Poszukujemy pary na kurs fotografii kulinarnej

Witam serdecznie-wakacyjnie i wpadam z krótką informacją, że jedna z moich kursantek nagle została bez pary (z powodów losowych drugiej kursantki z którą miały odbyć zajęcia) – szukamy więc dla niej osoby do pary, chętnej na kurs dwuosobowy-dwudniowy, termin 24/25 sierpnia. Najlepiej cukiernika lub kogoś kto lubi fotografować wypieki (choć nie jest to niezbędnie konieczne). Zainteresowanych proszę o info na prv. (greenmorning.pl@gmail.com lub przez formularz kontaktowy na blogu) Jak zawsze przy zapisach u mnie obowiązuje zasada- kto pierwszy ten lepszy… Więcej o moich kursach (ceny, godziny, zakres szkoleń etc) tutaj https://www.greenmorning.pl/kursy/



Inkowe przepisy

Jakiś czas temu miałam wielką przyjemność we współpracy z marką Inka kreować przepisy na desery z użyciem moich ulubionych smakowych kaw Inka. Jest ich 4 rodzaje: miodowa, mleczna, czekoladowa i moja ulubiona- karmelowa. W kreowaniu przepisów na ciasta pomogła mi bardzo zdolna cukierniczka Kasia Kwiatkowska Od niej pochodzą przepisy na kawową babkę,  kawowy sernik, pyszny miodownik kawowy, kawowe beziki czy czekoladowe babeczki z kremem inkowym. Z moich przepisów największym przebojem okazały się bezbłędne i zabójczo proste w wykonaniu lody bananowo-karmelowo-kawowe. Pyszne i efektowne. Dołożyłam też domowej roboty cukierki inkowe (inkałki), ciasteczka kawowe, mus kawowo- budyniowy oraz niezawodne pralinki karmelowe z dodatkiem kawy. Przepisy na te wszystkie inkowe cuda -znajdziecie na stronie producenta kawy Inka  TUTAJ! Jest tam też wiele innych ciekawych propozycji dań z użyciem kawy Inka oraz z ich wegańskimi napojami roślinnymi, które od jakiegoś czasu rozgościły się na polskim rynku. A ja jeszcze koniecznie chcę napisać, że ta piękna modelka z bursztynowymi ramionami, którą widzicie na dzisiejszych zdjęciach To moja nieoceniona asystentka Renata Mogilewska-Renato-dziękuję bardzo za całą pomoc bez Ciebie ta sesja by nie powstała.



Kozia Farma Złotna- czyli lubię wracać tam gdzie byłam już

Miałam niedawno wielki zaszczyt i przyjemność znowu gościć na Kozia Farma Złotna o której pisałam m.in. TUTAJ. I dalej jestem w dokładnie takim samym zachwycie odnośnie tego miejsca, tych ludzi , tych zwierząt i tych przepysznych serów.

Odwiedziłam farmę w związku z serami właśnie. Do zrealizowania miałam sesję kulinarną dla magazynu Weranda. Tematem miały być jesienne dania z kozimi serami i warzywami.

No a gdzie robić taką sesję lepiej niż tam gdzie dostatek najlepszych kozich serów w Polsce? Zapakowałam więc walizkę, zaprosiłam do pomocy moją ukochaną Dorotkę z Lipkowego Domku. Upchnęłyśmy w bagażniku jej samochodu tonę gratów do stylizacji i ruszyłyśmy na Mazury.

Dorotka jak zwykle okazała się niezastąpiona- dzielnie mi pomagała, pozowała do moich zdjęć oraz dokumentowała cały backstage. Wszystkie zdjęcia na których mnie widzicie w dzisiejszym poście są JEJ autorstwa. Dorotko- dziękuję serdecznie za całą pomoc- bez Ciebie nie dałabym rady.

Wielkie podziękowania należą się również Kasi i Grzegorzowi- właścicielom farmy, którzy wspierają mnie za każdym razem, kiedy przyjeżdżam do nich robić sesje. To jedni z najserdeczniejszych i najgościnniejszych ludzi jakich znam. Jeśli szukacie miejsca gdzie można sielsko wypocząć, dobrze zjeść i poczuć nastrój polskiej wsi- jedźcie do Kasi i Grzegorza- nie zawiedziecie się. Warto tylko wiedzieć, że ich zaledwie dwa pokoje gościnne mieszczące się na piętrze ich serowarni są zarezerwowane na miesiące do przodu i trzeba anonsować się z dużym wyprzedzeniem.

