Zapachniało latem? Zapraszam do kiosków gdzie można kupić już czerwcową Weranda Contry z moimi nowymi zdjęciami i przepisami. A już niebawem w Werandzie (nie tej Country tylko zwykłej), również czerwcowej, mój materiał o Landrynkowym Party na Dzień Dziecka (myślę, że tu Was zaskoczę bo sama byłam zdziwiona, że potrafię zrobić aż tak „słodkie” zdjęcia).
Wracając do Country- bohaterami materiału są groszek i bób. Dwaj zieloni kuzyni, którzy (przynajmniej dla mnie) nieodmiennie zwiastują lato. Wczoraj w moim warzywniaku zobaczyłam wielką skrzynkę strączków zielonego groszku (podobno polskich spod szklarni) i nie mogłam się oprzeć żeby kupić cały kilogram. Łuskanie zielonego groszku prosto z krzaczka w ogrodzie moich dziadków to jedno z najpiękniejszych letnich wspomnień mojego dzieciństwa. Przegrywa tylko z codziennym czerwcowym wdrapywaniem się na wiekową czereśnie (o czereśni więcej tutaj).
Znajdziecie więc w czerwcowym Country przepisy na moją popisową zupę groszkowo-miętową oraz na pierogi z pastą z bobu i szałwii (te przepisy już znacie). Z nowości polecam: pyszne spagetti primavera z młodziutkim groszkiem i bobem oraz rewelacyjne risotto z groszkiem i miętą. Do kompletu- letnie kanapki z humussem z bobu oraz gniazdka z ciasta filo z zielonym twarożkiem i warzywami prosto z ogródka. Poleciała Wam już ślinka? A więc nie pozostaje nić innego jak wybrać się do kiosku. Życzę smacznego!
Ta wiosna będzie zdecydowanie miała dla mnie kolor niebieski. Jakoś mnie do niego ciągnie tego roku. Czy wy też tak macie, że przez czas jakiś fascynuje Was konkretny kolor? Wszystko musicie mieć w danym kolorze: ubrania, kwiaty w ogrodzie, farbę na ścianie i poduszki na kanapie. Trwa to zazwyczaj krótko (lub dłużej) za to intensywnie. Przechodzi zazwyczaj po roku (lub paru miesiącach), kolor powszechnieje i staje w równym szeregu z innymi. Moja najdłuższa dotąd fascynacja trwała 5 lata i była zielona. Czyżby nadchodziła niebieska? Czy wiecie, że kolory tak naprawdę nie istnieją?? Kolory to rozszczepione światło odbite od poszczególnych materialnych obiektów. Projektują się tylko w naszych mózgach- nie są rzeczywiste. Dlatego w zależności od zdolności naszego mózgu każdy z nas widzi je trochę inaczej. Podobno dlatego właśnie nasi mężowie nie potrafią rozróżnić łososiowego od różowego a czasami nawet czerwonego- nie złośliwie- po prostu tego nie widzą. Nie tylko ludzie widzą kolory, taką zdolność mają też zwierzęta, choć podobno postrzegają je zupełnie inaczej niż my. Psy np. widzą wszystko w barwach pastelowych i prawie nie dostrzegają czerwonego, koty widzą wszystko jak za mgłą zarówno jeśli chodzi o ostrośc jak i intensywnośc kolorów, za to pszczoły np. nie widzą żółtego zamiast tego postrzegają go jak my różowy. Kolory bardzo fascynują mnie jako fotografa i każdy kto oglądał choć trochę moich zdjęć wie, że „w kolorach u mnie porządek”. Dzisiaj jak widać na załączonych obrazkach-„niebieski porządek”. A co robię, kiedy mnie tutaj dla Was nie ma? (Oprócz namiętnego zbierania niebieskich gadżetów fotograficznych oczywiście) Pracuję bardzo ciężko. Po pierwsze uczę fotografii tłumy ludzi- otwieranie drzwi do świata fotograficznej magii- sprawia mi niesamowitą frajdę już od ponad 2 lat. Ostatnio robiłam podsumowanie- ile osób udało mi się w tym czasie przeszkolić i przyznam się Wam szczerze, że wyniki nawet mnie samą wprowadziły w osłupienie. Pozdrawiam wszystkich moich kursantów 🙂 Po drugie fotografuję dużą książkę kucharską (nie moją!) i jest to projekt zaplanowany na parę kolejnych miesięcy. Bardzo intensywny, bardzo ciekawy i w rewelacyjnym towarzystwie. Nie mogę zdradzić Wam żadnych szczegółów bo to nie mój projekt- „ja tu tylko fotografuję”. Jak tylko mi pozwolą to się Wam na pewno pochwalę 🙂 A na dodatek właśnie się dowiedziałam, że to nie jest chyba jedyna książka, którą przyjdzie mi fotografować tego roku. Oj będzie się działo! Po trzecie dużo pracuję dla mojej nowej agencji, która sprzedaje moje zdjęcia i przepisy do zachodnich magazynów kulinarnych. Wkrótce moje zdjęcia ukażą się w norweskiej, niemieckiej i francuskiej prasie. Jestem bardzo ciekawa jak to wyjdzie, nie za bardzo znam nawet tytuły gazet bo wszystko załatwia moja agentka ale jak tylko dostanę egzemplarze autorskie (co mi solennie obiecano) to się Wam pochwalę. A tymczasem śmiało możecie już w maju wypatrywać czerwcowych numerów Werandy i Weranda Country (w kioskach od 10 maja) w obu znajdziecie moje duże sesje kulinarne z mnóstwem ciekawych wege-przepisów. W Country- sesja z zielonym groszkiem i bobem, w Werandzie- zupełne zaskoczenie- cukierkowo-różowa sesja przyjęciowa. Niedługo zaczynam również współpracę (wydaje się, że stałą) z miesięcznikiem „Moje Gotowanie”. Już w lipcowym numerze będę miała swój debiut zdjęciowo-przepisowy- wypatrujcie w kioskach.
