dziękuję, za Wasze wszystkie komentarze i rekomendacja cudnych miejsc. Do paru z nich na pewno się wybiorę i wtedy będę myśleć o Was ciepło. Książkę „Sielska Polska” postanowiłam przyznać Joannie, za cytowany poniżej komentarz. Mam nadzieję, że proponowane przez nią miejsca, zrobią na mnie takie same pozytywne wrażenie jak ich piękny opis, przedstawiony przez Joannę.
Joasiu- gratuluję wygranej- książka jutro wędruje do Ciebie pocztą.
A oto nagrodzony komentarz Joanny:
„Piękne zdjęcia, mnie też poprawiły nastrój ?
Są dwa miejsca bardzo bliskie mojemu sercu, tak bliskie prawdę mówiąc, że rzadko się nimi dzielę, ale tutaj zrobię wyjątek. Oba mają w nazwie sad, bo sady to w ogóle miejsca niezwykłe i bardzo na mnie działają – to takie małe raje. Specyficzny mariaż przyrody i działania człowieka, po którym zostają czasami tylko zdziczałe owocowe drzewa właśnie, jak w Beskidzie Niskim na przykład, gdzie można nagle natknąć się na kwitnące jabłonie w środku lasu, jedyny już ślad wsi, z której zostały resztki ukrytych w trawie fundamentów i sady. I to pierwsze miejsce jest właśnie w Beskidzie Niskim, w Ropkach koło Wysowej, i pięknie się nazywa – Swystowy Sad, po poprzednim właścicielu, Petrze Swyście, wysiedlonym w czasie akcji Wisła. Nie ma drugiego takiego miejsca na ziemi. Wspaniali właściciele, wegetariańskie jedzenie, organizowane w sierpniu warsztaty śpiewu archaicznego… nigdy nie chce mi się stamtąd wyjeżdżać.
A miejsce drugie, w którym bywam częściej, bo mam do niego blisko, to Wiśniowy Sad w Tarnowskich Górach, nie mylić z żadnym innym Wiśniowym Sadem, bo to dość popularna nazwa. Ten „mój” to restauracja w starym dworku w pobliżu centrum Tarn. Gór; za wysokim murem kryje się najprawdziwszy stary sad, w którym stoją stoły i stoliki, można tam zjeść obiad z trzech dań albo tylko ziemniaki z maślanką, albo absolutnie najlepszy domowy sernik, a jeśli szczęście dopisze nam szczególnie, posłuchać w ogrodzie jak właściciel gra na pianinie, muzyka płynie łagodnie przez okna w wiosenny zmierzch, pachnie bez… To „tylko” restauracja, ale ja czasami biorę laptop i jadę tam na cały dzień popracować, albo zabieram dobrą książkę i spędzam tam cały dzień w duchu slow. A w Tarnowskich Górach można jeszcze popłynąć Sztolnią Czarnego Pstrąga, łodziami pod ziemią, w dawnej kopalni srebra… Powoli, powolutku…
Celowo nie podaję namiarów ani linków do zdjęć, takie miejsca najlepiej odkrywać bez przygotowania ?
Pozdrawiam serdecznie.”
Miałam ostatnio wielką frajdę testowania Projektu Slow Road. Propozycja jak wiele innych przyszła do mnie mailem i już, jak wiele podobnych miała wylądować w koszu (ponieważ z zasady nie lokuję ani nie reklamuję niczego na blogu) ale chwilę się przy niej zatrzymałam i nie żałuję bo projekt spodobał mi się BARDZO i godny jest polecenia.
