Miejsce akcji: samochód jadący ze szkoły do domu. Występujące osoby: Kacper 8-latek Jego mama– czyli ja Patryk– kolega szkolny Kacpra Kuba -kolega szkolny Kacpra
obaj chłopcy zaproszeni zostali do Kacpra po szkole. Rozmowa toczy się mniej więcej w taki sposób: Ja: Jak tam było w szkole, chłopcy?
Kacper: nudno.
Patryk: OK.
Kuba: może być. Co robiliście? Dostaliście jakieś stopnie?
Kacper: nie pamiętam.
Patryk: chyba nie.
Kuba: no nie wiem. Jacyś mało rozmowni dziś jesteście?
Kacper: hmm
Patryk: no
Kuba: (patrzy zamyślony przez okno). A wiecie, że przyjechał dziś dziadek Kacpra, ze swoim psem Kapslem?
(Następuje widoczne ożywienie towarzystwa)
Kacper: Super będziemy bawić się w 4 pancernych i psa!
Patryk: Ciocia, ciocia! A czy to dziadek od TEJ BABCI?!!!
Kuba: No właśnie czy TA BABCIA też przyjechała? Powiedz, że przyjechała! Powiedz, że przyjechała!!!! Chwileczkę, spokojnie. Co znaczy „TA” babcia?
Patryk: NO TA BABCIA….. OD PIEROŻKÓW!!!
Kuba: Ale super!! Ja zamawiam pierwszą porcję!
Patryk: Ja zamawiam dokładkę!
Kacper: No nie, to MOJA BABCIA! Ja mam pierwszeństwo!
Kuba: A wcale, że nie bo gościom trzeba ustępować!
Patryk: Starsi mają pierwszeństwo! Ja jestem najstarszy, ja będę pierwszy!!!! Ale chłopcy…
Patryk: No dobra ciociu wiem, że Ty jesteś najstarsza, ale Ty możesz poczekać.
Kuba: Ja nie chcę czekać, ciociu podzielisz się ze mną???
Kacper: Co Ty Kuba, ze mną się podzieli, to moja mama!!! CHŁOPCY!!!!!…. Ale babcia nie przyjechała.
(……….Długa, bardzo długa cisza, zdecydowanie wskazująca na rozczarowanie).
W końcu odzywa się Patryk:
Ciooooociaaaa, a umiesz robić pierożki? Takie jak babcia Kacpra?- Nie umiem.
Kuba: No to klops. A ja miałem być pierwszy. Co za pech!
Patryk: No, tragedia! Ciocia, no jak możesz nam to robić?!
Kacper: Dobrze, że chociaż pies przyjechał.
Kuba: No, chociaż tyle dobrego. Znowu dłuższa chwila ciszy, którą rezolutnie przerywa Kacper.
Mamo a właściwie to dlaczego Ty nie umiesz robić pierożków???
No właśnie-Dlaczego ja nie umiem robić pierożków!?
Dojechałam do domu, chłopcy witali się z dziadkiem i psem a ja od razu poszłam do kuchni, wykręciłam numer telefonu i zadałam pytanie które powinnam zadać już wieki temu: ” Mamo, jak się robi PIEROŻKI?”.
Leniwe pierogi pieszczotliwie nazywane w naszym domu PIEROŻKAMI towarzyszą mi odkąd sięgam pamięcią. Zawsze były domeną mojej babci (o babci więcej tutaj). Jadłam je całe dzieciństwo na przemian z naleśnikami których mistrzem był z kolei dziadek. Właściwie to trudno nazwać PIEROŻKI leniwymi pierogami (choć tak o nich mówiła czasami babcia). Leniwe pierogi klasycznie robi się z twarogu i mąki, tak jak kopytka robi się z ziemniaków i mąki (oraz oczywiście jajek, których ja nie używam), PIEROŻKI za to robi się z ziemniaków, twarogu i odrobiny mąki- jak więc je nazwać? Leniwe Kopytka???
Nazywajcie jak chcecie u nas i tak zostaną PIEROŻKAMI. W naszej rodzinie PIEROŻKI = BABCIA. Babcia jest od rozpieszczania, pocieszania, przytulania, zwierzania, opowiadania bajek, szalonej zabawy i od PIEROŻKÓW. W wieku 19 lat wyjechałam z rodzinnego domu i już nigdy nie wróciłam tam na stałe. W tym czasie objechałam pół świata i spróbowałam tylu nowych dań, że zupełnie zapomniałam o pierożkach. Przypomniałam sobie ich smak od nowa kiedy moja mama w nowej roli babci zaczęła je gotować mojemu synkowi. Nam nie gotowała ich nigdy- bo po co? Na pierożki szło się przecież do babci. Tylko, że my do naszej babci miałyśmy blisko- dokładnie 19 schodków z drugiego na pierwsze piętro w starej kamienicy. Mój synek ma do swojej babci niestety ponad 400km. I choć babcia jest wspaniała i przyjeżdża kiedy tylko się da a jak jest to robi te pierożki na okrągło i jeszcze w dzień wyjazdu robi ich całą górę, którą upycha do zamrażalnika- to i tak nadchodzi taki dzień, kiedy zamrażalnik świeci pustką a w domu jest 3 rozczarowanych wielbicieli pierożków i… żadnej babci. Zawsze myślałam, że zacznę robić PIEROŻKI dopiero wtedy kiedy sama zostanę babcią. (Mam nadzieję, ze choć po części tak wspaniałą jaką ja miałam i jaką jest moja wspaniała mama dla mojego synka). Jednak współczesne czasy zmusiły mnie do zmiany stanowiska w tej sprawie. Przeszłam więc szybki telefoniczny kurs robienia pierożków a przez 3 wielbicieli pierożków zostałam oceniona -” nie takie dobre jak babci ale mogą być”. Na całe szczęście mam jeszcze dużo czasu, żeby trenować i zanim zostanę babcią moje pierożki będą perfekcyjne- OBIECUJĘ. Trenujecie ze mną?
na ciasto: 1,2 kg. ziemniaków ważonych po obraniu (przed obraniem około 2kg) 1 łyżka soli (do gotowania ziemniaków) 1 łyżka masła 5 łyżek mleka 6 łyżek mąki (czubatych) 3 łyżki mąki ziemniaczanej (czubate) 400g twarogu (ja używam takiego, może być kupny ale żaden w wiaderkach czy mielony, klasyczny w kostce tylko mięciutki) 1/2 łyżeczki soli 1/3 łyżeczki pieprzu dodatkowo: 2 szkl. bułki tartej masło do smażenia cukier do posypania(najlepiej brązowy)
1. Obrane i pokrojone na mniejsze kawałki ziemniaki zalewasz zimną wodą dodajesz 1 łyżkę soli i gotujesz do miękkości.
2. Odcedzasz, dodajesz 1 łyżkę masła, 5 łyżek mleka i ubijasz ziemniaki na puree. Odstawiasz do CAŁKOWITEGO ostygnięcia.
3. Do zimnego puree dodajesz pozostałe składniki na ciasto i dokładnie wyrabiasz.
4. Na stolnicy posypanej mąką rolujesz kawałki ciasta tak aby powstały długie walce o średnicy 2-3cm (mój syn mówi na nie „pierożkowe węże”). Spłaszczasz je lekko uklepując ręką po wierzchu (dzięki temu będziesz miał większą powierzchnię chrupiącej skórki po usmażeniu). Kroisz ukośnie żeby powstały romby.