Jak więc widzicie, nie próżnuję i nie obijam się- wręcz przeciwnie- nie mam w co rąk włożyć. A na dodatek w czerwcu opuszcza mnie moja ukochana koleżanka, która asystuje mi przy większych sesjach (emigruje do Londynu). Może ktoś ma ochotę od czasu do czasu zająć jej miejsce??
Cała banda w komplecie, po mojej lewej Edyta, Kasia, Jowita, Iwona, Ania, powyżej druga Ania, Olimpia, Magda , Klaudyna , Dominika, Dorotka i Jadwiga.
Odkąd po raz pierwszy w styczniu 2015 roku odwiedziłam cytrusową farmę rodziny Valenzianich– wiedziałam, że chcę to miejsce pokazać innym. Spotkać ludzi tak dedykowanych swojej pracy, ekologicznemu spojrzeniu na świat a przy okazji z dobrym pomysłem na siebie i swoją działalność to niezwykła rzadkość. A jeśli jeszcze okazuje się, że to wspaniała sycylijska rodzina- niezwykle ciepła, gościnna i otwarta- to stwierdzasz, że MUSISZ o Nich opowiedzieć całemu światu.
Od ponad dwóch lat uczę fotografii kulinarnej. Moje kursy to kameralne spotkania w domowym studio (najczęściej jeden do jednego). Spędzam z kursantami naprawdę wiele swojego czasu i często nasze drogi nie rozchodzą się po skończonej nauce. Wręcz przeciwnie- nawiązujemy przyjaźnie, robimy coś wspólnie. Z tych „kursowych znajomości” zrobiło mi się duuuuże grono przyjaciół, którzy nie tylko podzielają moją fotograficzną pasję ale często i spojrzenie na świat. Bardzo sobie cenię te relacje i jeśli tylko mogę staram się je kultywować. Jednym z pomysłów aby to robić jest idea corocznego wspólnego wyjazdu fotograficznego dla moich kursantów. Kiedy rodzina Valenzianich poinformowała mnie, że właśnie na swojej farmie otworzyli mały cudny hotelik – nie zastanawiałam się nawet chwili i wybór lokalizacji pierwszego wyjazdu padł na Sycylię.
Oto mój widok z okna na dymiącą Etnę. Sycylia zimą jest zupełnie zielona- to sam środek sezonu cytrusowego.
To miał być pierwszy pilotażowy wyjazd. Nie byłam pewna czy spełnię oczekiwania wszystkich uczestniczek postanowiłam więc nie ogłaszać rekrutacji publicznie. Za to zapytałam parę z tych dziewczyn, które znam dobrze i wiem, że przymkną oko na potencjalne niedogodności i wybaczą mi wiele. Odzew przeszedł moje najśmielsze oczekiwania i w parę dni miałam już ekipę „na dobre i na złe” nawet z dużym nadkompletem. Dlatego proszę o wybaczenie wszystkie inne moje kursantki, które licznie do mnie piszą z pytaniem „jak to się stało, że przeoczyłam ogłoszenie o tym wyjeździe?”. Otóż tym razem żadnego ogłoszenie nie było ale… jeśli naprawdę macie ochotę na taki wyjazd- piszcie do mnie a jeśli zbierze się odpowiednia grupa -spróbuję zrobić dla Was „drugi turnus”.