Za to na degustacje serów można umówić się z dnia na dzień, zamówić sery z dostawą do domu też można na bieżąco. Polecam Wam szczególnie ser Złotniak i Twarożek Oberlandzki- mniam!!

Na famie oprócz kóz (ponad 130) znajdziecie wiele innych stworzeń. Są psy, koty, kaczuszki i gęsi, jest koń, są kury i piejący co rano kogut.

Jak dobrze traficie i grzecznie poprosicie to możecie zamienić się w zastępczą kozią mamę i pokarmić malutkie kozy butelka. To dopiero jest doświadczenie 🙂

Pięknych doświadczeń i widoków znajdziecie dużo na farmie i w okolicach. Ten rejon to sielska polska wieś, pełna bocianich gniazd i kwiecistych łąk ciągnących się po horyzont. Uwielbiam!!!

W takich warunkach aż chce się pracować. Mnie udało się zrobić piękną sesję do wrześniowego numeru magazynu Weranda- wypatrujcie na jesień w kioskach.

A ja zmykam tworzyć następne magazynowe sesje. Dla mnie mamy właśnie sam środek sezonu fotograficznego. Tyle piękna i smakowitości za oknem i na straganach. Aż chce się sfotografować wszystko- tylko czasu i sił czasami nie starcza. Więc pędzę- do zobaczenia wkrótce.



Dzień Matki

Wszystkiego wspaniałego życzę wszystkim Mamom, zarówno tym z wielką gromadką pociech jak i tym, które właśnie mamami zostały, tym które noszą swoje dziecko jeszcze w łonie i tym które opłakują dzieci stracone. Tym, które roniły i tym, które nie dały rady stawić czoła wyzwaniu nowego życia. Tym dla których macierzyństwo to bułka z masłem i tym, które walczą każdego dnia. Tym które samotnie wychowują swoje dzieci i tym, które tak bardzo Mamami chcą zostać i po prostu nie mogą.

Wszystkim Wam życzę Moje Drogie- pięknego macierzyństwa. Niech budzi w nas to co kobiece, co miękkie, co obdarowujące z głębi serca. Wszystkie przecież wiemy, że kiedy przydarza nam się ten cud zwany dzieckiem, to nasze serce dzieli się na dwie części i jedna z nich po prostu przestaje należeć do nas. Przykleja się do tego małego bijącego serduszka i wędruje z nim w przyszłość w następne pokolenia. To jest miara naszej nieśmiertelności, nasz ślad, że kiedyś byłyśmy, że kochałyśmy – tak BARDZO jak tylko Matka potrafi kochać swoje dziecko.

ps. Ten piękny wielki bukiet, przytachał dziś do domu mój nastoletni syn, pojechał z tatą do kwiaciarni i sam wybrał każdego kwiatka. Ten moment- kiedy realizujesz, że wychowałaś małego mężczyznę nie tylko z pięknym sercem ale i z dobrym gustem- BEZCENNE 🙂