Pomysłodawcą slowroadprojekt jest MAZDA ale sam projekt niewiele z motoryzacją ma wspólnego. Jego celem jest propagowanie pięknych widokowo tras z dala od głównych dróg a także sieci nieprzeciętnych miejsc poza głównym nurtem turystycznym wartych obejrzenia, doświadczenia i cieszenia się nimi w tempie slow. Ponieważ życie mnie ostatnio zdecydowanie nie rozpieszcza postanowiłam rozpieścić się sama i przyjąć propozycję, która składała się z wypożyczenia mojej rodzinie dowolnego samochodu marki Mazda na weekend oraz noclegu w jednym z wybranych miejsc rekomendowanych przez Projekt SlowRoad. Nasza rola miała polegać na przetestowaniu: trasy, miejsca noclegowego oraz atrakcji po drodze i podzieleniu się zdobytym doświadczeniem. Bez konkretnych oczekiwań, bez pośpiechu i spinania za to w spokojnym tempie slow. Brzmi jak praca marzeń!? Dla mnie zupełnie tak! Zwłaszcza, że mogłam do tej pracy zabrać swoją rodzinę. Zaczęło się śmiesznie, od małego nieporozumienia. Pani która organizowała nasz wyjazd zrozumiała że jedziemy tylko we dwoje z mężem i przygotowała dla nas przepiękny dwuosobowy czerwony kabriolet Mazda M-X5. Gdybyście tylko widzieli to rozdarcie w oczach mojego męża, który nie wyobrażał sobie, że na taki wyjazd nie zabierzemy naszego syna ale z drugiej strony nie mógł oderwać oczu od „tego cacuszka” :(((( Ostatecznie bardzo szybko i sprawnie rozwiązano problem i ruszyliśmy w trasę mniej spektakularną ale równie wygodną oraz mieszczącą całą rodzinę Mazdą CX-3 i szybko zapomnieliśmy o naszych dylematach.
Ruszyliśmy z Warszawy na północny-wschód. Nie mieliśmy żadnych konkretnych oczekiwań ani planów (oprócz dotarcia na miejsce noclegu przed nocą). Po prostu postanowiliśmy cieszyć się widokami za oknem i zatrzymywać za każdym razem kiedy zauważymy coś ciekawego lub po prostu najdzie nas na to ochota. Pierwsza ochota naszła nas od razu kiedy zobaczyliśmy „wielką wodę”- czyli Zalew Zegrzyński, zatrzymaliśmy się w porcie bo uwielbiamy nastrój takich miejsc (zawsze kojarzą nam się z Chorwacją). Pospacerowaliśmy pomiędzy żaglówkami i usłyszeliśmy cudną historię o kaczce, która mieszka w porcie pod budką strażnika i wychowuje tam już 5 pokolenie swoich dzieci. Tak zaufała strażnikowi, że przyprowadza mu swoje kaczątka do popilnowania kiedy chce „pobyć choć chwilę sama” (bo okazuje się, że wszystkie matki świata, nawet te kacze, potrzebują czasem chwili wytchnienia).
Znad zalewu droga prowadziła nas wśród mazowieckich łąk, pól i pastwisk. Widoki zupełnie późno-letnie. Choć to przecież dopiero była połowa czerwca. Zboże prawie nadawało się do zbiorów (żniwa w czerwcu?!!) a lipy już przekwitły. Tą widoczną na zdjęciu powyżej wypatrzyliśmy na dziedzińcu kościoła w Nasielsku, do którego zdecydowanie polecam zajechać kiedy tylko zagościcie w tamtych stronach. Wybudowany w stylu gotyckim z ciekawymi witrażami, ma jedno z piękniejszych sklepień jakie widziałam w polskiej architekturze sakralnej.
Z Namyśla okazało się być już zupełnie blisko do naszego miejsca noclegu czyli ekologicznej agroturystyki „Dom nad Wierzbami”. Urocze miejsce prowadzone przez cudowną kolorową kobietę Panią Barbarę Polak, do której wszyscy goście mówią po prostu Basiu. 2 chaty (jedna przeniesiona z Podlasia), druga wybudowana już na miejscu położone są tuż nad Bugiem. Wystarczy z podwórka zejść na brzeg, wskoczyć do jednego z udostępnianych dla gości kajaków i już można zanurzyć się w krainie trzcin, czapli, lilii wodnych i wody tak czystej, że widać przez nią chodzące po dnie małże.