Czasami czujesz się jakbyś znalazł się w raju, szczególnie kiedy spadnie deszcz i wszystko od nowa się zazielenia.
Miejsce w którym mieszkałyśmy było przeurocze, tylko pół godziny drogi od lotniska w Katanii, mały hotelik wśród 20 hektarów upraw cytrusowych, z widokiem z okien na dymiącą Etnę. Pokoje dwu, trzy i czteroosobowe urządzone przepięknie „meblami z duszą”. Bardzo rodzinnie, bardzo włosko i bardzo smacznie. Posiłki gościom gotuje Pani Domu- Sylvia Costarelli– sycylijska arystokratka- jedna z najlepszych kucharek jakie znam. Codziennie zasiadałyśmy do wspaniałej wegetariańskiej (na moje życzenie) uczty i zachwycałyśmy się prostotą i niezwykłym smakiem potraw, gotowanych z lokalnych, ekologicznych produktów. Wzbudzić podziw 13 blogerek i fotografek kulinarnych siedzących przy jednym stole- to naprawdę wielki wyczyn :)) Sylvi udawało się to 3 razy dziennie!
Z Sylvią Costarelli jedną z najcieplejszych osób jakie znam. Pomimo bariery językowej (Sylvia z oporami mówi po angielsku) zaprzyjaźniłyśmy się bardzo. Mam nadzieję w przyszłym roku wrócić aby fotografować książkę tej najwspanialszej sycylijskiej kucharki.
Jeśli macie ochotę wyruszyć na Sycylię i zobaczyć ten kraj inaczej, „od kuchni” bardzo polecam wam agroturystykę u Valenzianich. Moim zdaniem jest to też genialne miejsce do organizowania wszelkiego rodzaju warsztatów, kursów, sesji, turnusów (np. jogi) etc. (jeśli potrzebujecie więcej szczegółów zanim ruszy strona hotelu, piszcie na info@incampagna.pl , do Justyny, która mówi po polsku ). Och i jeszcze dla tych, którzy mówią po włosku i są gotowi na super przygodę w życiu, farma szuka wolontaruiszy (lub nawet pracowników- najlepiej Panów- tzw. „złotej rączki”), którzy zamieszkają tam i pomogą przy rozwoju niektórych z projektów. I jeszcze, jeśli się zastanawiacie- to TAK- to jest to samo miejsce skąd wysyłane są do całej Polski ekologiczne cytrusy w sprzedaży bezpośredniej. Nigdy jeszcze ich nie próbowaliście??- czas to zmienić- tutaj możecie zamówić karton sycylijskiego słońca z dostawą prosto do domu. Jak już zaczniecie zamawiać to polecam nie tylko cytrusy ale i pyszne awokado oraz oliwę z oliwek, która jest tak świeża że aż pachnie zielenią, dla smakoszy polecam prażone sycylijskie migdały (nigdy nie jadłam lepszych) oraz niebezpiecznie uzależniający pistacjowy krem do smarowania pieczywa (Nutella nie ma przy nim żadnych szans!).
Justyna Podlaska, dobry duch farmy Valenzianich, to ona stoi za otwarciem polskiego rynku na ekologiczną żywność z Sycylii.
Nasi gospodarze nie tylko okazali się świetnymi rolnikami ale i wspaniałymi organizatorami wycieczek. Plan wyjazdu układałam długo, chciałam aby był przeżyciem dla każdej z osób, którą zaprosiłam do udziału w projekcie. Dlatego (oprócz bezcennego towarzystwa 13 kompletnie zakręconych nt. fotografii kobiet) w porozumieniu z rodzina Valenzianich -przygotowaliśmy ogrom różnorakich atrakcji.
Po lewej Iwona przyłapana przez Kasię podczas fotografowania na katańskim targu, po prawej Jadwiga i Dorotka udają, że zwiedzają miasto a tak naprawdę to szukają kolejne cukierni w której można by skosztować cannoli lub słynnych ciasteczek w kształcie „cycuszków św. Agaty”.
Zaczęło się już pierwszego dnia od zwiedzania Katanii. Rozpoczęłyśmy jak na kulinarne fotografki przystało od porannej wizytą na lokalnym targowisku. Dziewczyny fotografowały ogromną część gdzie sprzedaje się ryby i owoce morza, ja- wegetarianka odwiedzałam stragany z warzywami i owocami. Gdzie się nie zatrzymywałam z aparatem uprzejmi Sycylijczycy pytali skąd jestem. Kiedy odpowiadałam, że z Polski, kiwali głowami i mówili „tu dzisiaj przyjechało chyba 5 autokarów fotografek z Polski!!”.
