Zapraszam do kiosku gdzie od jakiegoś czasu można znaleźć już sierpniowe wydanie magazynu Moje Gotowanie w w nim moje morelowe przepisy wraz z wszystkimi zdjęciami prezentowanymi w dzisiejszym wpisie. Każdy ciepły miesiąc ma w moim ogrodzie swój niepowtarzalny smak i zapach. Maj pachnie bzem a smakuje rzodkiewką, czerwiec to peonie i truskawki, lipiec malwy i czereśnie. A sierpień…? No właśnie tutaj nigdy nie mogę się zdecydować bo z jednej strony sierpień to czas pomidorów- dorodnych, pachnących, słodkich jak o żadnej innej porze roku. Z drugiej strony w sierpniu owocują moje ukochane morele bez których nie wyobrażam sobie drugiej połowy wakacji. W zeszłym roku rozwiązałam ten dylemat mieszając i zamykając te dwa aromaty późnego lata w słoiki. Wyszła -przepyszna, lekko pikantna konfitura, która mam nadzieję zachwyci was smakiem równie mocno jak mnie. Oprócz nietypowej fuzji z pomidorami i chilly morele dobrze sprawdzą się w bardziej klasycznych połączeniach- idealne będą: kremowy kozi ser, brązowy cukier oraz tymianek. Najbardziej do moreli pieczonych lub duszonych a tak moim zdaniem te owoce smakują najlepiej- smak staje się pełniejszy i bardziej wykwintny. Jeśli lubicie jednak owoce surowe warto poeksperymentować z wszelkiego rodzaju smoothie (dobrze morele wypadną w towarzystwie arbuza, malin, bananów, granatu, melona czy nawet jeżyn). Aby było jeszcze ciekawiej takie smoothie można zamrozić i powstają pyszne domowe lodowe lizaki. Wg mnie to super zdrowa letnia alternatywa do kupnych lodów, która rewelacyjnie przemyca do diety dzieci więcej owoców. Jako fanka moreli cały czas eksperymentuje z tymi owocami. Nie tylko w różnych ciastach (prezentowana dziś tarta to jeden z moich popisowych wypieków letnich- spróbujecie koniecznie) ale i różnych sałatkach- połączenie pęczaku, orzeszków pini, owocu granatu i moreli to mój ostatni hit- godny podania zarówno na kolację przy świecach w ogrodzie jak i błogie wakacyjne śniadanie do łóżka. To nie może się nie udać- pędźcie do kuchni- będzie pysznie!
1 szkl pęczaku (przed ugotowaniem)
1 łyżka masła
1/2 łyżeczki asafetydy (lub innej ulubionej przyprawy)
1 łyżeczka soli
6 soczystych moreli
1 mały granat
5 rzodkiewek
garść zielonych liści (szpinak, jarmuż, liście nasturcji)
100g orzeszków pini
2 łyżki oliwy z oliwek
sól, pieprz, sok z cytryny do smaku
W rondlu o grubym dnie rozgrzewamy masło, dodajemy asafetydę (lub inna przyprawę np. słodką lub ostra paprykę, curry etc.) mieszamy dwa razy i dodajemy pęczak. Prażymy suche ziarna przez minutę lub do czasu aż masło z przyprawami idealnie obtoczy każde ziarenko, dodajemy sól i zalewamy 2 szklankami wrzątku. Mieszamy, doprowadzamy do wrzenia, przykrywamy pokrywką i zmniejszamy gaz do zupełnego minimum (kasza ma ledwo „pyrkać” nie może bulgotać). Nie mieszając już i nie zaglądając za często do garnka, zostawiamy pęczak na gazie do czasu aż wchłonie cała wodę. Przekładamy do miski, kiedy kasza ostygnie dolewamy olej i intensywnie mieszamy aby rozdzielić ziarna. Liście myjemy, suszymy i rwiemy na mnijesze kawałki, z granatu wyjmujemy ziarna, rzodkiewki tniemy na cieniutkie plasterki, morele na małe cząstki. Orzeszki pini prażymy na suchej patelni do złotego koloru, jeszcze gorące dodajemy do kaszy, wraz z innymi składnikami. Mieszamy, doprawiamy solą, pieprzem i sokiem z cytryny.