Historia pewnego zdjęcia

     Mam dwa najczęściej zadawane mi w mailach przez moich czytelników pytania, pierwsze brzmi „Jakim sprzętem fotografujesz?”. Z tym pytaniem rozprawiłam się już dawno- stworzyłam po prostu standardowy mail z moimi rekomendacjami sprzętowymi i używając opcji „kopiuj-wklej” zaspokajam Waszą ciekawość lub pomagam nabyć coś sensownego na początek drogi w fotografii kulinarnej.
     Odpowiedź na drugie pytanie sprawia mi jednak o wiele więcej problemów. Ponieważ brzmi ono: „Jak Ty to robisz, że robisz takie piękne zdjęcia?”. Przyznam Wam się szczerze, że choć jest ono w pewnym sensie wyrazem docenienia wywołuje u mnie odrobinę irytacji- no bo co na takie pytanie – i to jeszcze zadane w mailu mogę odpowiedzieć??? Sam mój wykład o sztuce kompozycji w fotografii kulinarnej, który często wygłaszam na moich grupowych kursach czy warsztatach potrafi trwać 8 godzin- a to przecież tylko stylizacyjna strona tej fotografii. Na indywidualnych zajęciach- próbuję na to pytanie odpowiadać moim kursantom przez bite 2 dni nauki- nie potrafię w jednym krótkim mailu zawrzeć odpowiedzi na tak postawione pytanie.
    No chyba, ze napiszę…” Po prostu taka zaje…ista jestem!”… i uwierzcie mi miałam już nie raz ochotę to zrobić 😉 Zamiast tego, wpadłam dziś na pomysł aby opisać Wam krok po kroku historię powstania jednego zaledwie mojego zdjęcia. Z doświadczenia wiem, że rzadko kto zdaje sobie sprawę jak skomplikowany i czasochłonny jest to proces. Do pokazanie tego procesu postanowiłam wybrać zdjęcie, które ukazało się na okładce kwietniowego wielkanocnego numeru magazynu Weranda Country. Kadr powstał podczas maratonu zdjęciowego, który zafundowałyśmy sobie wraz z Anią Simon (moją współpracownicą) w Niemczech w lutym b.r.  Oprócz tego zdjęcia -podczas intensywnego tygodnia pracy powstały 4 duże sesje a w nich dziesiątki podobnie pracochłonnych ujęć.
    A więc, jak powstaje zdjęcie, któremu poświęcasz parę sekund kartkując magazyn w kiosku??? Otóż powstaje zwykle dość długo i żmudnie. Od czego by tu zacząć? Może od tego, że 7 dni wcześniej musisz posiać rzeżuchę i podlewać ją codziennie aby równomiernie i pięknie wyrosła. Ok, masz to szczęście, że robisz 4 wielkanocne sesje na raz więc możesz ją wykorzystać do paru innych ujęć. Potem musisz rzeżuchę umieścić w koszyku (bo przecież w nim nie rosła!) ale wróć zapomniałam napisać o tle na którym fotografujesz. Najpierw musisz je zrobić.
      W tym wypadku przez całe dwie noce farbowałyśmy z Anią stare prześcieradła w fantazyjne plamy i wzory różnych kolorów. Do zdjęcia z koszyczkiem wybrałyśmy to w odcieniach żółci i intensywnej zieleni. Prześcieradło trzeba idealnie zawiesić na specjalnej konstrukcji tak aby się nie marszczyło (inaczej w tych miejscach na zdjęciu pojawią się cienie). Kiedy już w końcu ustawiłyśmy konstrukcję,wszystko wygładziłyśmy i upięłyśmy specjalnymi klipsami okazało się, że w tym miejscu w którym wypadało na tle postawić koszyk kolory plam są za intensywne i przytłoczą wizualnie zdjęcie. Cały proces należało więc powtórzyć (poczynając od ponownego wyprasowania materiału) i zawiesić wszystko odwrotnie. Jak nam się wydawało, że w końcu to mamy…. to … jeden z klipsów podtrzymujących konstrukcję  wystrzelił jak z procy, złamał się i cała konstrukcja runęła w gruzach. I dzięki Ci Panie Boże, że teraz, kiedy nie stało na niej nic co by się mogło zniszczyć lub potłuc (to przecież sesja Wielkanocna!) wystarczyło konstrukcję po prostu TYLKO obudować po raz 3 (!!!).
     W porządku – po dobrej pół godzinie w końcu uporałeś się z tłem i masz konstrukcję na której możesz ustawiać scenę (nie za bardzo skomplikowaną i pracochłonną jak na wykonywane przeze mnie na co dzień zdjęcia).  Wracamy więc do koszyka i umieszczenia w nim rzeżuchy. Koszyk okazuje się być jednak za głęboki i rzeżucha do niego wpada tak, że prawie jej nie widać. Trzeba ją więc BARDZO delikatnie wyciągnąć (5 minut!) i opracować system co i jak pod nią podłożyć aby utrzymało całą konstrukcję (kolejne 15 minut). Kończy się na ugniecionych gazetach i talerzu (dopiero 10-ty przymierzany idealnie pasuje rozmiarem. Dobrze,że to studio fotografii kulinarnej- talerzy więc tutaj dostatek 😉
   Ale zaraz, wróć, koszyk też został najpierw znaleziony i wybrany do sesji, potrzebny był o pastelowych odcieniach, nie za bardzo rzucający się w oczy. Ania znalazła taki na jakiejś wyprzedaży, wcześniej przymierzałyśmy go do innej sesji i wtedy odcięłyśmy od niego uchwyt. Teraz kiedy ustawiłyśmy plan tego ujęcia okazało się, że uchwyt bardzo by się przydał z powrotem. Ale oczywiście w ferworze walki gdzieś się nam zapodział, szukałyśmy kolejne 10 minut ale bez skutku. Zamiast więc marnować więcej czasu włączyłyśmy kreatywność- poszłyśmy po baziowe gałązki do ogrodu i ukręciłyśmy z nich coś co miało imitować uchwyt koszyka. I wcale nie poszło tak prosto jak by się mogło wydawać. Po pierwsze gałązki były twarde i zamiast się wyginać po prostu się łamały. Po drugie jak już znalazłyśmy takie bardziej plastyczne to z jednego końca były sztywniejsze i „uchwyt” przekrzywiał się cały czas w którąś ze stron, w końcu trzeba było tak pokombinować umieszczając patyczki w obu stron i je powyginać żeby wyglądało to wszystko w miarę symetrycznie (kolejne 15 minut pracy).