Jowita zawiera bliższe znajomości z jednym ze sprzedawców owoców morza. Zima to czas na wiele lokalnych warzyw, właśnie zaczyna się sezon na karczochy, słynne sycylijskie fioletowe kalafiory, dzikie szparagi, fenkuł i wszelką zieleninę.
A więc po zrobieniu zamieszania i zaprzyjaźnieniu się z większością sprzedawców na targu pojechałyśmy dalej spełniać oczekiwania i marzenia dziewczyn. To był nasz jedyny, podczas tej wyprawy,” dzień w cywilizacji” więc oczywiście, jak na kobiety przystało, wpadłyśmy w szał zakupów.
Ania Zabrowarny- gwiazda filmowa wśród sycylijskich zaułków.
Odwiedziłyśmy antykwariaty (gdzie nabyłyśmy duże ilości propsów do fotografii kulinarnej), specjalne sklepy z żywnością lokalna, parę cukierni, lodziarnię i cudną budkę (taką luksusową wersję polskiego saturatora) gdzie sprzedawano najpyszniejszą mandarynkową lemoniadę jaką piłam w życiu (prototyp Mirindy)- kwintesencja cytrusowego orzeźwienia. A było nam ono potrzebne bo pogoda na Sycylii rozpieszczała- choć był zaledwie początek lutego-miałyśmy pełne słońce i prawie 20st.C.
Iwonka i Kasia opalają się w pięknym sycylijskim słońcu.
W takiej atmosferze zwiedzałyśmy to urocze miasto, z jego pięknymi starymi budowlami, wąskimi uliczkami, przestronnymi parkami i cudnym barokowym kościołem w samym centrum. Wszędzie było kolorowo i świątecznie gdyż Katania przygotowywała się właśnie do swojego największego święta- procesji na cześć św. Agaty- patronki miasta. Nie omieszkałyśmy oczywiście zjeść pysznego obiadu w lokalnej knajpce i objuczone setką toreb wróciłyśmy na farmę.
Zmęczone ale szczęśliwe czekamy na obiad, który przygotowywała nam urocza sycylijska kucharka (na zdjęciu po prawej).
Kolejne dni spędziłyśmy wspólnie fotografując na paru farmach i plantacjach, które odwiedziłyśmy. Zobaczyłyśmy jak rosną liczne odmiany cytrusów: pomarańcze, cytrony, mandarynki, kumkwaty, cytryny, klementynki oraz awokado i marakuje. Wszystkie bez wyjątku BIO. Rozmawiałyśmy z rolnikami, zadawałyśmy pytania, nauczyłyśmy się miliona pożytecznych rzeczy. A co najważniejsze, każdy z naszych gospodarzy z anielską cierpliwością znosił nasze zatrzymywanie się przy każdym drzewku aby uwiecznić je na zdjęciu, nasze tysiące dociekliwych pytań i nasze wypchane kieszenie uszczypniętymi tu czy tam owocami do późniejszej stylizacji. Oraz nasze czasami naprawdę dziwne zachowania.
Olimpia uprawia fotograficzną jogę w awokadowym gaju.
Po lewej Jowita medytuje w cytrynowym sadzie (zwróćcie uwagę na wypchane kieszenie 😉 ) po prawej Ania Simon fotografuje kwitnące drzewo migdałowe.
Co tutaj robimy???? Domyślcie się sami. Ja nie mam bladego pojęcia.
Jednego dnia miałyśmy też okazję pobierać lekcję gotowania od Pani domu. Wspólnie w wielkiej kuchni przyrządziłyśmy nasz ostatni obiad- 3 rodzaje ravioli, pyszne kotlety z plastrów bakłażana i sałatkę z warzyw oraz cytrusów zebranych na farmie. To dopiero była kulinarna przygoda!
Klaudyna uczy się jak wyciągać ciasto na ravioli podczas wałkowania. To dużo trudniejsze niż Wam się wydaje. Stąd takie wielkie skupienie na jej twarzy.
Oprócz lokalnych atrakcji nie zabrakło oczywiście czasu na naukę oraz wspólne stylizowanie i fotografowanie kulinarne. Obiektów było pod dostatkiem, światło genialne – to miejsce to raj dla fotografów kulinarnych. Wszystkie dziewczyny jako wielki bonus do wyjazdu dostały też niesamowitą okazję aby uczyć się fotografii przyrody od genialnej Magdy Wasiczek, którą zaprosiłam na naszą wyprawę jako gościa honorowego.
Co Magda próbuje uwiecznić na wiekopomnym zdjęciu ..?? Nie, to nie jest zwisający z drzewa korniszon, choć tak wygląda… to malutki niedojrzały jeszcze owoc awokado.