W wersji wegańskiej wystarczy łyżkę masła przy gotowaniu kaszy zastapić ulubionym olejem..
Witam wszystkich wielbicieli awokado. Dziś mam dla Was wielką ucztę. W lutowym numerze magazynu Moje Gotowanie moja stała rubryka „Po wegetariańskiej stronie stołu” w pełni poświęcona jest temu cudownemu owocowi. Znajdziecie tam obok przepisu na sernik z awokado (którym dzięki uprzejmości Redakcji mogę się z Wami tu podzielić) 5 innych ciekawych propozycji. Jeśli „przemówiło do Was”, któreś z dzisiejszych zdjęć to zapraszam do kiosku po przepis na: makaron linguine z pysznym sosem awokadowo-bazyliowym, zielonym warzywami i orzeszkami pini, moje patenty na najlepsze zielone kanapki z awokado, pyszne(!) lody awokadowo-miętowe, dietetyczne krążki awokado pieczone w panierce z siemienia lnianego oraz nietypowy sposób na quacamole z ogórkami kiszonymi i kiszonym czosnkiem.
Lubicie awokado? Ja odkąd pierwszy raz znalazłam się w awokadowym gaju – jestem tymi drzewami zupełnie oczarowana. To jedna z tych jadalnych roślin, która towarzyszy człowiekowi od tysiącleci ( są archeologiczne dowody, że jedzono awokado w Meksyku już 10 tys lat przed naszą erą!). Obecnie uprawia się je na całym świecie (oczywiście tam gdzie pozwala na to klimat) czyli w obu Amerykach, Australii, w Indiach, na Filipinach, w Południowej Afryce oraz na południu Europy, głównie w Hiszpanii i na Południu Włoch.
Botanicznie owoc awokado jest jagodą z pojedynczym nasionkiem (pestką), rosnącą na wysokich zimozielonych drzewach o takiej samej nazwie. W zależności od gatunku owoce mogą być o kształcie gruszki, jajka lub kuli o skórce w kolorach, zielonym, fioletowym lub czarnym (raz udało mi się zobaczyć nawet czerwone!). Rosną na pojedynczych długich ogonkach lub w całych kiściach, zdarzają się też owoce bezpestkowe- te niezmiennie ze względu na swój kształt przypominają mi korniszony zwisające z drzewa. Z najlepszych odmian dostępnych w Polsce kupić można: Hass o skórce fioletowej i mocno kremowym miąższu (w moim warzywniaku mówią na nie awokado orzechowe), Gwen w kolorze ciemnozielonym i jajkowatym kształcie z mocno orzechowym miąższem i Bacon z cieniutką skórka o miąższu z mniejszą ilością tłuszczy.
Awokado można jeść na słono: w zupach, zapiekane lub w tostach, w quacamole, w różnego rodzaju pastach kanapkowych, w formie majonezu, sosu do makaronu, dresingu do sałatek a nawet w sushi. W Afryce i Azji je się awokado najczęściej na słodko w formie milksake’a lub deseru polewanego specjalnym syropem. Awokado idealnie sprawdzi się również w wegańskim musie czekoladowym, lodach czy dzisiejszym „serniku”. Życzę smacznego!
ps. Zdjęcie sernika tak spodobało się redakcji, że wylądowało na okładce, spójrzcie jak pięknie wygląda.
