Historia pewnego zdjęcia

     Mam dwa najczęściej zadawane mi w mailach przez moich czytelników pytania, pierwsze brzmi „Jakim sprzętem fotografujesz?”. Z tym pytaniem rozprawiłam się już dawno- stworzyłam po prostu standardowy mail z moimi rekomendacjami sprzętowymi i używając opcji „kopiuj-wklej” zaspokajam Waszą ciekawość lub pomagam nabyć coś sensownego na początek drogi w fotografii kulinarnej.
     Odpowiedź na drugie pytanie sprawia mi jednak o wiele więcej problemów. Ponieważ brzmi ono: „Jak Ty to robisz, że robisz takie piękne zdjęcia?”. Przyznam Wam się szczerze, że choć jest ono w pewnym sensie wyrazem docenienia wywołuje u mnie odrobinę irytacji- no bo co na takie pytanie – i to jeszcze zadane w mailu mogę odpowiedzieć??? Sam mój wykład o sztuce kompozycji w fotografii kulinarnej, który często wygłaszam na moich grupowych kursach czy warsztatach potrafi trwać 8 godzin- a to przecież tylko stylizacyjna strona tej fotografii. Na indywidualnych zajęciach- próbuję na to pytanie odpowiadać moim kursantom przez bite 2 dni nauki- nie potrafię w jednym krótkim mailu zawrzeć odpowiedzi na tak postawione pytanie.
    No chyba, ze napiszę…” Po prostu taka zaje…ista jestem!”… i uwierzcie mi miałam już nie raz ochotę to zrobić 😉 Zamiast tego, wpadłam dziś na pomysł aby opisać Wam krok po kroku historię powstania jednego zaledwie mojego zdjęcia. Z doświadczenia wiem, że rzadko kto zdaje sobie sprawę jak skomplikowany i czasochłonny jest to proces. Do pokazanie tego procesu postanowiłam wybrać zdjęcie, które ukazało się na okładce kwietniowego wielkanocnego numeru magazynu Weranda Country. Kadr powstał podczas maratonu zdjęciowego, który zafundowałyśmy sobie wraz z Anią Simon (moją współpracownicą) w Niemczech w lutym b.r.  Oprócz tego zdjęcia -podczas intensywnego tygodnia pracy powstały 4 duże sesje a w nich dziesiątki podobnie pracochłonnych ujęć.
    A więc, jak powstaje zdjęcie, któremu poświęcasz parę sekund kartkując magazyn w kiosku??? Otóż powstaje zwykle dość długo i żmudnie. Od czego by tu zacząć? Może od tego, że 7 dni wcześniej musisz posiać rzeżuchę i podlewać ją codziennie aby równomiernie i pięknie wyrosła. Ok, masz to szczęście, że robisz 4 wielkanocne sesje na raz więc możesz ją wykorzystać do paru innych ujęć. Potem musisz rzeżuchę umieścić w koszyku (bo przecież w nim nie rosła!) ale wróć zapomniałam napisać o tle na którym fotografujesz. Najpierw musisz je zrobić.
      W tym wypadku przez całe dwie noce farbowałyśmy z Anią stare prześcieradła w fantazyjne plamy i wzory różnych kolorów. Do zdjęcia z koszyczkiem wybrałyśmy to w odcieniach żółci i intensywnej zieleni. Prześcieradło trzeba idealnie zawiesić na specjalnej konstrukcji tak aby się nie marszczyło (inaczej w tych miejscach na zdjęciu pojawią się cienie). Kiedy już w końcu ustawiłyśmy konstrukcję,wszystko wygładziłyśmy i upięłyśmy specjalnymi klipsami okazało się, że w tym miejscu w którym wypadało na tle postawić koszyk kolory plam są za intensywne i przytłoczą wizualnie zdjęcie. Cały proces należało więc powtórzyć (poczynając od ponownego wyprasowania materiału) i zawiesić wszystko odwrotnie. Jak nam się wydawało, że w końcu to mamy…. to … jeden z klipsów podtrzymujących konstrukcję  wystrzelił jak z procy, złamał się i cała konstrukcja runęła w gruzach. I dzięki Ci Panie Boże, że teraz, kiedy nie stało na niej nic co by się mogło zniszczyć lub potłuc (to przecież sesja Wielkanocna!) wystarczyło konstrukcję po prostu TYLKO obudować po raz 3 (!!!).