W tej wyprawie nie chodziło jednak głównie o naukę (to moim zdaniem lepiej zdobywać w kameralnej atmosferze kursu jeden do jeden), tu chodziło przede wszystkim o niezapomniane przeżycia w doborowym towarzystwo. Spotykając na co dzień w moim studio tyle wspaniałych, niebanalnych kobiet zafascynowanych fotografią często myślę sobie- jak to byłoby wspaniale poznać je ze sobą nawzajem. Ten wyjazd był właśnie po to aby nawiązały się przyjaźnie i znajomości, aby wzrosła inspiracja, aby zobaczyć, że na świecie jest „dużo więcej tak szalonych osób jak ja”.
Dominika zagubiona wieczorową porą w oliwnym gaju.
I przyznać się Wam muszę, że to założenie udało mi się w dwustu procentach. Dziewczyny zaskoczyły od razu, już w samolocie nie można ich było oderwać od siebie, choć przecież wcześniej nie znały się osobiście. Po pierwszym wieczorze już były jak najlepsze przyjaciółki, nie było sztucznych barier, były poważne rozmowy o wszystkim, grupowe terapie śmiechem i długie wieczory spędzone nad butelką limoncello.
Wszystkie bez wyjątku wspaniałe choć tak różne a zarazem tak podobne. Niektóre na początku swojej drogi w fotografii kulinarnej, jak choćby Jadwiga Bernie czy Ania Simon czy Edyta Kolasińska trzy wspaniałe kobiety, które pomagają mi w sesjach fotograficznych. Na co dzień matki i żony, na wyjeździe dusze towarzystwa nie rozstające się z aparatami.
Po prawej u mojego boku kochana Jadwiga- dobry duch tej wyprawy, który zaraził swoim optymizmem wszystkich. Po lewej Edytka robi mi zdjęcie choć to przecież ja miałam portretować ją. Pojedynkom na obiektywy nie było na tej wyprawie końca. W końcu każda z nas ma swoje zdjęcie po drugiej stronie obiektywu, a jak wiecie-to towar deficytowy każdego fotografa :))) Zdjęcie po prawej wykonała Katarzyna Tkaczyk.
Na wyprawie były też blogerki kulinarne, (choć niby moje kursantki to uważam, że czasami dużo lepsze fotografki niż ja) : Klaudyna Hebda-z Ziołowego Zakątka , Olimpia Davies z Pomysłowe Pieczenie Kasia Tkaczyk z Katies Happy Clouds, Jowita Stachowiak z Crazy Little Polka, Ania Zabrowarny z Addio Pomidory i Dominika Wójciak z Kulinarne Bezdroża (zwyciężczyni ostatniej edycji Master Chefa) oprócz tego Iwona Kowalska fotografka kulinarna z Trójmiasta i Dorota Tyszka, która na co dzień fotografuje nie kulinaria lecz modę i duże imprezy sceniczne (np. Wybory Miss Polonia). Dlatego też na wszystkich jej zdjęciach wyglądamy jak Miss Sycylia- same spójrzcie.
Olimpia zwana powszechnie podczas tego wyjazdu Pimpkiem- ponieważ podbiła nas swoją bezpretensjonalnością i zaraźliwym poczuciem humoru.
Klaudyna jak zwykle w pracy. Tutaj przyłapana przez Dorotkę w czasie nakręcania filmu na jej bloga.
Powiem Wam szczerze- to była wspaniała, wybuchowa mieszanka: osobowości, talentów, pasji, babskiej energii i humoru. Morze śmiechu, tysiące zdjęć, dziesiątki godzin przygadanych do białego rana, mnóstwo pyszności i piękna dookoła. Wymiana wiedzy, doświadczeń i poglądów na najwyższym poziomie. Przyznam się Wam też, że trochę się obawiałam,czy ten wyjazd będzie taki jaki sobie wymarzyłam… ale przeszedł wszelkie moje oczekiwania i okazał się być niezapomnianym wydarzeniem. A to wszystko dzięki tym wspaniałym i pięknym kobietom. No spójrzcie tylko na nie – Czy nie wyglądają na zaraźliwie szczęśliwe i spełnione!
Iwonka, Kasia, Jadwiga- fotograficzne trio.
Jadwiga moja asystentka, choć na wakacjach to jak zwykle w pracy. Tu pozuje w kumkwatowym sadzie.
Olimpia – niezwykle fotogeniczna modelka.
Pełna seksapilu Edytka za którą oglądał się każdy Włoch a obok niej skromnie wyglądająca Kasia. Niech Was jednak nie zmylą pozory, ta dziewczyna jest mistrzynią… tańca na rurze!