WEGAŃSKI SERNIK Z AWOKADO
(z limonką, na spodzie z orzechów i daktyli)
na spód:
50g migdałów
50g orzechów pekan
50g wiórków kokosowych
5-6 świeżych daktyli (ewentualnie suszonych*)
1 łyżka kakao
2 łyżki oleju kokosowego**
ewentualnie syrop z agawy do smaku (można zastąpić miodem)
na masę:
400g awokado (miękkiego, obranego, wypestkowanego)
8 łyżek soku z cytryny
2 łyżki soku z limonki
otarta skórka z całej limonki
5 łyżek oleju kokosowego**
5-8 łyżek syropu z agawy lub płynnego miodu
do dekoracji:
3-4 owoce kiwi
parę kostek gorzkiej czekolady
* Jeśli używasz suszonych daktyli namocz je w gorącej wodzie na co najmniej pół godziny, po czym odsącz i odciśnij. **Ogrzej olej kokosowy tak aby był płynny ale już nie ciepły.
1. Najpierw spód: w melakserze zmiel orzechy i wiórki kokosowe na drobne kawałki, dodaj pozostałe składniki i wymieszaj jeszcze raz. Średnią tortownice wyłóż papierem do pieczenia (boki też), wysyp masę i dokładnie uklep. Wstaw do lodówki.
2. Teraz masa: do misy blendera wrzuć miąższ awokado, dodaj syrop, soki i skórkę z limonki. Zblenduj na gładka masę. Pod koniec dodaj łyżka po łyżce płynny olej kokosowy. Spróbuj i ewentualnie dopraw większa ilością soku lub syropu.Wylej na schłodzony spód, wyrównaj,przykryj (najlepiej folią spożywczą tak aby szczelnie dotykała masy wtedy sernik nie powinien z wierzchu się utlenić i zmienić koloru).
3. Wstaw do lodówki na co najmniej 5 godzin. Tuż przed podaniem ozdób plastrami kiwi i posiekaną gorzką czekoladą.
Ilość oleju kokosowego jest ważna w tym przepisie, to on tężejąc w lodówce trzyma masę razem i jeśli by Cię bardzo kusiło aby zredukować jego ilość- to z góry uprzedzam, że nie jest to dobry pomysł.
Witam serdecznie, trochę pod prąd z tymi zdjęciami pełnymi słońca. W nastroju mało świątecznym za to z przepisem na pyszną, orzeźwiającą, zdrową, dietetyczną salsę z mango. Coś w sam raz do wypróbowania po świątecznym obżarstwie 🙂 Jak pewnie pamiętacie na przełomie października i listopada odwiedziłam hiszpańską Andaluzję gdzie fotografowałam lokalne uprawy- głównie mango, awokado i oliwki. To był piękny czas, w bardzo uroczym miejscu, we wspaniałym towarzystwie (postaram się napisać o tym osobny wpis i pokazać trochę więcej zdjęć z tego miejsca). Spełniłam kolejne swoje marzenie by móc fotografować na drzewie jeden z moich ukochanych owoców- MANGO.
Nie wiem czy wiecie ale w wielu krajach naszego globu mango uważane jest za najwspanialszy owoc świata. Oryginalnie pochodzi z Indii ale mangowe drzewa uprawia się obecnie w wielu zakątkach globu. M.in na południu Europy (hiszpańska Andaluzja gdzie byłam to zagłębie mangowe),na Filipinach, Florydzie, w Tajlandii, Pakistanie, Australii, Meksyku i wielu krajach Ameryki Południowej. Istnieje ponad 100 odmian mango o skórce w wielu kolorach od intensywnej żółci, poprzez pomarańcz, ciemną zieleń, głęboką czerwień aż do fioletowej czy różowej purpury. Miąższ jednak zawsze pozostaje żółto- pomarańczowy (przynajmniej u tych odmian które widziałam i jadłam). Drzewa mango są duże z podłużnymi grubymi liśćmi, bardzo żywotne (owocują nawet do 300 lat) bardzo przypominają drzewa awokado i mnie osobiście trudno rozróżnić je od siebie kiedy nie owocują. Nawet owoce rosną podobnie jak u awokado na długich często nawet półmetrowych ogonkach.