Po drugiej stronie rzeki na niewielkiej łące pasło się miejscowe stado krów. Widać, że uwielbiają to miejsce. Po pierwsze trawa tu zielona i soczysta (czego o innych miejscach dotkiniętych tegoroczna suszą powiedzieć nie można) wody do picia w bród a co najważniejsze w upalne dni można ochłodzić się wchodząc do rzeki, z czego zwierzęta namiętnie korzystały. Gdybyście tylko usłyszeli z jakim podekscytowaniem mój 14 letni syn rozmawiał ze swoimi kolegami, którzy zadzwonili do niego podczas naszej przejażdżki kajakowej. „Stary nie mogę z Tobą teraz rozmawiać. Właśnie płynę się kąpać z krowami!!!” Dla miłośników zwierząt Dom nad Wierzbami, będzie idealnym miejscem, spotkać tu można 3 przyjaźnie nastawione do gości koty i jednego bardzo przymilnego psa, który wita gości już przy furtce. Na większości słupów w wiosce swoje gniazda mają bociany a nam w okolicy udało się nawet wypatrzeć wiewiórki.
Dom jest ciekawy i zdecydowanie nosi piętno swoje gospodyni, która jest artystyczną duszą. Pełno w nim książek, ciekawych bibelotów, nietypowej ceramiki, kwiatków w doniczkach i pięknych obrazów na każdej ścianie.
Te ostatnie pochodzą od licznych artystów przyjeżdżający corocznie do domu Pani Barbary na organizowane przez nią plenery malarskie. Przed chatą jest wielka zadaszona i obrośnięta dzikim winem weranda, na której goście jadają kolacje, czytają książki i prowadzą ciekawe dyskusje drapiąc za uchem chętnie wskakujące na kolana koty.
W tym miejscu króluje CISZA, którą ja na wakacjach kocham ponad wszystko, była dla mnie najcenniejszym darem, który dostałam od Domu nad Wierzbami. Dziękuję!
Dzień zakończyliśmy wspaniałą kolacją na którą zaserwowano nam lokalny przysmak- PYZUCHY oraz nocnymi Polaków rozmowami przy ognisku.
Zupełnie zauroczył nas jego właściciel Pan Henryk Słowikowski, z zawodu hydraulik, który całe swoje życie gromadził stare narzędzia, broń, przedmioty codziennego użytku aby ocalić je od zapomnienia. Pan Henryk o wszystkich swoich zbiorach opowiada tak interesującą, że spędziliśmy u niego ponad 2 godziny a nasz syn który na słowo „muzeum” dostaje z reguły gęsiej skórki (NIE z ekscytacji) orzekł, że to była najlepsza atrakcja wyjazdu. Jeśli odwiedzicie kiedyś Kamieńczyk- musicie zajść koniecznie do muzeum- mieści się w samym rynku tuż obok pomnika Flisaka, którego Pan Henryk jest głównym pomysłodawcą i sponsorem, bo o miejscowych flisakach Pan Henryk może mówić godzinami- nie zapomnijcie go o nich zapytać- usłyszycie historie fascynujące 🙂
Jeśli będziecie w Kamieńczyku, warto też przeprawić lokalnym łódkowym promem do położonego na drugim brzegu Brańczyka.
Koniecznie trzeba też (do czego nas nie musiano długo zachęcać) wybrać się do pobliskiego Jadowa, gdzie na tamtejszym rynku serwują najlepsze lody w okolicy. Spróbowaliśmy wszystkich 4 smaków (owocowych, cytrynowych, kakaowych i śmietankowych)- wszystkie były pyszne i warte nadrobienia 10km drogi w bok z naszej trasy. A biegła ona wśród malowniczych łąk pełnych polnych kwiatów, które uwielbiam i całe ich naręcza przywiozłam z wyprawy do domu. Bo według mnie nie ma piękniejszych bukietów niż te z własnoręcznie nazbieranych na łąkach kwiatów.
Przywiozłam też z tej trasy: dużo odprężenia, dobry nastrój, ciekawe wspomnienia i nowe znajomości. Wszystko to w nastroju zupełnie SLOW, który tak mi ostatnio w życiu jest potrzebny. Dziękuję SlowRoadProjekt.A dla Was, moi czytelnicy mam od SlowRoadProjekt książkę „Sielska Polska”- przecudne albumowe wydanie opisujące większość miejsc polecanych przez nich na wyprawy i noclegi slow. Z pięknymi zdjęciami i całą toną informacji jak podróżować po Polsce w nastroju SLOW. Ktoś chętny??? Jeśli tak wystarczy napisać w komentarzu poniżej odpowiedź na następujące pytanie:
„Jeśli mielibyście polecić mi jeden region lub szczególne miejsce w Polsce w nastroju SLOW, które koniecznie powinnam odwiedzić i zobaczyć. Co byście wybrali???”- wszystkie linki, odnośniki do map i zdjęć mile widziane. Czekam na Wasze komentarze do 22 lipca do godz. 24.00. Już nie mogę się doczekać, żeby poznać a może nawet pojechać w te wszystkie polecane przez Was miejsca.