A to już wynik naszego spontanicznego wyjazdu, do lokalnej cukierni gdzie zabrał nas, któregoś popołudnia Pan Valenziani po cichutkiej wzmiance, ze do tego „espresso to by się jakieś ciasteczko przydało”. Nie wiem jak pozostałe dziewczyny ale mnie wróciło z Sycylii o co najmniej kilogram więcej.
Dziewczyny- DZIĘKUJĘ Wam za wszystko! To było wspaniałe doświadczenie. Dałyście mi wiarę, że pomysł takich wyjazdów to wspaniała idea. Już nie mogę się doczekać gdzie pojadę z moimi kursantami za rok! Mam nadzieję, że Was również tam nie zabraknie…
Zapraszam do kiosku, gdzie można już nabyć lutowy numer Weranda Country z moimi zdjęciami i przepisami na cytrusowe delicje. Po raz kolejny współpracuję z tym miesięcznikiem i po raz kolejny skutkuje to sesją z której jestem zadowolona. Tytuł całego materiału brzmi „Podaruj sobie trochę słońca!” i o tym są te zdjęcia. O tej odrobinie przyjemności jaką sprawiają nam cytrusy w samym środku zimy.
Wśród przepisów znajdziecie różności. Coś dla tych, którzy właśnie zaczęli coroczną próbę odchudzania się od nowego roku. Jak i coś dla tych, którzy nie dbają o kalorie. Tym drugim proponuje przepyszny deser widoczny na powyższym zdjęciu. Wygląda jak lody lecz to nie są lody lecz halva z pomarańczami. Słowo Halva (halawa) na całym bliskim i dalekim wschodzie opisuję dużą grupę deserów. Najpopularniejsze z nich to znane dobrze w Polsce chałwy produkowane z miazgi sezamowej lub słonecznikowej. Drugimi co do popularności halvami są gęste i bardzo słodkie pudingi gotowane na bazie kaszy z pszenicy lub innych ziaren, często z dodatkami suszonych lub świeżych owoców. Takie halvy najlepiej smakują na ciepło podawane np. z zimnymi lodami waniliowymi. Moja wersja halvy jest karmelowo- kardamonowo-cytrusowa.Jest też uzależniająca i nie znam osoby, która nie uległaby jej wpływowi. Naprawdę warto spróbować. Zwłaszcza, że można ją wyczarować z prostych składników dostępnych w każdej kuchni. (chyba, że próbujecie się odchudzać, wtedy bardzo odradzam bo wszystko przepadnie).
Dla tych, którzy jednak chcą wytrwać w noworocznych postanowieniach też coś się znajdzie. Dwie pyszne fit sałatki z cytrusami. Jedna z klementynką i francuską musztardą, druga serwowana w miseczka z połówek grejpfruta z rzodkiewką i kozim serem lub parmezanem. Jeśli nie lubisz grejpfrutów zawsze możesz zastąpić je pomarańczami, np. czerwonymi, na które właśnie rozpoczyna się sezon. Są jeszcze przepyszne pieczone plastry mandarynek, smakują zupełnie jak cytrusowe cukierki. Można jeść je same lub udekorować nimi ciasto czy deser. A dla tych lubiących eksperymenty i zaskoczenia w kuchni jest zupa z pieczonych marchewek z pomarańczami. Życzę smacznego.
To był wspaniały rok. Trudno go opisać bo tyle się działo, że musiałabym tu opublikować 20 stron aby wszystko zmieścić. Wiem jednak, że podsumowania są w życiu ważne. Pozwalają popatrzeć na nasze życie z perspektywy, zatrzymać się, spojrzeć wstecz i powiedzieć sobie „ciężko pracowałam i dużo osiągnęłam, dałam radę i zasłużyłam na te wszystkie dobre rzeczy, które mnie spotkały”. Wiem, że to trudne i wielką sztuką jest zrozumieć , że MY I TYLKO MY SAMI jesteśmy kowalem własnego losu i tylko my i nikt inny odpowiadamy za to jak ono wygląda. I dopóki sami nie damy sobie prawa do tego aby przydarzały nam się w życiu piękne rzeczy dopóty one nie przyjdą, dopóki odpowiednio nie doceniły tych które się już pojawiły- dopóty pozostaniemy w dziwnym uczuciu niespełnienia które podszeptuje nam, że „nie masz wpływu na swoje życie, nic już nie zmieni się na lepsze”. Otóż to nieprawda!! Wszystko się może zmienić- trzeba tylko dać sobie szansę i dostrzec, że „przecież tak wiele już osiągnęłam”. Dlatego podsumowania są ważne, zróbcie je a zobaczycie, że Was pozytywnie zaskoczy. Oto moje (w bardzo dużym skrócie).