Są różnych kształtów i rozmiarów- od wielkości zaciśniętej dziecięcej piąstki począwszy na olbrzymich nawet kilogramowych owocach skończywszy. Za najlepszą odmianę w świecie uchodzi indyjskie Alphonso Mango(choć uważajcie z wygłaszaniem publicznie takich opinii w innych krajach produkujących ten owoc!) jest bardzo niepozorne, malutkie, z plamami na pomarańczowej skórce, miąższ ma jednak niesamowicie słodki,soczysty i orzeźwiający. W Indiach Hindusi porównują go do amrity- legendarnej ambrozji indyjskich Bogów. Jeśli kiedykolwiek będziecie mieli okazję je spróbować- polecam! W Warszawie w sezonie na indyjskie mango (czyli od kwietnia do końca lata) można kupić je w tym prowadzonym przez hindusów sklepie. Sprowadzają je co poniedziałek całymi kartonami z Londynu, ustawiają się po nie kolejki a czasami trzeba się nawet zapisywać na specjalna listę.
W pierwszej trójce najbardziej polecanych do spróbowania odmian umieściłabym jeszcze pochodzącą z Florydy odmianę Glenn (ma cudowny aromat, parę owoców umieszczonych w kuchni może posłużyć jak najlepszy odświeżacz powietrza) i Ataulfo. To tą odmianę można w Meksyku zjeść nadzianą na patyk, finezyjnie ponacinaną w kształt róży i obficie posypaną (!!!)… ostrą papryką (kto był w Meksyku ten wie o czym mówię). Słodkość owocu mango często w kuchniach świata przełamywana jest nietypowo- np. czosnkiem, chili czy cebulą. Wiem,wiem, brzmi dziwnie ale zapewniam- smakuje genialnie- przekonacie się jeśli tylko spróbujecie dzisiejszego przepisu na salsę. Pochodzi on (wraz z wszystkimi dzisiejszymi zdjęciami) z sesji wykonanej do styczniowego numeru Magazynu Moje Gotowanie. Można już go znaleźć w kioskach wraz z innymi moimi przepisami na wykorzystanie mango. Oprócz salsy, znajdziecie tam pyszny sernik na zimno z mango, oryginalną sałatkę z marynowanymi w mango i grillowanymi warzywami, mango lassi- słynny indyjski słodki napój i mango sushi (na słodko, z pysznym mleczno-kokosowym ryżem).
W Polsce niełatwo jest dostać dobre mango– to co oferuje większość sklepów w żaden sposób nie przypomina króla owoców. Tym którzy nie mieli doświadczenia z dobrym mango tłumaczę, że jest to taka różnica jak pomiędzy pysznymi polskimi czerwcowymi truskawkami a tymi plastikowymi niewiadomego pochodzenia sprzedawanymi w zimie w supermarketach.
Najlepsze mango sprzedawane powszechnie w Polsce można kupić w Biedronce (i nie, to nie jest pseudo-reklama albo lokowanie produktu). Pochodzi najczęściej z Ameryki Południowej lub z Hiszpanii i jest dojrzałe- czego nie można powiedzieć o owocach sprzedawanych w innych sklepach. Bo mango jest dobre dopiero wtedy kiedy dojrzeje, jak to sprawdzić -owoc powinien być miękki- nie kupujcie twardego mango– większość z nich nigdy nie dojrzeje a co za tym idzie nie nabierze słodyczy. Dojrzałość owocu sprawdza się dokładnie tak samo jak u awokado. Należy lekko nacisnąć skórkę, miąższ powinien ustąpić ale z lekkim oporem. Nie kupujcie również bardzo miękkich owoców będą najczęściej przejrzałe i lekko sfermentowane. Mango sprzedawane jest w Polsce jeszcze w dwóch formach – jako suszone owoce (są przepyszne- polecam spróbować) i w puszce- rzadziej jako kawałki owoców częściej jako owocowa pulpa. Jest ona dobrym substytutem puree ze świeżych owoców, idealnie nadaje się do deserów, lodów, lassi, smootie i koktajli. Poeksperymentujcie z mango- jest tego warte- nie bez przyczyny to przecież „król owców”. Zacznijcie od tego prostego przepisu na salsę- jestem pewna, że Wam posmakuje.