5. W dużym garnku zagotowujesz wodę, dodajesz 1 łyżeczkę soli i partiami gotujesz w niej pierożki czyli…
6. Wrzucasz pierożki na wrzątek i od czasu kiedy wypłyną na powierzchnię gotujesz jeszcze 2 minuty.
7. Wyjmujesz delikatnie łyżką cedzakową i układasz na talerzach do lekkiego ostygnięcia.
8. Teraz możesz już pierożki kłaść na patelni z roztopionym masłem i rumienić z obu stron.
9. Możesz też jeszcze ciepłe ugotowane pierożki obtoczyć w bułce tartej i dopiero wtedy smażyć na maśle na rumiano (takie są smaczniejsze- szczególnie dla dzieci).
10. Pierożki można podawać same, polane tylko odrobiną masła. Dzieci jednak uwielbiają je posypane cukrem. Wyśmienicie pasuje do nich również szklanka chłodnej maślanki. Dobrze smakują także z sosem grzybowym (wtedy mogą być nawet tylko z wody).
Pierożki idealnie nadają się do mrożenia. Trzeba zrobić to już po ugotowaniu i obtoczeniu w bułce tartej. Układamy pierożki na tacach i tak wstawiamy do zamrażalnika na parę godzin. Kiedy pierożki zupełnie stwardnieją, można je przełożyć do foliowych woreczków, żeby zajmowały mniej miejsca. Rozmrażamy pierożki podczas smażenia na patelni. Wkładamy zamrożone na roztopione na patelni masło przykrywamy patelnię pokrywką i na małym ogniu smażymy w taki sposób aż do zarumienienia się spodu, przewracamy i teraz już bez pokrywki rumienimy z drugiej strony.
Uwielbiam zbierać grzyby. Jest w tym coś instynktownie atawistycznego. Kiedy jestem w lesie czuję się trochę jak kobieta pierwotna, której zadaniem jest znaleźć, zebrać i przynieść do jaskini jak najwięcej jadalnych roślin. Okazuje się, że pomimo całej otaczającej mnie cywilizacji instynkt zbieractwa ma się w moich genach bardzo dobrze. Buszując z lesie a potem wracając do domu z pełnym koszykiem czuję się pożytecznie spełniona. Odkąd przeprowadziliśmy się na wieś i mieszkamy właściwie w lesie, grzybów mamy zawsze pod dostatkiem. W sezonie grzybowym- wystarczy wyjść rano do ogrodu, pochodzić pomiędzy starymi dębami z przodu i tyłu domu aby wrócić z dwoma garściami podgrzybków lub zajączków. Każdego dnia ktoś z rodziny robi obchód ogrodu i wraca z 10, 20, 30 grzybami. Zbieramy je kiedy są jeszcze nie za duże (wtedy nie są robaczywe i najsmaczniejsze). Jeśli znajdziemy zupełnie malutkie grzybki- nie wyrywamy ich tylko oznaczamy to miejsce. Chodzimy potem codziennie do takiego „grzybowego przedszkola” i sprawdzamy jak mają się nasze „maluchy”. Większość grzybowych zbiorów po prostu suszę. Suszone grzyby uwielbiam. Zawsze mam ich w kuchni całe puszki, dodaje ich obficie do zup(niekoniecznie tylko grzybowych), sosów, robię z nich nadzienie do pierogów czy farsz do najwspanialszej wigilijnej potrawy świata „smażonych uszek drożdżowo- grzybowych” (obiecuję podać przepis w grudniu). O ile suszone grzyby uwielbiam i znajduję dla nich liczne zastosowania w kuchni o tyle nie przepadam zbytnio za świeżymi grzybami leśnymi. Nie odpowiada mi ich „obślizgła” forma. Czasami ugotuję sos ze śmietaną, który mój mąż uwielbiaj jeść potem w każdej postaci: na plackach ziemniaczanych, z pajdami świeżego chleba z masłem czy z kaszą gryczaną. Od jakiegoś czasu robię też te oto zapiekanki i bardzo przypadły nam one do gustu. Przepis idealny do wykorzystania codziennej niedużej porcji malutkich grzybków leśnych. Wiem, że są nie za zdrowe i ciężko strawne. Ale co z tego kiedy są PRZEPYSZNE! Sezon grzybowy nie trwa przecież cały rok. Nadrobimy innymi zdrowymi potrawami kiedy się skończy.
ZAPIEKANKI Z LEŚNYMI GRZYBAMI
(10 małych- 'jak z bagietki’- kromek)
2 średnie cebule 2 szkl. pokrojonych w cieniutkie plasterki małych podgrzybków 2 gałązki świeżego rozmarynu 1 czubata łyżeczka masła 1/2 łyżeczki soli 20 szt. pomidorków koktajlowych 50g sera typu oscypek (lub innego-koniecznie wędzonego) parę gałązek świeżego tymianku, oliwa z oliwek sól, świeżo mielony kolorowy pieprz 10 kromek bagietki korzennej (lub innego pieczywa)
1. Cebulę pokrój w cieniutki piórka (czyli na pół a potem w plasterki)
2. Grzyby sparz wrzątkiem, odcedź i osusz, choć trochę, na papierowym ręczniku.
3. Na patelni, zeszklij cebulę z solą na maśle.
4. Dodaj gałązki rozmarynu i grzyby. Duś pod przykryciem aż grzyby będą miękkie a cała woda odparuje.
5. Dosól i dopieprz do smaku, pozostaw do ostygnięcia.
6. Pomidorki przekrój na połówki, ser zetrzyj na tarce, tymianek porwij na mniejsze gałązki.
7. Na każdą kromkę nakładaj DUŻO farszu grzybowego (usuń z niego wcześniej gałązki rozmarynu).
8. Na farsz kładź pomidorki (po 4 połówki na kromkę) rozcięciem do góry.
9. Posyp wszystko utartym serem, skrop oliwą z oliwek, udekoruj tymiankiem, dosól i dopieprz.
10. Piecz w piekarniku nagrzanym do 220’C (najlepiej z opcją grilla- jeśli masz) do czasu aż ser się stopi.
Zapiekanki idealnie pasują jako dodatek do klasycznej zupy grzybowej. Możesz dodać do nich więcej dodatków, np. czarne oliwki lub ostrą paprykę. Jeśli nie masz świeżych ziół zastąp je suszonym oregano( nie dodawaj go do farszu grzybowego tylko posyp zapiekanki po wierzchu, przed upieczeniem).