A tymczasem pozdrawiam Was serdecznie i życzę wspaniałych wakacji – niech będą niezapomniane.
Moi Drodzy,
jakoś w tym roku dużo perturbacji z odwołanymi i przekładanymi terminami. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło jeśli w rezultacie okazuje się, że mamy dwa wolne miejsca, z których można skorzystać bez normalnego (jak na standardy u mnie) stania w paromiesięcznej kolejce. Dwie lipcowe kursantki czekają na swoje pary (kursy dwudniowe, dwuosobowe, łącznie 12 godz, koszt 1250zł/osobę, więcej szczegółów TUTAJ). 9/10 lipca– szukamy kogoś na poziomie zupełnie podstawowym, zarówno w wiedzy fotograficznej jak i w fotografii kulinarnej. 16/17 lipca– szukamy osoby ze znajomością podstawowej wiedzy fotograficznej i umiejętnością obsługi aparatu w trybach manualnych, niekoniecznie doświadczoną w fotografii kulinarnej.
Co zrobić, żeby się zapisać? Wystarczy wypełnić formularz zgłoszeniowy na dole TEJ STRONY a w rubryce „uwagi” wpisać jedną z proponowanych wyżej dat. Wtedy się z Wami skontaktuje i domówimy szczegóły. W razie jakichkolwiek pytań pozostaję do dyspozycji. Pytania najlepiej kierować na mail greenmorning.pl@gmail.com lub przez formularz kontaktowy na blogu.
Dziękuję wszystkim za piękne komentarze.Dzięki nim poznałam nie tylko Was i Wasze historie ale również tyle bliskich Wam osób. Oczarowała mnie i siostrzenica Agata i ciocia Zosia i „bratnia dusza” poznana w Internecie. Bardzo spodobał mi się również króciutki lecz niezwykle poetycki komentarz Violi. Książkę jednak postanowiłam przyznać Izie i „jej ulicy” za poniżej zacytowany komentarz.
„Matka czwórki dzieci z apetytami…posiłki często szybko☺i to dzieci zawsze zaskakiwały pomysłami : kanapki żaglówki, kolorowe zdrowe deserki czy przepychanki przy ozdabianiu mazurków i muffinek. Swiąteczne wypieki trafiają do sąsiadów. Teraz córki-7 i 10 lat zapraszają dzieci sąsiadów i pieką (sąsiedzi się rewanżują). Synowie (14 i 17) pieką i gotują …lubią to!
…czasu mamy coraz więcej na dopieszczanie potraw czy wypieków
…sąsiedzi sympatyczni…też mogą korzystać z książki
TAK!!! Chcielibyśmy ją mieć na swojej ulicy!!!”
Izo- gratuluję super dzieci, wspaniałych sąsiedzkich relacji i życzę wszystkiego najlepszego. Mam nadzieję, że ta książka wniesie do Waszego życia wiele piękna i kreatywności. Proszę napisz do mnie na greenmorning.pl@gmail.com i podaj adres na który mogę książkę wysłać.
Reszcie osób bardzo dziękuję i szybko informuję, że to nie koniec i będzie jeszcze tą książkę można wygrać na moim blogu. Mamy przecież jeszcze do zaprezentowania jesienny i zimowy rozdział. A więc do zobaczenia wkrótce.