     W porządku – po dobrej pół godzinie w końcu uporałeś się z tłem i masz konstrukcję na której możesz ustawiać scenę (nie za bardzo skomplikowaną i pracochłonną jak na wykonywane przeze mnie na co dzień zdjęcia).  Wracamy więc do koszyka i umieszczenia w nim rzeżuchy. Koszyk okazuje się być jednak za głęboki i rzeżucha do niego wpada tak, że prawie jej nie widać. Trzeba ją więc BARDZO delikatnie wyciągnąć (5 minut!) i opracować system co i jak pod nią podłożyć aby utrzymało całą konstrukcję (kolejne 15 minut). Kończy się na ugniecionych gazetach i talerzu (dopiero 10-ty przymierzany idealnie pasuje rozmiarem. Dobrze,że to studio fotografii kulinarnej- talerzy więc tutaj dostatek 😉
   Ale zaraz, wróć, koszyk też został najpierw znaleziony i wybrany do sesji, potrzebny był o pastelowych odcieniach, nie za bardzo rzucający się w oczy. Ania znalazła taki na jakiejś wyprzedaży, wcześniej przymierzałyśmy go do innej sesji i wtedy odcięłyśmy od niego uchwyt. Teraz kiedy ustawiłyśmy plan tego ujęcia okazało się, że uchwyt bardzo by się przydał z powrotem. Ale oczywiście w ferworze walki gdzieś się nam zapodział, szukałyśmy kolejne 10 minut ale bez skutku. Zamiast więc marnować więcej czasu włączyłyśmy kreatywność- poszłyśmy po baziowe gałązki do ogrodu i ukręciłyśmy z nich coś co miało imitować uchwyt koszyka. I wcale nie poszło tak prosto jak by się mogło wydawać. Po pierwsze gałązki były twarde i zamiast się wyginać po prostu się łamały. Po drugie jak już znalazłyśmy takie bardziej plastyczne to z jednego końca były sztywniejsze i „uchwyt” przekrzywiał się cały czas w którąś ze stron, w końcu trzeba było tak pokombinować umieszczając patyczki w obu stron i je powyginać żeby wyglądało to wszystko w miarę symetrycznie (kolejne 15 minut pracy).
     W międzyczasie, kiedy Ania walczyła z uchwytem- ja układałam wnętrze koszyczka: jest w nim aż 10 jajek różnej wielkości i kolorów. Część to prawdziwe jajka malowane klasycznymi farbkami do jajek, część to wydmuszki naturalnej barwy, część to styropianowe atrapy pomalowane w różne odcienie i nakrapiane farbkami akrylowymi. Wszystko to w założonych kompozycyjnie odcieniach kolorów występujących w tym ujęciu. Czas poświęcony na malowanie jajek? Trudno policzalny- Ania przygotowywała je do wszystkich 4 wielkanocnych sesji już 2 tygodnie wcześniej- miałyśmy ich wielki kosz- więc było z czego wybierać.
No i są jeszcze w koszyczku ptaszki, zakupione gdzieś przy okazji do innej sesji, czekające w zasobach, które ma każda stylistka (na wszelki wypadek). Wybieram je z wielkiej kolekcji Ani ze względu na kolory, które idealnie pasują do mojej koncepcji zdjęcia. Ptaszki mocuje się na specjalne klipsy i one nas ratują, kiedy gałązki z prowizorycznego uchwytu nie chcą współpracować (patrz zdjęcie nr 3 i 4). Jeszcze parę dodatkowych drobiazgów- kolorowe piórka i wiosenne kwiatki (które trzeba wcześniej zdobyć szukając w wielu kwiaciarniach- to jest przecież luty a nie kwiecień takie sesje robi się dużo do przodu).