Wiecie, że bób jest jedną z najstarszych roślin uprawnych? Archeolodzy znajdują jego ziarna w osadach ludzkich datowanych na 10 tyś. lat przed naszą erą. Podobno był przysmakiem w starożytnej Grecji (gdzie zalecano go lekkoatletom) i w starożytnym Rzymie, gdzie karmiono nim legionistów (porcja żywieniowa- 50 ziaren. na dzień). Smażony bób był też przysmakiem biedoty rzymskiej, sprzedawano go za najmniejsze pieniądze na wszelkich zgromadzeniach, np. walkach gladiatorów. Jest więc w pewnym sensie archetypem dzisiejszego popcornu :-). Jedzono bób w starożytnym Egipcie, Mezopotamii i Persji, potem w całej średniowiecznej Europie. Zawsze jednak był utożsamiany z dietą pospólstwa lub czasami nieurodzaju i głodu. Bób spożywano świeżo gotowany, suszono go i produkowano z niego mąką z której z kolei wyrabiano placki. Do dziś bób w formie świeżej i suszonej jest popularny głównie w krajach basenu Morza Śródziemnego, najbardziej chyba we Włoszech i Egipcie. Bób lubią również Polacy. Ręka do góry, kto lubi!!? Zwolennicy bobu dzielą się na 2 frakcje: tych co łuskają bób przed jedzeniem i tych którzy jedzą z łupinkami. Ja nazywana w domu „francuskim pieskiem” oczywiście łuskam bób. Mój mąż zjada swój bób niełuskany a do tego jeszcze na deser wszystkie skórki z moich ziarenek. Z bobu przygotowuję również pyszną pastę do smarowania chleba oraz jedno z moich ulubionych letnich curry ( łuskany bób z papryka, młodą marchewką, młodymi ziemniaczkami z sosem śmietanowym lub z mleczka kokosowego z przyprawami). Pierogi z bobem to mój nowy pomysł. Bardzo udany. Poprzez dodatek szałwii przypominają mi trochę ulubione ravioli z dynią. Kto nie lubi szałwii, zamiast niej może dodać do bobu- imbiru, mięty, parmezanu czy nawet czosnku. Przepis jest dość prosty jednak trochę pracochłonny: bo trzeba i wyłuskać bób i ulepić pierogi. Ze względu na tą pracochłonność ja na pierogi poświęcam po prostu jeden dzień w miesiącu. Instaluje wtedy w kuchni mój laptop i lepiąc różne rodzaje pierogów, przez cały dzień słucham z niego wykładów swojego Guru. Czasami wydaje mi się, że te pierożki są jak chińskie ciasteczka a ja zamiast wróżby zamykam w każdym z nich jakąś mądrość czy złotą myśl. Układam potem te wszystkie mądrości na tacach, wkładam na 2 godziny do zamrażalnika, po tym czasie są już na tyle zamrożone, że można je pakować do osobnych woreczków i układać na specjalnej półce w zamrażarce. Jemy je potem zawsze wtedy kiedy mamy ochotę lub kiedy ja nie mam ochoty gotować obiadu. Od dzisiaj w naszej zamrażarce do pierogów ruskich, z kapustą i grzybami, z soczewicą, oraz z jagodami i truskawkami dołączyły również te z bobem i szałwią.
PIEROGI Z NADZIENIEM Z BOBU I SZAŁWI
(około 50 malutkich sztuk)
na nadzienie: 1,5 szkl. ugotowanego i wyłuskanego bobu (mierzonego po wyłuskaniu, gotowanego w osolonej wodzie) 1 łyżka masła malutka garstka świeżych listków szałwii 1/2 łyżeczki asafetydy (lub 1/2 małej cebuli + 1 łyżeczka masła) 1 łyżka kopiasta kwaśnej śmietany 1 łyżka startego sera typu parmezan(niekoniecznie) sól i pieprz do smaku na ciasto: 1 szkl. mąki 1/2 łyżeczki soli 1 łyżka oleju 1/2 szkl. wrzątku do podania: parę łyżek oliwy z oliwek (Extra Virgin) parę łyżek jogurtu naturalnego lub: masło+ świeże liście szałwii Farsz:
1. Na patelni rozgrzej masło dodaj asafetydę, zamieszaj parę razy i wrzuć porwane liście szałwii, smaż przez 1 minutę. (Jeśli używasz cebuli, pokrój ją w drobną kosteczkę i na osobnej patelni zeszklij na łyżeczce masła z odrobiną soli. Odstaw, dodasz ją później do farszu.)
2. Wsyp na patelnię bób.
3. Smaż przez 2 minuty, mieszając od czasu do czasu.
4. Odstaw do lekkiego ostygnięcia.
5. Dodaj śmietanę i zmiksuj blenderem na gładką masę.
6. Teraz dodaj cebulę i ser jeśli używasz.
7. Dosól i dopieprz do smaku, wymieszaj dokładnie. ciasto:
8. Mąkę wsyp do miski.
9. Zrób w mące małe wgłębienie i wlej tam olej oraz dodaj sól.
10. Pomału wlewaj do miski wrzątek cały czas mieszając ciasto łyżką.
11. Wysyp zawartość miski na blat i odczekaj chwilkę, żeby nie poparzyć dłoni.(nie za długo).
12. Zagnieć ciasto. Powinno być ciepłe, dość miękkie ale elastyczne. (możesz dodać odrobinę więcej mąki jeśli będzie taka potrzeba przy zagniataniu).
13. Pozostaw ciasto na blacie przykryte miską 3-4 minuty.
14. Wyjmij połowę ciasta (resztę trzymaj w cieple pod miską, wkładaj tam też wszystkie nieużywane skrawki ciasta żeby nie wyschły).