Prezentowana dziś sesja powstała podczas moich zeszłorocznych wakacji w Karkonoszach. Po bardzo długiej przerwie odwiedziliśmy moją ukochaną Szklarską Porębę i mieliśmy plan spędzić dwa tygodnie chodząc po okolicznych górach. Pogoda miała jednak zupełnie inny plan i prawie cały czas padało lub było okropnie zimno. Nasza najwyższa temperatura podczas tych 2 tygodni wakacji to było 18’C a średnio termometr oscylował w okolicach 10-13’C. Dlatego pełna empatii solidaryzuję się z wszystkimi, którzy właśnie spędzają swoje wyczekane przez cały rok wakacje nad polskim morzem. Śle Wam jak najwięcej słońca, trzymajcie się ciepło. Kiedy więc nasze plany wakacyjne nie za bardzo miały szansę na powodzenie co zrobiła fotografka kulinarna na wakacjach?? To co zwykle- po prostu zabrała się do pracy 🙂 Mieszkaliśmy w starej leśniczówce, położonej wśród lasów pełnych jagód a nasza kuchnia wyposażona była w rewelacyjnie pieczący piekarnik i zamrażarkę. Po prostu żal było nie zrobić tam jagodowej sesji.
Z takiego obrotu sprawy najbardziej cieszyły się dzieci pochłaniając nadprogramowe domowe lody, ciasta, serniki czy koktajle. Więc ostatecznie z wakacji wróciłam zadowolona bo dzięki złej pogodzie wtedy mam trochę wolnego tego roku sprzedając magazynom sesje powstałe ubiegłego czerwca, lipca i sierpnia.
Przepisy na prezentowane dziś dania znajdziecie w najnowszym lipcowym numerze magazynu Moje Gotowanie. Są lody lawendowo-jagodowe, mrożone rozetki musowo-jagodowe, sernik limonkowy z jagodami, moje popisowe jagodzianki bez jajek i najprostsza na świecie babka z jagodami. Ostatni przepis dzięki uprzejmości magazynu prezentuje Wam dziś na blogu. Po resztę zapraszam do kiosku. Smacznego!
Mleko z masłem roślinnym zmiksować na puszystą masę, dodać proszek i sodę wylać na to sok z cytryny (powinno się zapienić) i wmiksować w ciasto. Cały czas miksując dodać mąkę w dwóch partiach a na końcu wodę. Jagody umyć osuszyć i wymieszać z 1 łyżką mąki, delikatnie wmieszać w ciasto. Formę nasmarować masłem, wysypać kaszą manną ,wyłożyć ciasto. Piec w 170’C do suchego patyczka (30-40 minut). Oprószyć cukrem pudrem przed podaniem.
Babka bardzo długo zachowuje świeżość pod warunkiem, że trzymana jest szczelnie zamkniętą inaczej będzie wysychać .
W kioskach znajdziecie już czerwcowy numer Mojego Gotowania a w nim dwa moje materiały – jeden o poziomkach (o tym wkrótce) drugi o moich ukochanych kwiatach czarnego bzu. Jeszcze do niedawna zapomniane- teraz- mam wrażenie- wracają do łask. Już za chwileczkę już za momencik zaczną kwitnąć i odurzać swoim zapachem nie tylko pszczoły ale i ludzi. Ja w ciepły czerwcowy wieczór nie mogę przejść obojętnie obok kwitnącego drzewa dzikiego bzu- muszę przystanąć i wąchać, wąchać, wąchać… Po wsiach i małych miasta rośnie dużo pięknych starych drzew dzikiego bzu. W dawnych czasach uznawane były za magiczne i zanoszono pod nich chorych aby ozdrowieli lub unikano jak ognia bo miały przynosić pecha i śmierć członka rodziny. Z drzewa czarnego bzu robiono amulety (u Harrego Pottera słynna czarna różdżka- jedno z insigniów śmierci – była zrobiona z drzewa czarnego bzu). Z kwiatów robiono syropy, nalewki a z owoców wino, dżemy i soki. I kwiaty i owoce suszono dla celów leczniczych. Moja babcia nie dotykała się do czarnego bzu- uważała go za trujący i niezjadliwy. Dlatego jego wykorzystanie kulinarne poznałam bardzo późno jako już dorosła osoba. Bziankę- czyli syrop z kwiatów bzu- nauczyły mnie robić 4 cudowne Panie z nowoczesnego koła gospodyń wiejskich- gdzieś pod Siedlcami. Tam dwa lata temu fotografowałam ich spółdzielnie dla jednego ze społecznych projektów kulinarnych Fundacji Rozwoju Obywatelskiego. Te 4 wspaniałe kobiety odczarowały dla mnie czarny bez i od tej pory poszło już lawinowo. Wypróbowałam zastosowanie tych kwiatów w tak wielu daniach, że nie spamiętam wszystkich. Przepisy na parę z nich znajdziecie w Moim Gotowaniu.