     W międzyczasie, kiedy Ania walczyła z uchwytem- ja układałam wnętrze koszyczka: jest w nim aż 10 jajek różnej wielkości i kolorów. Część to prawdziwe jajka malowane klasycznymi farbkami do jajek, część to wydmuszki naturalnej barwy, część to styropianowe atrapy pomalowane w różne odcienie i nakrapiane farbkami akrylowymi. Wszystko to w założonych kompozycyjnie odcieniach kolorów występujących w tym ujęciu. Czas poświęcony na malowanie jajek? Trudno policzalny- Ania przygotowywała je do wszystkich 4 wielkanocnych sesji już 2 tygodnie wcześniej- miałyśmy ich wielki kosz- więc było z czego wybierać.
No i są jeszcze w koszyczku ptaszki, zakupione gdzieś przy okazji do innej sesji, czekające w zasobach, które ma każda stylistka (na wszelki wypadek). Wybieram je z wielkiej kolekcji Ani ze względu na kolory, które idealnie pasują do mojej koncepcji zdjęcia. Ptaszki mocuje się na specjalne klipsy i one nas ratują, kiedy gałązki z prowizorycznego uchwytu nie chcą współpracować (patrz zdjęcie nr 3 i 4). Jeszcze parę dodatkowych drobiazgów- kolorowe piórka i wiosenne kwiatki (które trzeba wcześniej zdobyć szukając w wielu kwiaciarniach- to jest przecież luty a nie kwiecień takie sesje robi się dużo do przodu).
    I już, już prawie to masz… ale kiedy zerkasz przez wizjer wyraźnie widzisz, że zdjęciu brakuje „trójwymiarowości”. Kombinujesz więc przez kolejne 10 minut aby w końcu rozumieć, że potrzebujesz w kadrze jakiegoś drugiego planu, czegoś niezobowiązującego, może parę wiosennych gałązek. Ot parę gałązek?! Co za problem? Otóż, żeby te parę gałązek tak subtelnie wyglądających w kadrze tam zaistniało, musisz z ogrodu przytachać wielką doniczkę w której taki krzaczek z gałązkami sobie rośnie (no mogłabyś uciąć krzaczek ale wtedy masz go na raz a Ty przecież masz w perspektywie jeszcze parę innych sesji i dziesiątki zdjęć!). Więc tachasz doniczkę z ogrodu do studia i choć mdleją Ci ręce to trzymasz ją oburącz na dużej wysokości. Trwa to długo bo starasz się wycyrklować tak aby donica nie wchodziła w kadr a gałązki na zdjęciu wyglądały jak najnaturalniej. Wszystko to robisz nie widząc kadru sama lecz jesteś kierowana przez osobę, która stoi z drugiej strony aparatu i obserwuje ujęcie przez obiektyw. Dlaczego po prostu nie postawisz doniczki z boku i sama nie pójdziesz sprawdzić? Ani mi się waż! Nie możesz nawet lekko oprzeć tej ciężkiej donicy o moją niestabilną konstrukcję (budowaną już 3 razy!!!) bo wszystko się rozwali, będzie katastrofa i trzeba będzie budować wszystko od początku.
    No i teraz to już właściwie można robić „pstryk”. Patrzę na zegarek- minęło bagatela 3 godziny, a ja i tak się cieszę, że poszło całkiem szybko. Niestety nawet nie za bardzo mogę się nacieszyć rezultatem bo za godzinę muszę być na lotnisku w Kolonii skąd lecę na weekend do Mediolanu (mam tam wystawę swoich cytrusowych zdjęć, to jest luty a więc jeszcze przed całym cyrkiem z pandemią), zostawiam Anię z całym bałaganem do posprzątania, wyciągam kartę z aparatu wrzucam do torby, obejrzę zdjęcia na laptopie czekając na lotnisku przed bramką. Poświęcę kolejne pół godziny na wybór tego właściwego ujęcia, zobaczę jak komponuje się z innymi zdjęciami z całej sesji (to było ostatnie zamykające pracę nad tą konkretną sesją), czy pasuje kąt fotografowania, rodzaj kompozycji. czy nie powtarzają się za bardzo elementy występujące w tym kadrze i innych zdjęciach z tej samej sesji.  Wszystko musi być spójne ale jednocześnie różnorodne.
    Jeszcze tylko obróbka w Photoshopie i właściwie można już wysyłać całą sesję do redakcji magazynu Weranda Country, który zdjęcia zamówił. A warto, żebyś wiedział, że w jednej takiej dekoracyjnej sesji powinno się znaleźć około 15 takich ujęć. Jeśli masz wielkie szczęście to jedno z takich ujęć trafia na okładkę magazynu i tam jest przerabiane, kadrowane, kolorowane i modyfikowane do woli przez redakcyjnych grafików aby spełniło swoje funkcje marketingowe na półce w kiosku. Ale z tym to Ty już nie masz NIC wspólnego ani niestety nie masz na to żadnego wpływu. Więc po prostu idziesz robić kolejne zdjęcie do kolejnej sesji, którą czytelnicy przekartkują biorąc magazyn w kiosku do ręki. Może go nawet kupią- obejrzą, poczytają i wyrzucą do kosza. Ot cała historia jednego zwykłego zdjęcia, których robię setki rocznie.
     Uff!, jak zwykle się rozpisałam. Jak sądzicie? Czy było warto? Czy to jest wystarczająca odpowiedź na pytanie „Jak Ty to robisz, że robisz takie piękne zdjęcia?” ???????