ORZEŹWIAJĄCA SALSA Z MANGO
(jedna z lepszych sals jaką jadłam!)
1 duże dojrzałe mango
1 małe dojrzałe awokado
1/2 krótkiego ogórka szklarniowego
1 mała czerwona cebula
1/2 małej czerwonej papryki
świeże chili lub różowy pieprz (dla tych, którzy lubią)
parę gałązek mięty lub świeżej kolendry
sok z limonki lub cytryny około 3-4 łyżek
Mango, awokado i cebulę obrać, drobno posiekać razem z ogórkiem, papryką i listkami ziół. Doprawić sokiem z cytryny i ewentualnie posiekanym świeżym chili czy utłuczonym w moździerzu różowym pieprzem. Pozostawić w lodówce na godzinę aby smaki się przegryzły. Podawać samą lub jako dodatek do ryżu i curry.
Jeśli ktoś lubi można salsą lekko posolić ale warto to zrobić dopiero po wyjęciu z lodówki i spróbowaniu- z reguły jej smak jest kompletny bez soli a jeśli salsa wydaje nam się niedoprawiona to naszym pierwszym wyborem powinien być sok z cytryny.
Pozostając w nadziei, że pojawią się jeszcze upalne dni tego lato- przedstawiam Wam przepis przepyszny i genialny w swojej prostocie. Granita to nic innego jak sorbet lub zmrożony napój serwowany w formie pokruszonego lodu. Tak naprawdę bliżej mu do „smakowego śniegu”. Jedliście śnieg jak byliście mali? Ja uwielbiałam! Granita to dla mnie ekskluzywna wersja tego dziecięcego zimowego przysmaku.
Bazą jest tu orzeźwiający melon, słodyczy granicie dodaje przecier z mango a elegancji woda różana. Jeśli nie macie mango- zastąpcie go innym przecieram ze świeżych owoców np. truskawek lub malin. Wodę różaną ewentualnie możecie pominąć choć moim zdaniem pięknie się komponuje z melonem, można ją zastąpić innym kwiatowym specyfikiem np.paroma łyżkami syropu z kwiatów czarnego bzu lub wodą z kwiatów pomarańczy.
Życzę smacznego i dużo słońca na rozpoczynający się sierpień. Kiedy tylko zaświeci koniecznie spróbujcie tego deseru- naprawdę mile Was zaskoczy.
1 średniej wielkości melon
1 szkl. pulpy z mango (może być z puszki lub przetarte świeże owoce)
2 łyżki wody różanej
2 łyżki soku z cytryny
3/4 szkl. lodowatej wody
2-3 łyżki słodzika (może być cukier, syrop z agawy, stewia, miód lub mniej lub więcej lub wcale w zależności od potrzeby i słodkości owoców).
1. Obierz melona, pozbądź się pestek, pokrój na mniejsze kawałki (to samo zrób z owocami mango jeśli robisz pulpę sam).
2. Wrzuć wszystkie składniki do blendera i miksuj na gładkie smoothie (będzie wodniste).
3. Wylej płyn na płaską tackę (najlepiej gdyby warstwa płynu miała nie więcej niż 2cm.) i wstaw do zamrażalnika.
4. Po 30-40 minutach sprawdź czy płyn już się zamroził, jeśli tak to zeskrob cały lód na drobne kryształki używając widelca.
5. Przekładaj granitę do pucharków lub szklanek i podawaj natychmiast jako deser z łyżeczką lub poczekaj aż zacznie się powoli roztapiać i podawaj jako napój z szerokimi słomkami .