    I już, już prawie to masz… ale kiedy zerkasz przez wizjer wyraźnie widzisz, że zdjęciu brakuje „trójwymiarowości”. Kombinujesz więc przez kolejne 10 minut aby w końcu rozumieć, że potrzebujesz w kadrze jakiegoś drugiego planu, czegoś niezobowiązującego, może parę wiosennych gałązek. Ot parę gałązek?! Co za problem? Otóż, żeby te parę gałązek tak subtelnie wyglądających w kadrze tam zaistniało, musisz z ogrodu przytachać wielką doniczkę w której taki krzaczek z gałązkami sobie rośnie (no mogłabyś uciąć krzaczek ale wtedy masz go na raz a Ty przecież masz w perspektywie jeszcze parę innych sesji i dziesiątki zdjęć!). Więc tachasz doniczkę z ogrodu do studia i choć mdleją Ci ręce to trzymasz ją oburącz na dużej wysokości. Trwa to długo bo starasz się wycyrklować tak aby donica nie wchodziła w kadr a gałązki na zdjęciu wyglądały jak najnaturalniej. Wszystko to robisz nie widząc kadru sama lecz jesteś kierowana przez osobę, która stoi z drugiej strony aparatu i obserwuje ujęcie przez obiektyw. Dlaczego po prostu nie postawisz doniczki z boku i sama nie pójdziesz sprawdzić? Ani mi się waż! Nie możesz nawet lekko oprzeć tej ciężkiej donicy o moją niestabilną konstrukcję (budowaną już 3 razy!!!) bo wszystko się rozwali, będzie katastrofa i trzeba będzie budować wszystko od początku.
    No i teraz to już właściwie można robić „pstryk”. Patrzę na zegarek- minęło bagatela 3 godziny, a ja i tak się cieszę, że poszło całkiem szybko. Niestety nawet nie za bardzo mogę się nacieszyć rezultatem bo za godzinę muszę być na lotnisku w Kolonii skąd lecę na weekend do Mediolanu (mam tam wystawę swoich cytrusowych zdjęć, to jest luty a więc jeszcze przed całym cyrkiem z pandemią), zostawiam Anię z całym bałaganem do posprzątania, wyciągam kartę z aparatu wrzucam do torby, obejrzę zdjęcia na laptopie czekając na lotnisku przed bramką. Poświęcę kolejne pół godziny na wybór tego właściwego ujęcia, zobaczę jak komponuje się z innymi zdjęciami z całej sesji (to było ostatnie zamykające pracę nad tą konkretną sesją), czy pasuje kąt fotografowania, rodzaj kompozycji. czy nie powtarzają się za bardzo elementy występujące w tym kadrze i innych zdjęciach z tej samej sesji.  Wszystko musi być spójne ale jednocześnie różnorodne.
    Jeszcze tylko obróbka w Photoshopie i właściwie można już wysyłać całą sesję do redakcji magazynu Weranda Country, który zdjęcia zamówił. A warto, żebyś wiedział, że w jednej takiej dekoracyjnej sesji powinno się znaleźć około 15 takich ujęć. Jeśli masz wielkie szczęście to jedno z takich ujęć trafia na okładkę magazynu i tam jest przerabiane, kadrowane, kolorowane i modyfikowane do woli przez redakcyjnych grafików aby spełniło swoje funkcje marketingowe na półce w kiosku. Ale z tym to Ty już nie masz NIC wspólnego ani niestety nie masz na to żadnego wpływu. Więc po prostu idziesz robić kolejne zdjęcie do kolejnej sesji, którą czytelnicy przekartkują biorąc magazyn w kiosku do ręki. Może go nawet kupią- obejrzą, poczytają i wyrzucą do kosza. Ot cała historia jednego zwykłego zdjęcia, których robię setki rocznie.
     Uff!, jak zwykle się rozpisałam. Jak sądzicie? Czy było warto? Czy to jest wystarczająca odpowiedź na pytanie „Jak Ty to robisz, że robisz takie piękne zdjęcia?” ???????