2015 rok zaczęłam wielką cytrusową przygodą na Sycylii. Pamiętacie? Tutaj i tutaj. Z cytrusowego raju nie tylko przywiozłam wiele pięknych zdjęć ale i wspaniałe nowe znajomości, które owocują do dziś. Między innymi tym, że na początku 2016 roku wracam na Sycylię znowu. Tym razem organizuje tam wyjazd fotograficzny dla grupy moich 11 wspaniałych kursantek. Oj będzie się działo!
W kwietniu odwiedziłam Dublin aby (po wielkich wahaniach czy dam radę) po raz pierwszy uczyć fotografii kulinarnej PO ANGIELSKU i to w dużej grupie. To było ogromne wyzwanie i wydawało mi się, że pokonałam Golita do czasu aż na tym właśnie kursie poznałam głucho-niemą dziewczynę, która przyszła do mnie z dwójką tłumaczy języka migowego aby spełniać swoje marzenia i uczyć się fotografii kulinarnej. Pomyślałam sobie wtedy -Wójcicka- gdybyś miała choć trochę determinacji i odwagi tej wspaniałej dziewczyny- zawojowałabyś świat. Jeśli kiedykolwiek jeszcze powiesz sobie, „to dla mnie za trudne” lub „nie dam rady” – urwę Ci ten rudy łeb!
I… poskutkowało:)
Wiosną nawiązałam współpracę z magazynem Weranda Country i wydaje się, że będzie to romans na dłużej. Moje zdjęcia i przepisy ukazały w marcowym, sierpniowym i grudniowym numerze. A już w następnym lutowym wydaniu będzie ich tam cała masa- (prawie 20 na 9 stronach!!!). Już od 2 lat stale współpracuje także z Magazynem Voyage, tutaj moja sesja do listopadowego numeru a tutaj do grudniowego, moje zdjęcia z przepisami ukazały się też w lutowym i kwietniowym wydaniu. Po raz kolejny kupiły też ode mnie zdjęcia: niemiecki magazyn Burdy- „Sweet Dreams”, oraz francuski „Plantes & Sante”. Pracowałam też dla moich wspaniałych klientów z kanadyjskiej agencji reklamowej.
Cały maj fotografowałam przecudny projekt społeczny dla Fundacji Rozwoju Obywatelskiego. Spotkałam wielu wspaniałych ludzi, którzy poprzez jedzenie pomagają innym. Np. fundacja Kisz-Misz w której gotują uchodźcy. Kobiety z Senegalu, Syrii, Czeczenii znalazły tu nowy start i pracę gotując w firmie kateringowej serwującej ich narodowe specjały na przyjęciach zamawianych przez klientów. Lub tutaj gdzie „trudna” młodzież „wzięła się sama za siebie” i stworzyła sobie miejsca pracy a przy okazji jedno z najlepszych wegańskich bistro w Warszawie. Do pomocy w projekcie zaprosiłam Magdę Klimczak z bloga Daretocook, która wyobraźcie sobie była moją pierwszą kursantką, kiedy rozpoczynałam moją przygodę z uczeniem innych. Teraz Magda jest cudnym fotografem kulinarnym i pracuje m.in. dla Magazynu KUKBUK. Nasze wspólne zdjęcia posłużyły do zilustrowania specjalnego katalogu opisującego 10 cudnych społecznych inicjatyw na terenie całej Polski. Niedawno dowiedziałam się, że publikacją jako wyjątkową zainteresowało się prestiżowe wydawnictwo Delicious Book Design- zbierające najciekawsze publikacje kulinarne 2015 roku do swojej specjalnej książki.
W wakacje po raz pierwszy odwiedziłam Chorwację i zakochałam się bez reszty w tym kraju. Lato były też dla mnie bardzo intensywne po względem prowadzonych kursów fotografii kulinarnej. . W tym roku z moich kursów skorzystało szalenie dużo osób (mój mąż niezmiennie jest zadziwiony – „Naprawdę tyle osób w Polsce chce uczyć się fotografii kulinarnej?!).