15. Rozwałkuj na posypanej maka stolnicy na cieniutki placek.
16. Wycinaj szklanką kółeczka, na każde nakładaj po łyżeczce nadzienia z bobu.
17. Jeśli bardzo lubisz szałwię, możesz do środka każdego pierożka dodać dodatkowy listek (ale to tylko dla miłośników).
18. Zlepiaj pierogi i odkładaj na posypane mąką tace lub blat.
19. Jeśli chcesz zamrozić pierogi, zrób to teraz. (włóż pierogi ułożone na tacach do zamrażalnika, po 2 godzinach kiedy stwardnieją możesz je przełożyć do szczelnie zamykanych foliowych torebek). gotowanie i podanie:
20. Wrzucaj pierogi do osolonego wrzątku i gotuj partiami 2-3 minuty od wypłynięcia na powierzchnie.
21. Podawaj z odrobiną oliwy z oliwek i jogurtu naturalnego, lub z usmażonymi na maśle, na patelni przez 1-2 minuty- listkami szałwii. Koniecznie ze świeżo zmielonym pieprzem.
Przepis z powodzeniem można przerobić na wegański, używając do farszu oliwy z oliwek zamiast masła i zastępując śmietanę paroma łyżkami wywaru w którym gotował się bób.
Mieszkam w kraju gdzie 98% ludzi deklaruje wyznawanie jedynej i słusznej religii. Ja niestety mieszczę się w tych pozostałych dwóch procentach. Z tego powodu dla wielu pozostaje po prostu Kingą Błaszczyk-Wójcicka, dla innych jednak jestem dziwakiem, dla jeszcze innych szaleńcem- tych wszystkich nawet rozumiem. Są jednak tacy dla których jestem INNOWIERCĄ- i tych się autentycznie boję. Mamy serdecznych przyjaciół, z którymi znamy się od lat. Nie podzielają naszego stylu życia, wielu naszych poglądów w tym naszej religii ale wcale nie przeszkadza to nam się przyjaźnić i szanować nawzajem. Nasze dzieci znają się od małego, koegzystują i świetnie się rozumieją. Aż tu nagle zupełnie niedawno ich 10-letnia córka, siedząc któregoś dnia w naszej kuchni wypaliła- „Strasznie mi Was szkoda, Jezus Wam nie wybaczy, pójdziecie wszyscy do piekła!”. Zamurowało nas zupełnie. Rodziców dziewczynki nie było z nami a ja i mąż nie za bardzo wiedzieliśmy jak zareagować. Zapadła niezręczna cisza, którą wreszcie rezolutnie przerwał mój synek.
– „A co to jest piekło?”- zapytał.
Wiem, że poglądy dziewczynki nie pochodzą od jej rodziców, są to bardzo otwarci, tolerancyjni i mało fanatyczni ludzie. Zrobiłam krótkie dochodzenie i okazało się, że tak wspaniałą wiedzę dziewczynka zdobyła na lekcjach religii przygotowujących ją do pierwszej komunii świętej. W sumie to cieszę się, że tylko taką wiedzę. Przez 3 lata pracy w biurze prasowym przy naszej świątyni naprostowałam i nasłuchałam się tak nieprawdopodobnych historii na temat naszej religii, że nic mnie już nie zdziwi. Słyszałam o tym, że porywamy dzieci (nawet je jemy!), dodajemy narkotyki do jedzenia serwowanego w naszych świątyniach, uprawiamy zbiorowy seks na ołtarzu, jesteśmy poligamistami, czcimy szatana i składamy ofiary całopalne ze zwierząt. Większość tych „rewelacji” pochodziła z kazań niedzielnych lokalnych proboszczów lub lekcji religii prowadzonych przez zakonnice (te przodują w opowieściach o seksie).
Oczywiście procent duchownych, którzy opowiadają takie rzeczy, jest niewielki (naprawdę chcę w to wierzyć!) . Osobiście na swojej drodze, działając w dialogu między-religijnym spotkałam, wielu, wspaniałych, światłych oraz otwartych na świat i inne wyznania duchownych. Jakżebym chciała, żeby to ONI prowadzili lekcje religii w szkole córeczki naszych znajomych. Dowiedziałaby się pewnie od nich, ze jest wielu dróg, którymi można podążać do Boga. Może opowiedzieliby jej tą piękną staroindyjską historię o Mistrzu i Uczniu (lub jej chrześcijański odpowiednik).
„Któregoś dnia uczeń przyszedł do mistrza i zapytał: Mistrzu dlaczego inni są tak głupi i wybierają religie i ścieżki które nie prowadzą do samorealizacji, dlaczego nie wybierają jedynej i najwspanialszej praktyki duchowej. Dlaczego nie pójdziesz ich wszystkich nauczać? Powiedz im, że się mylą, zrób to proszę- Ciebie na pewno posłuchają.
– Nie nauczam ich ponieważ nie uważam, że postępują źle. Mam na ten temat inne zdanie.
– Dlaczego masz inne zdanie Mistrzu?
– Bo mam inny punkt widokowy.
– Chciałeś powiedzieć, Mistrzu, „punkt widzenia”?
– To jedno i to samo. Choć pokażę Ci.
I zabrał ucznia na długą wyprawę. Po paru miesiącach wędrówki stanęli u podnóża Himalajów, na kamienistej drodze prowadzącej na jeden ze szczytów gdzie znajdowała się świątynia.
– Tu zaczyna się nasza podróż- rzekł Mistrz- rozglądnij się w lewo- widzisz jakąś inną drogę?
– Nie- odpowiedział uczeń.
– No to popatrz w prawo.
– Na prawo mamy wielki las, jest tylko ta jedna droga.
– I to jest właśnie twój punkt widokowy- rzekł Mistrz- a teraz choć zaprowadzę cię do mojego.
Wspinali się długo i trudzili wiele dni a każdego wieczora zatrzymywali się i podziwiali widoki. Pierwszego dnia Mistrz powiedział do ucznia:
-Tutaj dotrzesz po 10 latach codziennej praktyki i stosowania moich nauk, rozejrzyj się.
Uczeń popatrzył w prawo i w lewo i gdzieś na granicy horyzontu dostrzegł malutkie postacie wspinające się wśród skał. Następnego wieczora na prawo pomiędzy koronami drzew wielkiego lasu zobaczył szeroki, wykarczowany trakt a na nim całe grupy pielgrzymów. Jeszcze następnego, kiedy byli w połowie góry, dostrzegł inną drogę którą podążało szereg kupców z towarami niesionymi w wielkich tobołach na głowie. Po 5 dniach wspinaczki rozbili obóz na pięknej skale, z której rozchodził się niesamowity widok na całą okolicę.