Jest tam tort cytrynowy z nutą kwiatów czarnego bzu, jest przepis na domowe lokum (turecki przysmak) o smaku kwiatów bzu, jest rewelacyjny bezalkoholowy szampan (kwiaty bzu wywołują fermentację i bąbelki!- spróbujcie koniecznie!!!), jest przepis na smażone w kardamonowej tempurze baldachimy kwiatów bzu- myślę, że to danie którego nie powstydziłaby się najlepsza restauracja. Z dodatkiem kwiatów bzu robię jeszcze sorbety, dżemy, galaretki i granity- w sam raz na nadchodzące czerwcowe upały. Oby przyszły jak najszybciej bo szczerze powiedziawszy mam już dość tej zimnej wiosny.
A na koniec mam dla Was parę dobrych rad jak zbierać kwiatów czarnego bzu: zbieramy kwiaty z dala od szos i parkingów (bardzo chłoną zanieczyszczenia),zbieramy tylko rozwinięte kwiaty (niedojrzałe zielone kulki lub przejrzałe brązowe kwiaty będę niedobre), zbieramy tylko suche kwiaty (a więc nie wybieramy się na zbiory po deszczu), delikatnie obcinamy kwiaty nożyczkami i układamy w koszyku kwiatami do góry (najwięcej aromatu ma pyłek kwiatowy, postarajmy się więc nie otrzepać tego co najcenniejsze), nie myjemy kwiatów przed użyciem (spłuczemy aromatyczny pyłek kwiatowy), kiedy przyniesiemy kwiaty do domu wyłóżmy je na gazetę i pozostawmy na godzinę tak aby pozbyć się wszystkich lokatorów (pajączków, muszek i gąsienic).
50-60 baldachimów kwiatów czarnego bzu
1 kg cukru
sok z 2 cytryn
parę listków mięty lub jeszcze lepiej werbeny cytrynowej
Kwiaty obetnij nożyczkami do garnka, delikatnie aby nie utracić aromatycznego pyłku. Zalej 1,5 l wrzącej wody , przykryj. Kiedy ostygnie wstaw do lodówki na 48 godzin. Po tym czasie przecedź wywar przez sterylna gazę, dodaj cukier, sok z cytryny i listki ziół. Doprowadź do wrzenia i gotuj do czasu aż cały cukier się rozpuści. Przelej do wyparzonych słoiczków lub butelek, zakręć i odwróć do góry dnem i pozostaw tak do ostygnięcia.
Bziankę podawaj rozcieńczoną wodą, najlepiej gazowaną z plasterkiem cytryny lub wykorzystuj do produkcji galaretek, nasączania tortów czy choć polewania budyniu.Więcej o tym jak zrywać kwiaty w tekście powyżej.
„Matka czwórki dzieci z apetytami…posiłki często szybko☺i to dzieci zawsze zaskakiwały pomysłami : kanapki żaglówki, kolorowe zdrowe deserki czy przepychanki przy ozdabianiu mazurków i muffinek. Swiąteczne wypieki trafiają do sąsiadów. Teraz córki-7 i 10 lat zapraszają dzieci sąsiadów i pieką (sąsiedzi się rewanżują). Synowie (14 i 17) pieką i gotują …lubią to!
…czasu mamy coraz więcej na dopieszczanie potraw czy wypieków
…sąsiedzi sympatyczni…też mogą korzystać z książki
TAK!!! Chcielibyśmy ją mieć na swojej ulicy!!!”
Izo- gratuluję super dzieci, wspaniałych sąsiedzkich relacji i życzę wszystkiego najlepszego. Mam nadzieję, że ta książka wniesie do Waszego życia wiele piękna i kreatywności. Proszę napisz do mnie na greenmorning.pl@gmail.com i podaj adres na który mogę książkę wysłać.
Reszcie osób bardzo dziękuję i szybko informuję, że to nie koniec i będzie jeszcze tą książkę można wygrać na moim blogu. Mamy przecież jeszcze do zaprezentowania jesienny i zimowy rozdział. A więc do zobaczenia wkrótce.