Kalendarz Inki- rozstrzygnięcie konkursu.


Witam serdecznie Moi Drodzy i dziękuję za liczny udział w konkursie. Kalendarze Inki zdecydowałam się przyznać następującym osobom.

    Dianie za komentarz: Droga Kingo, przede wszystkim gratuluję pięknego projektu. Zdjęcia są niesamowite, ciepłe i gdy na nie patrzę czuję przyjemny spokój. Nie będę się rozpisywać. Napiszę tylko, że miesiąc temu przeprowadziliśmy się do wymarzonego domku. Jeszcze składamy niektóre meble, jeszcze sprzątamy, ale też powoli zaczynamy dekorować kąty. Widziałabym te zdjęcia jako obrazy w naszej jadalni. Pewnie ilość spożywanej u nas kawy trochę by wzrosła, ale oj tam, oj tam ? Pozdrowienia

   Oraz Maciejowi za komentarz: Inka.Kiedy byłem małym chłopcem myślałem, że pochodzi z państwa Inków. Wszak kakao pochodzi z Ameryki Południowej, a Inka kojarzyła mi się wówczas z kakao. Dziś Inka ma wiele twarzy, wiele strojów, smaków i nastrojów. Jak piękna i miła kobieta, która swym ciepłem rozgrzewa atmosferę zimowego poranka. Pierwszy łyk jak pocałunek na dzień dobry. Pozostałe jak miła, poranna rozmowa.Inka, miło cię gościć w mojej kuchni.

   Nagrodzonych poproszę o kontakt na greenmorning.pl@gmail.com i podanie swoich adresów do wysyłki. Jeszcze raz gratuluję i mam nadzieję, że kalendarz pięknie ozdobi Wasze wnętrza.