-Oto mój punkt widzenia- rzekł Mistrz- Spójrz- tu dotarłem po 50 latach praktyki duchowej.
Uczeń rozglądnął się i aż zaparło mu dech w piersiach od pięknych widoków. Kiedy oczy przyzwyczaiły się do blasku zachodzącego słońca, powoli wśród skał i łąk poniżej zaczął rozpoznawać sieć: ścieżek, dróg, traktów, szlaków i wydeptanych przez zwierzęta dróżek. Dostrzegł pielgrzymów wspinających się siecią tych dróg na szczyt, a im dłużej patrzył tym więcej ich widział. Nagle droga, którą wspinali się tu od tylu dni wydała mu się nie za szeroka i wcale nie taka najprostsza.
– A teraz wyobraź sobie co zobaczymy kiedy dojdziemy na szczyt skąd możemy oglądać również drugą stronę góry?-rzekł Mistrz.
– Co dojrzymy kiedy spotkamy tych wszystkich pielgrzymów tak samo zmęczonych drogą jak my i tak samo szczęśliwych, że dotarli do celu? Czy będziemy się spierać, która droga była lepsza?
Uczeń pokornie schylił głowę i podziękował Mistrzowi za lekcję. Potem razem zapatrzyli się w dal na majaczący wśród mgieł szczyt Czomolungmy. -Ciekawe, co można zobaczyć stamtąd?- zapytał uczeń.
-Kiedy tam dotrzesz nie będziesz patrzył ani w dół ani dookoła. Stamtąd spogląda się już TYLKO w GÓRĘ! -odrzekł Mistrz.”
Temat religii w wielu domach pozostaje TABU. Często sami nie radzimy sobie z odpowiedzią na pytanie „W co wierzę?” a cóż tu dopiero rozmawiać i tłumaczyć takie tematy małym dzieciom. Ale jeśli Wy z nimi nie porozmawiacie na ten temat to często jedyna ich wiedza będzie pochodziła z lekcji religii w szkole. Czy jesteście pewni, że poglądy tam wykładane (nie tylko te dotyczące tolerancji religijnej) są jedynymi, które Wasze dziecko powinno znać w odpowiedzi na fundamentalne i ważne pytania które zaczyna zadawać????
Usiądźcie kiedyś z nim i porozmawiajcie na ten temat. Możecie dowiedzieć się BARDZO ciekawych rzeczy. Jeśli nie zgadzacie się z niektórymi z nich opowiedzcie o tym dziecku. Dobrze jest wątpić, z tego zrodziła się filozofia. Opowiedzcie dzieciom o wielkich filozofach i ich teoriach oraz wątpliwościach (zdziwicie się jak wiele z tego rozumieją). Może razem poczytajcie o innych religiach (są specjalne publikacje dla dzieci na ten temat), a potem uzbrojeni w tą wiedzę wybierzcie się na wycieczkę do synagogi, meczetu czy buddyjskiej świątyni (lub katolickiego kościoła jeśli katolikami nie jesteście) . Opowiedzcie dziecku historię o Mistrzu i Uczniu. Pięknie na nią reagują, nawet te kilkulatki (opowiadałam ją wielokrotnie). Starszym możecie opowiedzieć dowcip. Jest hitem na wszystkich międzynarodowych konferencjach inter-religijnych, opowiadany bez wyjątku przez: nobliwych biskupów, ortodoksyjnych rabinów, wielkich guru czy uczonych mułłów. Każdy opowiada go oczywiście jako bohaterów używając wyznawców swojej religii. Więc i ja go Wam tak opowiem:
„Przykładny chrześcijanin po śmierci poszedł do nieba. U bram przywitał go św. Piotr.
– Choć oprowadzę Cię tutaj trochę. Zobacz tam w części zachodniej mieszkają razem wszyscy chrześcijanie: katolicy, baptyści, ewangeliści, luteranie i inni, tam na wschodzie mieszkają buddyści i hinduiści, na południu mieszkają żydzi i muzułmanie. A tam na północy jest wielki mur, trzeba się przy nim zachowywać bardzo cicho albo w ogóle do niego nie podchodzić.
-Ale dlaczego????
– Och, bo tam mieszkają wyznawcy Kryszny, wiesz to taki monoteistyczny nurt w hinduizmie, bardzo stary, ma z 5 tysięcy lat i miliony wyznawców.
-Ale dlaczego oni muszą mieszkać za murem???
– No bo oni NIESTETY, wyobraź sobie, są święcie przekonani, że są tu… ABSOLUTNIE SAMI! ” ;-)))
Na koniec dzisiejszej historii na wszelki wypadek uświadamiam wszystkich (choć jakieś mam takie wrażenie, że Was moi czytelnicy nie trzeba) i tłumacze się:
NIE, nie porywam dzieci (co bym z nimi wszystkimi zrobiła?)
NIE, nie zjadam dzieci (moja religia zabrania mi jeść mięso- ludzkie też!)
NIE, nie rozdaję narkotyków (moja religia zabrania mi ich nawet używać {tak samo jak alkoholu i papierosów}, więc nie ustawiajcie się w kolejce pod moim domem- proszę!).
NIE, nie uprawiam seksu zbiorowego ani nie jestem jedną z wielu żon mojego męża (moja religia zabrania nawet seksu przedmałżeńskiego- SERIO!).
NIE, nie wyprano mi mózgu (myślę i działam w życiu bardzo racjonalnie- czasami nawet aż za bardzo).
NIE, nie boję się ogni piekielnych (bardziej boję się, że będę mieszkała w niebie za murem;-)).
Za to:
TAK, jestem normalnym człowiekiem
TAK, płacę podatki,
TAK, daję pracę innym (niekoniecznie współwyznawcom)
TAK, moje dziecko chodzi do normalnej publicznej szkoły (jest nawet jednym z najlepszych uczniów w klasie!)
TAK, moja religia jest ważną częścią mojego życia
TAK, mam wielu przyjaciół, którzy są katolikami i świetnie się rozumiemy.
TAK, staram się szanować poglądy innych (nie tylko religijne) choć nie zawsze są identyczne z moimi.
TAK, rozmawiam z moim synem o tolerancji, opowiadam mu o innych religiach.