Photography Workshop in Vienna – Warsztaty fotograficzne w Wiedniu

    Maybe, there is here someone, who lives in Vienna and wants to meet me on my foodphotography workshop. There will be a chance for it, on April 4th 2020. We invite you to a beautiful ayurvedic- culinary studio in the center of Vienna. If you have any questions or want to registrate, please contact organiser: Sandra Hartmann, mail:info@ayurveda-alchemist.at, phone: +43 699 1007 0988

        Może mam tutaj jakiś czytelników, którzy mieszkają w Wiedniu i mieliby ochotę spotkać się, ze mną na warsztatach fotografii kulinarnej. Będzie ku temu okazja już 4 kwietnia 2020 roku. Zapraszam, do pięknego kulinarnego studia w samym centrum miasta. Wszystkie pytania i chęć uczestnictwa- zgłaszajcie proszę do organizatorki Sandry Hartmann, mail:info@ayurveda-alchemist.at, telefon: +43 699 1007 0988

See you in Vienna :)))))



Paprocie i sukulenty- sesja dekoracyjna.

     Prezentowana dziś sesja wykonana została na zlecenie miesięcznika Weranda Country we współpracy z Anią Simon. Powstała zeszłego lata ale dopiero w tym miesiącu można ją obejrzeć w kioskach- trafiła do marcowego wydania magazynu.    To jedna z moich najlepszych sesji 2019 roku. Przynajmniej w moim osobistym rankingu. Tak chciałabym fotografować- minimalistycznie, monochromatycznie i bardzo spójnie.     Nie zawsze się tak da, a raczej- najczęściej tak się nie da 🙂 Szczególnie w fotografii kulinarnej i szczególnie w pracy dla magazynów. Ale ja się nie poddaję i od czasu do czasu udaje mi się opublikować gdzieś taką perełkę 🙂   Oryginalnie miała być to sesja jesienna z mchu i paproci- leśna, z pieńkami drewna i kolorami ziemi. Jednak nie zawsze plan który masz działa.
   Moja babcia zwykła mówić: Ty masz Kingusiu swój plan, ja mam swój plan a tam na górze mają dla nas swój plan. Więc jak czasami coś nie idzie tak jak chciałaś to wcale nie znaczy, że nie idzie wg. planu…     Więc ja cały czas się uczę, na każdym polu mojego życia- żeby nie oporować, żeby pozwolić płynąć temu co ma być. Bo najczęściej na końcu się okazuje, że miało to sens i stał za tym jakiś plan- niekoniecznie mój.
   Tu też się okazało, że kiedy się „odwiązałam” od koncepcji, która w żaden sposób nie chciała wyjść na zdjęciach i poddałam się temu co popłynęło- to wyszło coś bardziej autentycznego, mojego, pięknego. I osiągnęłam to dużo mniejszym wysiłkiem a praca sprawiła mi dużo więcej przyjemności.    Bo to wspaniałe uczucie, po prostu PUŚCIĆ, pozwolić życiu płynąć i zobaczyć gdzie nas zaniesie. To nie znaczy poddać się, czy odpuścić. Znaczy tylko mieć odwagę, żeby uwierzyć, że ktoś, tam na górze, ma dla nas plan. A że z góry z reguły widać więcej to pewnie i jego plan jest lepszy- więc może jednak warto zaufać…  Co sądzicie?



Kalendarz Inki- rozstrzygnięcie konkursu.


Witam serdecznie Moi Drodzy i dziękuję za liczny udział w konkursie. Kalendarze Inki zdecydowałam się przyznać następującym osobom.

    Dianie za komentarz: Droga Kingo, przede wszystkim gratuluję pięknego projektu. Zdjęcia są niesamowite, ciepłe i gdy na nie patrzę czuję przyjemny spokój. Nie będę się rozpisywać. Napiszę tylko, że miesiąc temu przeprowadziliśmy się do wymarzonego domku. Jeszcze składamy niektóre meble, jeszcze sprzątamy, ale też powoli zaczynamy dekorować kąty. Widziałabym te zdjęcia jako obrazy w naszej jadalni. Pewnie ilość spożywanej u nas kawy trochę by wzrosła, ale oj tam, oj tam ? Pozdrowienia

   Oraz Maciejowi za komentarz: Inka.Kiedy byłem małym chłopcem myślałem, że pochodzi z państwa Inków. Wszak kakao pochodzi z Ameryki Południowej, a Inka kojarzyła mi się wówczas z kakao. Dziś Inka ma wiele twarzy, wiele strojów, smaków i nastrojów. Jak piękna i miła kobieta, która swym ciepłem rozgrzewa atmosferę zimowego poranka. Pierwszy łyk jak pocałunek na dzień dobry. Pozostałe jak miła, poranna rozmowa.Inka, miło cię gościć w mojej kuchni.

   Nagrodzonych poproszę o kontakt na greenmorning.pl@gmail.com i podanie swoich adresów do wysyłki. Jeszcze raz gratuluję i mam nadzieję, że kalendarz pięknie ozdobi Wasze wnętrza.



Gruszki- karnawałowe przyjęcie!

       Witam serdecznie i prezentuję gruszkowo-karnawałową sesję, która powstała na zlecenie magazynu Weranda i ukazała się w styczniowym wydaniu właśnie dostępnym w kioskach.      Znajdziecie w Werandzie przepisy na prezentowane na dzisiejszych zdjęciach cuda. Autorką większości przepisów jest Anna Simon- bo to we współpracy z nią powstała dzisiejsza sesja.   A więc zapraszam do kiosku po przepisy na: likier gruszkowy, gruszkowe prosecco; sałatkę z gruszką, serami pleśniowymi, winogronami, grejpfrutem i figami; gruszki marynowane i zapiekane z serowym nadzieniem oraz pyszny flammkuchen z plastrami gruszek.      Jest jeszcze przepis na proste mini tarty z gruszką oraz gruszkowy pikantny czatnej- pasujący dobrze do deski serów. Wszystkie propozycje idealne na karnawałowe przyjęcie- proste w wykonaniu a z „efektem wow”. Życzę smacznego i udanego przyjęcia- pamiętajcie- każdy pretekst jest dobry aby zaprosić przyjaciół i dobrze się bawić w ich towarzystwie. 



Kalendarz Inki- konkurs!!

