władywostoku- naszą podróż w czasoprzestrzeni przerywa wychylająca się z kuchni babcia:
„Myjcie ręce – czas na obiad”- mówi a jej wzrok pada na usypaną cukrem-pudrem podłogę.
„Co tutaj tak biało?”- pyta podejrzliwie.
A dziadek, odruchowo zamiatając nogą cukier pod szafę odpowiada:
„Oj tam, oj tam, zaraz biało. Na Syberii byliśmy”.
Babcia była kucharzem bardzo spontanicznym. Nigdy nie gotowała wg. proporcji lub wagi. Nie miała też swojego zeszytu z magicznymi przepisami. Wszystkie kulinarne sekrety mieściły się w jej głowie, pieczołowicie poukładane pewnie w szufladkach obok tych z licznymi patriotycznymi wierszami i całymi rozdziałami Pana Tadeusza, które potrafiła cytować z pamięci.
Bardzo późno zrozumiałam, że Babcia nie będzie żyć wiecznie i trzeba jej przepisy jak i historię jej życia ocalić od zapomnienia. Pojechałam kiedyś do domu rodzinnego specjalnie po to uzbrojona w dyktafon i wielki zeszyt. Pytałam i notowałam, nagrywałam i pomagałam jak mogłam otworzyć odpowiednie szuflady w tak niegdyś uporządkowanej głowie Babci. Na niektóre opowieści było już jednak za późno, szufladki zatrzasnęły się na amen i nie chciały otworzyć z powrotem. Inne za to otwierały się z zadziwiająca łatwością. Tak usłyszałam wiele zupełnie nie znanych mi rodzinnych historii oraz uratowałam od zapomnienia wiele receptur na popisowe dania mojej babci.
Przepis na kruche ciasteczka niestety do nich nie należał. Sama, metodą prób i błędów, musiałam odnaleźć sposób na ten zapamiętany z dzieciństwa smak. Trochę to trwało bo okazało się, że wbrew wszelkim regułom babcia robiła kruche ciasto z miękkiego zamiast twardego masła i chyba dzięki temu jej ciasteczka smakowały tak niepowtarzalnie.
Oto moja całkiem udana próba odtworzenia smaku „słodkich biletów”. Upieczcie koniecznie i podajcie na podwieczorek. Broń Boże wcześniej! Jedzenie tych ciasteczek przed obiadem jest ABSOLUTNIE zabronione- Babcia by się na Was, jak nic, pogniewała.
KRUCHE CIASTECZKA 100g miękkiego masła 1. Masło z wszystkimi pozostałymi składnikami przepisu (oprócz mąki i cukru pudru) rozetrzyj (najlepiej drewnianą łyżką) na jednolitą lekko puszystą masę.
Nieupieczone ciasto możesz przechowywać w lodówce nawet do tygodnia i piec ciasteczka partiami w zależności od potrzeby. Zdecydowanie najlepiej smakują kiedy są jeszcze ciepłe i podawane ze szklanką zimnego mleka.
|
Przepiękna historia.
🙂
Urzekła mnie Twoja historia:) Aż mam chęć pobiec do kuchni i upiec te ciasteczka:)
Angelika- biegnij koniecznie. Ciasteczka są proste ale pyszne. Czasami w prostocie kryje się najwspanialsza głębia smaku. Pozdrawiam
Za każdym Twoim przepisem kryją się piękne i niepowtarzalne historie, które uwielbiam czytać. I choć czasami możesz odczuć mój brak tutaj, to wiedz, że każdy Taki przepis zostaje na długo w mojej pamięci.
PS Twaróg wyszedł niesamowity. Już dawno zapomniałam, jak smakuje prawdziwa śmietana z prawdziwego, krowiego mleka, które odbierałyśmy z Babusya w prawdziwych kankach, ale smak własnoręcznie zrobionego twarogu przywiódł moje wspomnienia i nawet ta zapomniana śmietana znów wróciła do mojej pamięci. Piękne rzeczy wydobywasz z Nas, oj piękne.
Aneta,
Dziękuję za piękny komentarz. Cieszę się, że choć trochę udaje mi się zainspirować innych moją pisaniną 😉
ps. Co to jest Babusya? (Rozumiem, że to od babci po rosyjsku? Ale tutaj chyba chodzi o coś innego?)
Moja babcia pochodzi z Ukrainy, podczas wojny wyemigrowała na pomorze i od kiedy pamiętam zawsze tak na nią mówiliśmy.
uwielbiam te Twoje przepisy i historie, czyta sie doskonale i samemu mozna przenieśc się w inny wymiar, dzięki za to! pozdrawiam
Olga, każdy z nas ma takie wspomnienia. Warto je pielęgnować i czasami do nich wracać. Pozdrawiam.
Cintamani, dzieki za kolejny piekny, nostalgiczny tekst. Casami tu zagladam nie tylko dla inspiracji kulinarnej (bo ja – jak Twoja Babcia, gotuje spontanicznie) ale dla tych wlasnie cieplych opowiesci ktorymi nas obdarzasz. Jak ten powyzej albo ten o wiewiorkach czy o luskaniu fasolki 😉 Masz talent kobieto! Dzieki ze sie nim dzielisz 🙂
Buzia cały czas mi się uśmiechała kiedy czytałam tą opowieść.Wspomnienia o babci i dziadku bezcenne.Wyobrażałam sobie Was, a przed oczami miałam też moje córki które uwielbiały różne takie zabawy.Kochane małe rączki, które człowiek zacałowałby.Teraz czekam na wnuczątka i myślę sobie ile wiedzy dziadek Wam przekazywał w trakcie takich podróży ciasteczkowych.
Kinga , piękny post…wzruszylas mnie !!
Ciastka nadają się na każdą okazję oraz bez okazji!