TAK, lubimy i chętnie jemy pizzę. Najbardziej taką według poniższego przepisu. Choć jest trochę inna i nie ma w niej sosu pomidorowego, żółtego sera czy peperoni to jednak cały czas jest to PIZZA. My taką ją lubimy, dokonaliśmy wyboru, zjedliśmy wiele innych ale ta przypadła nam najbardziej do gustu. Nie jest lepsza, nie jest gorsza- jest INNA. Czy nie wygląda na pyszną?
I to tyle – jakby się ktoś zastanawiał co moja dzisiejsza historia ma wspólnego z przepisem na pizzę :-).
BIAŁA PIZZA Z KURKAMI
(2 sztuki, około 30 cm każda)
Na ciasto:
2 szkl. mąki (ja używam pół na pół białą i pełnoziarnistą)
1 paczuszka drożdży instant (7g)
1/2 łyżeczki cukru
1 łyżeczka soli
3 łyżki oliwy z oliwek
1 szkl. ciepłej wody (nie gorącej!) na sos:
1 łyżka masła
1 łyżka oliwy z oliwek 1 małe opakowanie kwaśnej śmietany (200g) garść drobniutko pokrojonych kurek 1/2 łyżeczki asafetydy (lub pół małej cebuli drobno posiekanej) po 2 gałązki świeżego rozmarynu, oregano i tymianku 1 łyżeczka suszonego oregano 1/2 łyżeczki indyjskiej czarnej soli kala-namak(może być też zwykła sól)
dodatki: 1 szkl. kurek 1 okrągły serek typu Camembert (120g) 1 kulka białej mozzarelli (125g) nieduży kawałek twardego sera „typu parmezan” (80g) 1 mały serek „typu oscypek” (opcjonalnie) 1/2 małej cukinii 1 szkl. brokuł (pokrojonych na malutkie różyczki) świeży tymianek, rozmarym, oregano, suszone oregano świeżo mielony pieprz, oliwa z oliwek
Ciasto:
1. W małej miseczce rozpuszczasz w wodzie drożdże, dodajesz cukier i oliwę.
2. Odstawiasz na 5 minut do sprawdzenia czy drożdże są aktywne- mieszanka powinna się lekko spienić lub przynajmniej powinno pojawić trochę bąbelków.
3. W osobnej dużej misce mieszasz mąkę z solą i wlewasz tam miksturę drożdżową.
4. Zagniatasz wszystko rękami (lub w misie robota kuchennego) aż osiągniesz zwartą nieklejąca się do rąk kulkę ciasta.
5. Jeśli potrzeba podsypujesz dodatkową mąką.
6. Miskę smarujesz oliwą z oliwek, to samo robisz z kulką ciasta, która do miski wkładasz.
7. Przykrywasz ściereczką i odstawiasz do wyrośnięcia na 1-1,5 godz. W tym czasie… Biały sos:
8. Na patelni rozgrzewasz masło i oliwę.
9. Dodajesz asafetydę lub pokrojoną w kosteczkę cebulę.
10. Asafetydę smażysz kilka sekund, cebulę do zeszklenia.
11. Wrzucasz całe gałązki ziół i smażysz dalej przez minutę mieszając.
12. Dodajesz kurki, odrobinę soli, przykrywasz, zmniejszasz ogień i dusisz kurki do miękkości.
13. Zdejmujesz patelnię z ognia i dodajesz śmietanę, cały czas mieszając aby się nie zważyła.
14. Doprawiasz suszonym oregano, czarną (lub zwykłą) solą i pieprzem do smaku. Odstawiasz do ostygnięcia. Dodatki:
15. Różyczki brokuła wrzucasz do osolonego wrzątku na 2 minuty, wyjmujesz, przelewasz zimną wodą i osuszasz.
16. Kurki rwiesz zaczynając od strony kapeluszy na drobne paseczki.
17. Cukinię cieniutko plasterkujesz używając obieraczki do warzyw. To samo robisz z serem „typu parmezan”.
18. Camembert tniesz na 20 części, mozzarellę rwiesz na średnie kawałki, oscypka plasterkujesz.
19. Zioła rwiesz na mniejsze kawałki. Aranżacja pizzy i pieczenie:
20. Jeśli chcesz piec pizzę na kamieniu to wiesz co teraz robić.
21. Ja piekę tą pizzę na nagrzanych wcześniej blaszkach z wyposażenia piekarnika (wstawiam je na 15 minut do 220’C).
22. Wyjmij ciasto z miski (powinno podwoić swoją objętość), zagnieć jeszcze raz i podziel na 2 części.
23. Każdą część rozwałkuj na podsypanym mąką blacie na okrągły placek o średnicy 30cm.
24. Wyjmij 1 nagrzaną blachę z piekarnika, ułóż na niej placek (zrób to koniecznie teraz, później będzie dużo trudniej, uważaj, żeby się nie poparzyć!!!)
25. Nałóż połowę sosu i rozsmaruj (wcześniej wyjmij z sosu gałązki ziół).
26. Poukładaj dodatki równomiernie na placku posyp świeżo zmielonym pieprzem, suszonym oregano i skrop oliwą.
27. Odczekaj 5-7minut i wstaw do piekarnika.
28. Piecz w temperaturze 220’C przez około 15 minut (lub do pożądanego koloru). Warto użyć specjalnego trybu do pieczenia pizzy (odsyłam do instrukcji obsługi piekarnika).
29. Powtórz wszystkie czynności dla drugiej pizzy, kiedy pieczesz pierwszą.
Moi Drodzy wegetariańscy czytelnicy, nie chcę tu zaraz tysięcy komentarzy na temat, że Parmezan jest nie-wegetariański. Wiem o tym, dlatego piszę o serze „typu parmezan”. Niech każdy, PROSZĘ, pozostawi komentarze na temat sera i podpuszczki dla siebie i użyje takiego typu sera jaki uważa za w pełni wegetariański i dla siebie zjadliwy.
Co robisz?- pyta mój mąż? Piszę do kotleta!- odpowiadam po dłuższej chwili zastanowienia.
Dokładnie tak, bo dziś o kotletach, a przy ich okazji o doświadczeniach matki-wegetarianki w zderzeniu z żywieniem w przedszkolu i szkole. Otóż wbrew stereotypom i opinii szerszego ogółu- moje doświadczenia są tylko POZYTYWNE (i oby takie pozostały na zawsze!).
Nasz ośmioletni w tej chwili syn, od urodzenia jest wegetarianinem. Od 2 roku życia opiekowały się nim nianie. I choć wszystkie były wspaniałe (pierwsza niania była wegetarianką następne już nie) to posiłki zawsze gotowałam mu osobiście bo uważałam, że nikt nie zrobi tego lepiej (klasyczny syndrom Matki Polki- znacie go?). W wieku 4 lat Kacper dojrzał do edukacji zbiorowej i postanowiliśmy wysłać go do przedszkola.