6. Możesz zalać też kryształki granity odrobiną soku o temperaturze pokojowej i tak ją zaserwować gościom na przyjęciu.
Wypróbuj granity z innych owoców- zacznij od arbuza z miętą i truskawkami.
Dziś mam dla Was obiecane lody buraczane. Brzmią intrygująco i tak smakują. To pyszna i zdrowa alternatywa do lodów kupnych. Są wegańskie bez grama cukru a jednak smakują naprawdę dobrze! Spróbujcie i koniecznie poczęstujcie swoje dzieci. Takie lody mogą jeść bezkarnie całymi dniami.
2 małe ugotowane buraki
1/2 szkl. soku z buraków
3/4 szkl. mrożonych malin
3 banany
sok z 1/2 dużej cytryny
Banany pokrój w plasterki, rozłóż na plastikowej tacy i włóż na parę godzin do zamrażalnika. Buraki zmiksuj w blenderze na gładkie pure. Wstaw do lodówki. Włóż mrożone banany i maliny do misy blendera, miksuj do czasu aż otrzymasz pure o konsystencji lodów, możesz stopniowo dolewać soku z buraków. Dodaj do lodów pozostały sok i pure buraczane, sok z cytryny. Zmiksuj na gładką masę, przełóż ja do maszyny do robienia lodów i postępuj wg. instrukcji obsługi urządzenia, lub wlej masę do płaskiego naczynia i wstaw do zamrażarki. Przez 3 kolejne godziny, wyciągaj co pół godziny, miksuj na krem (tak aby w masie nie zawiązały się kryształki lodu) i wkładaj z powrotem do zamrażarki. Podawaj w wafelkach lub w pucharkach. Przed każdym podaniem lodów pozwól masie odtajać przez 10 minut w lodówce, następnie zmiksuj ręcznym blenderem i nakładaj do wafelków .
Możesz do masy dodać innych mrożonych owoców, np. truskawek. Nie rezygnuj jednak z malin. Połączenie malin z burakami jest nieziemsko smaczne.
Update z dnia 2016.12.09- jeśli macie ochotę poznać oryginalny (niezweganizowany przez mnie- ten na dole w ramce) przepis na lukier i pierniczki Igi Sarzyńskiej, która jest autorem wszystkich prezentowanych na poniższych zdjęciach wypieków- zapraszam od jutra do kiosków, gdzie znajdziecie styczniowy numer Weranda Country a w nim obszerny materiał gdzie Iga zdradza swoje piernikowe sekrety.
Witam wszystkich świątecznie. Nie wiem czy jest jeszcze jakiś sens po raz kolejny przepraszać za nieregularne bywanie tutaj oraz wieczne opóźnienia w publikowaniu nowych postów. Tyle razy obiecywałam sobie, że to się zmieni. Dziś jednak postanowiłam przestać obiecywać i spojrzeć prawdzie w oczy. Nie jestem robotem a moja doba choćbym nie wiem jak próbowała nie chce się rozciągnąć do 36 godzin. Nie potrafię też wbrew całemu mojemu poczuciu estetyki i perfekcjonizmu pokazywać Wam tu rzeczy miernych, które nie przystają do moich standardów. Powstanie dobrego postu który zawiera rewelacyjne zdjęcia, dobry sprawdzony przepis i na dodatek ciekawą historie to są 3-4 dni wyjęte z mojego życiorysu. Przy zawrotnym tempie rozwoju mojej firmy fotograficznej, dziesiątkach kursantów którzy przewijają się przez moje studio każdego miesiąca, podpisanych kontraktach z zachodnimi agencjami i stałej współpracy z paroma polskimi magazynami wygospodarowanie 3-4 dni na napisanie choćby jednego miesięcznie wpisu zakrawa na cud lub szczerej mówiąc jest po prostu nierealne.