    Zaczęło się bardzo niewinnie czyli wiadomością jakich wiele ląduje w mojej skrzynce co miesiąc. „Czy nie chciałaby Pani wykonać sesji zdjęciowej naszych produktów?” Z reguły na takie maile odpowiadam „Dziękuje serdecznie- nie pracuję w dziale fotografii reklamowej lecz zajmuje się głównie fotografowaniem dla magazynów i do książek kucharskich”.

   No, ale,  jeśli pisze do Ciebie INKA- produkt kultowy i smak twojego dzieciństwa to… jak mógłbyś odmówić??? .     A do tego jeszcze masz fotografować produkt który mocno koresponduje z twoją filozofia żywieniową- czyli mleka roślinne z nowej serii Inki… A na dodatek kiedy dostajesz „mood-board” z próbnymi oczekiwaniami odnośnie charakteru sesji i okazuje się, że nareszcie ktoś w Polsce chce od Ciebie zdjęcia jakie do tej pory sprzedawałaś tylko do Skandynawii to zaczynasz myśleć „to może być całkiem ciekawa praca!”.     Kiedy obfotografujesz mleka- zupełnie nietypowo- (zdjęcia „białe na białym” i to pod światło!!!) wysyłasz i dział reklamy jest zachwycony- zaczynasz myśleć- „Wow! W końcu trafiłeś na komercyjnego klienta z gustem i poczuciem estetyki podobnym do Twojego!!”.

    Skoro mleka poszły „jak po maśle” to dostajesz kolejne zadanie- uchwycenia na zdjęciu momentu mieszania się mleka roślinnego z kawą Inką. No i tutaj zaczyna się wyzwani, które…

    …zajęło mi ponad tydzień i pochłonęło hektolitry wylanej kawy oraz mleka aby otrzymać efekt, który widzicie na zdjęciach. A udało się dopiero po konsultacjach i dzięki pomocy paru fotografów w jednej z fotograficznych grup FB (i niech mi ktoś jeszcze kiedykolwiek powie, że branża fotografii kulinarnej to ludzie, którzy nie dzielą się wiedzą i doświadczeniem!!! Thank you  „my brothers and sisters in photography”, I could not make it without you!!! :).

    Podczas tygodnia nieudanych prób z mieszaniem się płynów, przy okazji, powstaje wiele ciekawych kawowych zdjęć- trochę z frustracji, trochę z żalu nad zmarnowanymi pięknymi aranżacjami. Kiedy w końcu udało mi się zrobić dla klienta zdjęcia o które prosił (miało być ich tylko 3) a ja mam po tygodniu pracy co najmniej paręnaście naprawdę ciekawych ujęć z kawą- postanawiam pokazać je wszystkie i wysyłam w mailu.
   Po 10 minutach dostaję informację zwrotną z tylko jednym zdaniem „Pani Kingo!!! ZANIEMÓWILIŚMY!!!” a po kolejnej pół godziny następny mail z krótkim i wymownym- „Bierzemy wszystko!!!”.

     Potem będzie kolejne zamówienie na przepisy z użyciem produktów Inki i sesjami do nich (tak odkryję przepis na jeden z najlepszych roślinnych kawowych shake’ów jakie piłam w życiu- ale o tym może kiedy indziej). A tuż przed Bożym Narodzeniem dostaję paczkę- niespodziankę a w niej te oto cudne kalendarze w których znalazły się moje zdjęcia z sesji kawowych.


Kalendarze są ogromne (mają chyba z pół metra wysokości!). Wydrukowano je na pięknym grubym fakturowym papierze. Nie wszystkie 12 zdjęć (lecz 8) jest mojego autorstwa ale wszystkie są piękne i trzymają styl. Mnie naprawdę trudno zachwycić moimi zdjęciami w druku (z reguły jest wręcz przeciwnie-bardzo na ich jakość narzekam)- tutaj jednak jestem pod wielkim wrażeniem i już wiem, że część stron z kalendarza zawiśnie jako obrazy w moim studio.

   Jeśli chcecie aby Inkowe Zdjęcia ozdobiły również Waszą kuchnię to UWAGA!! Mam dla Was w prezencie 2 sztuki „tego cudu”!!  Aby kalendarz powędrował do Ciebie- zostaw tutaj krótki (lub dłuższy) komentarz z uzasadnieniem albo może jakąś historię z kawą Inką w tle??  Z wielką ciekawością czekam na wasze zgłoszenia do 20 stycznia 2020 roku.

ps. W całej kawowej sesji niestrudzenie pomagała mi moja niezwykle zdolna, piękna i fotogeniczna asystentka (i modelka) Renata Mogilewska. Renato-dziękuję bardzo!!- bez Ciebie nie dałabym rady.