No i się zaczęło! Kuluarowe rozmowy ze znajomymi rodzicami wege-dzieciaków, przekazywane szeptem rekomendacje miejsc, rozpatrywanie dowożenia dziecka 15km w jedną stronę dziennie do wegetariańskiego przedszkola. W końcu złapaliśmy się za głowę i stwierdziliśmy, że spróbujemy inaczej. Znaleźliśmy zwykłe prywatne przedszkole niedaleko naszego osiedla, miało 2 cechy o które nam chodziło: po pierwsze było małe po drugie miało swoją kuchnię i kucharkę na miejscu. Odwiedziliśmy przedszkole i porozmawialiśmy z Panią Dyrektor przedstawiając jej nasze wymagania co do diety i jej restrykcyjnego przestrzegania u Kacpra.
Ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu spotkaliśmy się z bardzo przychylnym odbiorem a kiedy poznaliśmy osobiście kucharkę w osobie kochanej cioci Leny- wiedzieliśmy już, że trafiliśmy do właściwego miejsca. Dla pewności spisaliśmy odpowiedni dokument wyszczególniający czego nasze dziecko nie powinno jeść a co wg. nas powinno jeść aby jego dieta była dobrze zbilansowana. Dołączyliśmy dokument do umowy zawartej z przedszkolem z klauzula, że „nawet jednorazowe nierespektowanie diety Kacpra będzie wiązało się z zerwaniem umowy z naszej strony w trybie natychmiastowym” i … rzuciliśmy się na głęboką wodę.
Dokumentu nigdy nie użyliśmy. Kacper zawsze kiedy trzeba miał przygotowywane osobne posiłki, dbano o to, żeby jadł co trzeba i nie dotykał tego czego jeść mu nie wolno. Na początku jeszcze coś do tego przedszkola donosiliśmy po krótkim jednak czasie ciocia Lena stanęła na wysokości zadania i gotowała dla Kacpra wszystko sama, łącznie z osobnymi zupami (bez wywaru mięsnego), sosami i różnego rodzaju kotletami. To właśnie w przedszkolu Kacper nauczył się, że nie wszystkie cukierki może jeść (w domu nie miał przecież takiej potrzeby-tam były same dobre). Panie przedszkolanki były gorliwsze od nas samych za każdym razem czytając skład drobnym maczkiem wypisany na papierkach. Cukierki z żelatyną były skrupulatnie eliminowane a my często dostawaliśmy telefon z zapytaniem czy nasze dziecko może zjeść to czy tamto. Wszyscy nasi znajomi zachwycali się, ze nasz 5 latek jest taki świadomy swojej diety i pięknie zawsze pyta czy aby na pewno może zjeść proponowaną mu przez innych przekąskę, pytając po kolei o wszystkie niedozwolone składniki. Głupio było nam się przyznać, ze cała zasługa należy się niestety nie nam lecz Paniom Przedszkolankom. Każde, nawet najlepsze, przedszkole kiedyś jednak się kończy. Pełni obaw zaczęliśmy szukać szkoły. W międzyczasie przeprowadziliśmy się na wieś gdzie tuż za rogiem naszej ulicy była lokalna szkoła. Wybrałam się tam na spotkanie z Dyrektorem, który okazał się miłym i otwartym człowiekiem. Wśród moich pytań o edukację i warunki panujące w szkole oczywiście nie mogło zabraknąć tego o dietę Kacpra i możliwość stołowania się dziecka w szkole. „Nie będzie, żadnych problemów”- usłyszałam-„zaraz przedstawię Panią naszym Paniom Kucharkom”. I faktycznie, uwierzycie czy nie- nie było i nie ma żadnych problemów. Kacper je w stołówce szkolnej posiłki wegetariańskie! A przemiłe Panie kucharki starają się aby wyglądały one tak samo jak posiłki innych dzieci. Nawet zupy gotowane są dla niego oddzielnie bez wywaru mięsnego. Jedyne co donoszę do szkoły to wszelkiego rodzaju kotlety. Najczęściej raz na miesiąc robię ich więcej i porcjuję a panie kucharki trzymają je w zamrażarce.
Na potrzeby stołówki szkolnej powstał właśnie ten przepis na kotlety mielone, okazał się tak dobry, ze na stałe wszedł również do naszego domowego menu. Moje dziecko jednak cały czas twierdzi, że kotlety serwowane w stołówce są o wiele lepsze niż te domowe. „Przecież to te same kotlety”- odpowiadam. „Nie!!”- kategorycznie zaprzecza moje dziecko i może ma rację. Może życzliwość i serdeczność okazywana dzieciom przez Panie Kucharki w naszej szkole w jakiś magiczny sposób przenika do gotowanych przez nie posiłków, czyniąc je smaczniejszymi. Kiedy z nimi rozmawiam nigdy nie wyrażają się o dzieciach inaczej niż „nasze aniołeczki”. Dla mnie to one są jak anioły zesłane przez Boga po to żebym ja pracująca matka-wegetarianka mogła spać spokojnie.
Wiem jednak, że nie wszystkim się tak szczęści jak nam. Niedawno poznałam Magdę Sikoń, chodzący ideał Matki Polki- Wegetarianki. Magda wraz z mężem prowadzi bardzo popularny portal dla rodzin wegetariańskich wegemaluch.pl. Jest też sprawczynią jednego z ostatnich „wielkich cudów wegetariańskich”. Jej petycja o uznanie diety wegetariańskiej i danie możliwości wyboru takiej diety dzieciom w stołówkach szkolnych była przełomowym wydarzeniem. Zapoczątkowała dyskusję na ten temat w Ministerstwie Zdrowia, Edukacji, Instytucie Żywności i Żywienia i Sanepidzie. Magda otrzymała pozytywną opinię na temat diety wegetariańskiej u dzieci od Ministerstwa Zdrowia i Instytutu Żywności i Żywienia (możecie przeczytać je tutaj). Teraz pracuje nad międzyresortowym spotkaniem w Ministerstwie Zdrowia. Wszystko to robi sama. Przesympatyczna szczupła, sięgająca mi do ramion kobieta. „Skąd bierzesz tyle siły żeby walczyć za nas wszystkie”- pytam Magdę. „Robię to dla niej” – odpowiada wskazując na swoją ukochaną córeczkę Kaję. Dzięki Ci Kaju że pojawiłaś się na świecie, za twoją sprawą wiele wegetariańskich dzieci w Polsce będzie miało lżej. Dzięki Ci Magdo: że Ci się chce, że się nie poddajesz, że masz tak wielką determinację, że ( jak sama mówisz) „kiedy cię wyrzucają drzwiami i oknami to Ty wracasz kanalizacją” . Od dawna w naszym polskim wege-świecie nie było tak walecznej kobiety, był to dla mnie zaszczyt poznać Cię osobiście.