Najchętniej pokazywałabym Wam na blogu już tylko same zdjęcia (których ostatnio robię naprawdę dużo) i przemianowała go na blog fotograficzny. Co Wy na to? Nie obrazicie się na mnie?? Patrząc obiektywnie to czysto kulinarny ten blog i tak nigdy nie był…
No spójrzcie sami! Jaki pożytek z bloga kulinarnego, który publikuje przepis na lukier do świątecznych pierniczków w drugi dzień Świąt?? Czy to nie zakrawa na żart?
Jeśli ktoś jednak uzna, że lukier mimo wszystko mu się przyda (bo jest rewelacyjny nie tylko do pierników)- oto szczegóły.
Pod koniec października fotografowałam słynną kazimierska piekarnię rodziny Sarzyńskich, która słynie z produkcji tradycyjnych kazimierskich kogutów. Mnie jednak bardziej zauroczyły wypiekane tam i pięknie ozdabiane przez jedną z sióstr Szarzyńskich pierniczki.
Iga Sarzyńska jest niesamowitym cukiernikiem i wspaniałą osobą. Poznałyśmy się kiedy przyjechała do mnie parę miesięcy temu na kurs fotografii kulinarnej. Skromność, pracowitość, perfekcjonizm, niezwykły talent i geny pięciu pokoleń cukierników zamknięte w filigranowej, pięknej i pełnej wdzięku młodej dziewczynie. Spod jej ręki wychodzą najpiękniejsze polskie torty weselne, coraz to nowe kolekcje ciasteczek dekorowanych stylem angielskim czy całe osiedla domków z piernika. Iga to klasa sama w sobie i to na światowym poziomie. Jeżeli kiedykolwiek będziecie w Kazimierzu odwiedźcie koniecznie jej butik ze słodkimi kreacjami- poczujecie się jak w bajce. Tutaj macie stronę a tu FB Igi.
Nie muszę chyba dodawać, że wszystkie prezentowane na dzisiejszych zdjęciach pierniki są autorstwa Igi. Nikt kto zna mnie choć trochę nie podejrzewa, ze coś tak pięknego mogło wyjść spod mojej ręki. Iga do dekoracji swoich pierniczków używa klasycznego lukru królewskiego na białkach jak kurzych. Ja jednak nie używam jajek w swojej kuchni postanowiłam więc przepis Igi na idealny lukier zweganizować.
Okazało to się całkiem proste przy użyciu aqua-faby. Lukier okazał się tak samo dobry jak ten Igi i konia z rzędem temu, kto rozpozna, które pierniki na dzisiejszych zdjęciach są zdobione którym lukrem. Spójrzcie poniżej po lewej aniołek z lukrem WEGE po prawej nie. Wyglądają jak bliźniacy? Zawdzięczają to nie tylko wprawnej ręce Igi, (która potrafi zdobić pierniczki tak powtarzalnie jak automat) ale przede wszystkim takiej samej konsystencji i jakości lukrów (!!!). Idealne zdobienie pierniczków lukrem bez jajek było jednym z moich kulinarnych marzeń przez długie lata. Właśnie się spełniło i koniecznie musiałam się tą dobrą nowiną z Wami podzielić.
A teraz mam dla Was jeszcze na dokładkę parę dobrych rad od mistrzyni zdobnictwa piernikowego. Po pierwsze najlepiej zdobić pierniki metalową końcówką specjalnie do tego przeznaczoną (nr. 1 będzie do naszego lukru najodpowiedniejszy). Jeśli nie posiadacie takiego sprzętu, użyjcie woreczka z odciętym rożkiem lub zwiniętego w tutkę papieru do pieczenia. Koniecznie zawiążcie woreczek z drugiej strony aby lukier z niego nie wypadał podczas zdobienia. Jest to ważne ponieważ worka nigdy nie trzyma się za sam koniec lecz tuż przy samej końcówce by móc precyzyjniej nim manewrować. Poniżej Iga prezentuje jak chwytać worek, najpierw oddzielamy kciukiem porcję lukru w woreczku, pozostałe palce dłoni zaginamy i działają one jak pompka lekko naciskając woreczek podczas zdobienia.