Były u mnie wielkie sławy jak Dominika Wójciak (zwyciężczyni ostatniej edycji Master Chef), Kinga Paruzel, Tomasz Deker czy Iga Sarzyńska (z którą się bardzo polubiłyśmy i na pewno jeszcze zrobimy bardzo wiele dobrych rzeczy razem). Były też dziesiątki innych osób profesjonalnych fotografów i zupełnych amatorów, każdą z nich polubiłam, każdą pamiętam, każdej kibicuję, i za każdą trzymam kciuki. Wiele osób przyjechało z zagranicy (Turcji, Niemiec, Luksemburga, Islandii, Belgii, Anglii, Litwy) Z wieloma osobami zawarłam przyjaźnie, bliższe znajomości, angażuję je w swoje projekty, pomagam jak potrafię. Wiele osób wraca do mnie po roku lub dwóch aby nauczyć się czegoś nowego. Niektórzy z moich kursantów robią kariery fotograficzne i zaczynają zarabiać na fotografii kulinarnej. Wiedzieć, że miałam w tym swój malutki udział- jest jednym z najwspanialszych uczuć w moim życiu. Pozdrawiam Was wszystkich moi kursanci! Zaczyna mi się z Was robić wielka fotograficzna rodzina. Tak wielka, że powoli wydaje mi się, że mnie lekko to wszystko przerasta. I wtedy sobie powtarzam „Wójcicka jeśli kiedykolwiek….. to w…. łeb!…” I….wyobraźcie sobie … cały czas skutkuje :)))
Jesienią moje życie fotograficzne bardzo przyspieszyło. Dzięki jednej z moich niemieckich kursantek pojechałam pod Hamburg fotografować dla cudownej rodziny Ellenbergów ich wielką ziemniaczaną bio-farmę. Uprawia się tam ponad 100 odmian ziemniaków we wszystkich kolorach tęczy. I tu powinien być link do wpisu o tej wyprawie ale niestety cały czas czeka aż się nad nim do końca pochylę. Zupełnie nie miałam na to czasu… gdyż w październiku okazało się, że dostałam dotację unijną na zakup nowego sprzętu fotograficznego i założenie swojej własnej firmy fotograficznej. Wszystko potoczyło się tak szybko, ze aż trochę zakręciło mi się od tego w głowie. Mam więc teraz w pełni profesjonalny sprzęt oraz własną firmę i mogę się tytułować „Panią Fotograf”. Ale co dla mnie najważniejsze w końcu dostałam bodziec aby kupić wyposażenie studia fotograficznego i pójść krok do przodu i spróbować pracy ze światłem studyjnym. Dopiero się uczę i jeszcze długa droga przede mną ale jak zwykle okazało się to nie być takie trudne jak mi się na początku wydawało. „Wszystko jest skomplikowane dopóki nie zacznie być proste”- tam mawiał mój dziadek i miał zupełna rację. Powoli więc widzę już światełko w tunelu a co najważniejsze jestem dumna bo nauka fotografowania przy sztucznym świetle- była jednym z moich noworocznych postanowień na 2015 rok. Udało mi się je zrealizować dzięki -nomen-omen- jednemu z moich kursantów. Tomku– dziękuję bardzo!
Koniec roku przyniósł kolejne wyzwania. Moimi zdjęciami zainteresowały się dwie prestiżowe europejskie agencje fotograficzne. To był zupełny szok- chcą mnie w miejscach, gdzie swoje prace sprzedają wszystkie „moje guru fotografii kulinarnej”! Co ciekawsze bardzo szybko okazało się, że nie tylko chcą ale i sprawnie sprzedają moje fotografie. Dostałam też pierwszą na tyle zachwycającą propozycję sfotografowania książki kulinarnej, że zdecydowałam się na odważny i trudny projekt przełożenia na język fotografii czyichś wizji kulinarnych. To będzie parę miesięcy ciężkiej i odpowiedzialnej pracy za to już wiem, że w cudnym towarzystwie. Trzymajcie kciuki, żeby wszystko się udało- ruszam pełną parą w marcu.
2016 roku- mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz i będziesz dla mnie tak samo dobry jak twój poprzednik. Życzę tego sobie i Wam też życzę samych spełnionych marzeń, wykorzystanych szans i zrealizowanych postanowień w 2016 roku. Bo po podsumowaniach przeszłości warto przecież przejść do postanowień na przyszłość. Macie jakieś postanowienia na 2016 rok? Pochwalicie się? Bardzo jestem ich ciekawa! Moja lista cały czas powstaje…
Przepis na ten wybitnie dobry świąteczny deser znajdziecie w grudniowym wydaniu Weranda Country w mojej (chyba???) w miarę stałej tam rubryce. Zapraszam do kiosków bo Weranda już w sprzedaży.
Deser „Makowa Panienka” to jeden z moich lepszych eksperymentów kuchennych ostatniego półrocza. Mascarpone, masa makowa, pokruszony piernik, mandarynki, skórka pomarańczowa- to nie mogło się nie udać i musiało być pyszne! Spróbujcie koniecznie!