Właśnie od Magdy wiem, ze wiele wege-rodziców ma problemy w przedszkolach i szkołach. Dużo dzieci ze względu na dietę, nie jest przyjmowanych do przedszkoli a tam gdzie rodzicom uda się wywalczyć przyjęcie dziecka rzucane są im kłody pod nogi. Portal Magdy prowadzi listę przedszkoli i szkół przyjaznych wege-maluchom. Sama Magda (na potrzeby spotkania w Ministerstwie Zdrowia) gromadzi też przykłady dyskryminacji, które spotkały wege-rodziców i dzieci w placówkach edukacji publicznej. Jeśli macie lub mieliście tego typu problemy, napiszcie koniecznie do Magdy. Wasze doświadczenia mogą pomóc jej a w konsekwencji nam wszystkim ale co najważniejsze- naszym dzieciom.
Pozdrawiam Was wszystkich bardzo serdecznie i życzę samych aniołów we wszystkich stołówkach: szkolnych, przedszkolnych, żłobkowych i tych kolonijnych oraz obozowych też. Wakacje przecież tuż, tuż!
A teraz jeszcze parę słów o kotletach.
W przepisie używam paru dziwnych mało popularnych składników. Pierwszy to granulat sojowy- jest to coś identycznego jak suszone kotlety sojowe, tylko rozdrobnione . Dzięki temu gotuje się szybko i ma od razu odpowiednią konsystencję. Wydaje mi się, że zwykłe kotlety sojowe gotowane odpowiednio długo potem odcedzone i zmielone- też spełnią swoją rolę w tym przepisie. Drugi to panko. Panko to panierka używana w kuchni japońskiej. Jest to mieszanka okruszków chleba i płatków drożdżowych. Panierowanie w niej daje bardziej chrupiący efekt i moim zdaniem nie nasiąka ona tak tłuszczem przy smażeniu jak zwykła bułka tarta. Odkąd spróbowałam panko- nie używam nic innego do panierowania. Trzeci składnik to asafetyda. To przyprawa bez której nie potrafię egzystować w kuchni. Choć ten przepis bez niej się obędzie to wiele innych, które na pewno zaprezentuje na tym blogu już nie. Dlatego warto zainwestować parę złoty i mieć to cudo w swojej szafce z przyprawami- obiecuję, ze wykorzystasz ją ze mną do dna. Jest to aromatyczna (lepiej powiedzieć śmierdząca) żywica z drzewa o tej samej nazwie. Smak ma lekko cebulowy. Na rynek światowy produkuję asafetydę tylko parę firm. Najczęściej są to mieszanki czystej asafetidy (w takiej formie jest zbyt aromatyczna i psuje smak potrawy) z odrobiną mąki, kurkumy i innych przypraw. Nie wszystkie firmy produkują moim zdaniem dobre mieszanki. Najlepsza asofetida wg mnie to ta firmy Vandevi. Od 20 lat używam tylko tej i za nią mogę ręczyć. Parę razy kupiłam przyprawę z innych firm i niestety wyrzuciłam do kosza. Postaram się napisać o asafetydzie zupełnie osobny wpis. Moim zdaniem w pełni na to zasługuje.
1szkl. granulatu sojowego (chodzi o coś takiego) 1/2szkl. płatków owsianych górskich 1/4szkl. innych płatków zbożowych(żytnich, pszennych, orkiszowych) 2 łyżki bułki tartej 1/2łyżeczki soli 1/2łyżeczki pieprzu 1/2łyżeczki asafetydy(niekoniecznie) 1/2 drobniutko posiekanej cebuli(niekoniecznie) inne przyprawy do smaku (co lubisz, np. słodka lub ostra papryka, pieprz ziołowy)
dodatkowo: 5 szkl. słonego i przyprawionego domowego bulionu warzywnego lub w mojej wersji ekspresowej: 5 szkl wody 1 łyżka soli 1 łyżka bulionu w proszku(np. takiego) przyprawy do smaku (ja dodaję tylko 1/2 łyżeczki asofetidy) do panierowania:1/2szkl panierki panko (np. takiej) lub bułki tartej do smażenia: olej rzepakowy
1. Zagotowujesz bulion.
2.Wrzucasz granulat sojowy i gotujesz 1 minutę.
3.Wrzucasz płatki i gotujesz razem 5 minut.
4.Odcedzasz na sitku.
5.Pozostawiasz na sitku do lekkiego ostygnięcia. Sitko stawiasz na garnku aby zebrać resztki płynu (użyjesz go potem).
6.Przerzucasz masę z sitka do miski (może być jeszcze ciepła, ważne, żeby nie parzyła Ci rąk).
7.Dodajesz bułkę tartą, pieprz, sól, asafetydę lub/i cebulę (jeśli używasz) oraz 4-5 łyżek płynu który zebrał się w garnku.
8.Masa powinna być zwarta ale im wilgotniejsza tym smaczniejsza (reguluj wilgotność dodatkowym płynem lub bułką tartą).
9.Formuj kotlety- ja preferuje malutkie 5cm średnicy i 1,5cm wysokości (po prostu uważam, że usmażona „skórka” kotleta jest najsmaczniejsza a w mniejszych kotletach jest jej procentowo więcej).
10.Panieruj kotlety od razu po uformowaniu w panko lub bułce tartej.
11.Jeśli chcesz kotlety zamrozić- zrób to teraz. Włóż do suchych, plastikowych pojemników i umieść w zamrażarce.
12.Smaż na patelni na oleju do złoto/brązowego koloru.
13.Odsączaj na papierowych ręcznikach.
14. Podawaj jak lubisz, do obiadu, na kanapki, do sałatki.
Pamiętaj, kotlety przejmą smak bulionu- ale tylko jakieś 40-50% jego intensywności. Dopilnuj więc aby bulion był (nawet przesadnie) aromatyczny, smaczny i słony. Jeśli nie używałaś nigdy asafetydy i panko- polecam z całego serca. O obu tych produktach piszę w poście. Warto przeczytać.