Dzięki takiemu trzymaniu i odpowiedniej lekko ciągnącej konsystencji lukru można rysować na piernikach finezyjne wzory. Sekret tego, żeby były równiutkie i proste??? – nie można dotykać metalową końcówką ciasteczek. Dotykamy pierniczka TYLKO na początku tam gdzie zaczynamy naszą linię (tam lukier przykleja się do ciasteczka) potem jednak wyciskamy nitkę lukru w powietrzu i lekko kładziemy ją na ciastku, dotykając ciastka metalową końcówką znowu dopiero tam gdzie linia ma się skończyć. Widzicie o czym mówię?
Jeśli chcemy być precyzyjni i gładko prowadzić rękę z tutką należy oprzeć się stabilnie łokciami o blat, umieść obie dłonie nad ciastkiem. Aby dłoń która trzyma tutkę z lukrem nie drżała i rysowałam proste linie przytrzymujemy i prowadzimy ją palcem wskazującym drugiej dłoni. Tak jak na zdjęciach poniżej.
Kiedy patrzyłam na Igę wszystko wydawało mi się zupełnie proste, ona chyba nawet we śnie z zamkniętymi oczami potrafiłaby lukrem namalować obraz. Mnie nie wychodziło to na początku nawet w połowie tak dobrze jak jej. Jednak stosowanie się do powyższych rad Igi bardzo mi pomogło i szybko moje pierniki stały się dużo ładniejsze. Jak we wszystkim tak i w zdobieniu pierników-praktyka czyni mistrza. Po parudziesięciu próbach zaczęłam dochodzić do wprawy. W końcu większość wzorów w tej koronkowej formie zdobienia to tylko linie i malutkie kropeczki. Sami zobaczcie.
WEGAŃSKI LUKIER KRÓLEWSKI
(idealny do pierniczków)
4 łyżki aqua faba
1 łyżka soku z cytryny
230-250g przesianego cukru pudru (najlepiej firmy Diamant bo jest najdrobniejszy)
1. Wyciśnij sok z cytryny przez sitko i zmieszaj z aqua faba.
2. Dodaj przesiany przez sitko cukier (na początek 230g). W cukrze nie może być żadnych grudek, im drobniejszy twój cukier tym lepszy będzie lukier (podobno najdrobniejszy cukier puder można dostać w delikatesach Mark&Spencer).
3. Ucieraj lukier gałką w makutrze lub łyżką w kubeczku jak kogel-mogel, przez około 7-10 minut, do czasu aż lukier będzie lśniący. (Lepiej nie używać miksera bo ubijanie lukru niepotrzebnie go napowietrza). Gotowy lukier powinien być gęsty i ciągnący, spadać z łyżki wolnym nieprzerwanym strumieniem i nie rozpływać się od razu. Bardzo dobrze jest to widoczne na zdjęciu lukru w miseczce.
4. Reguluj konsystencję lukru dodając więcej cukru lub soku z cytryny.
5. Włóż lukier do worka cukierniczego z jak najcieńszą końcówką (nr.1) zepnij worek klipsem aby lukier nie wypływał z drugiej strony i dekoruj swoje pierniczki. (więcej wskazówek jak dekorować w tekście powyżej).
6. Lukier zastyga po paru minutach (uważaj przy przesuwaniu udekorowanych ciastek), po pół godzinie jest zupełnie twardy. W zastygniętej formie jest dobry do spożycia nawet przez 2-3 miesiące.
Utarty lukier można przechowywać w zamkniętym pojemniku w lodówce do 5 dni. Jeśli się rozwarstwi przed użyciem trzeba bo jeszcze raz utrzeć z odrobiną dodatkowego cukru pudru.