Jeśli się pospieszycie to w kioskach znajdziecie jeszcze lipcowy numer magazynu Moje Gotowanie a w nim aż 16 stron z moimi zdjęciami i przepisami. Miedzy innymi piękną okładkę z mirabelkowym plackiem. Można powiedzieć że, historia tego zwykłego placka to istne ” od zera do bohatera”.
W ogóle nie było go w planie sesji. Powstał dzięki mojej asystentce Asikundzie ( serdecznie pozdrawiam Asi!), która nie mogła patrzeć na pozostałe po sesji produkty walające się w różnych częściach mojego studia i mojej kuchni. Alternatywą dla nich byłby pewnie, kosz na śmieci lub ewentualnie mój kompostownik-gdzie staną się ucztą dla wiewiórek (a wiewiórki jeśli będę nieostrożne staną się niestety ucztą mojego kota!!! Czy Wasze koty też z taką zawziętością polują na wiewiórki???). Asi więc postanowiła zlitować się nad wiewiórkami i zapobiec marnowaniu jedzenia. I kiedy ja próbowałam prostować plecy po całym dniu nachylania się nad aparatem leżąc plackiem na kuchennej podłodze- Asi zakasała rękawy pozbierała bałagan i wyczarowała z niego pięknie pachnące ciasto. I już, już… miałyśmy je pokroić i zjeść ze szklanką zimnego mleka kiedy jak zwykle okazało się, że mój instynkt fotografa jest silniejszy niż głód i zmęczenie. Tylko siłą woli zwlekłam się więc z podłogi, poszłam na górę do studia i obfotografowałam ciasto (tak dla świętego spokoju). Trwało to dokładnie 5 minut bo na więcej mnie po prostu nie było tego dnia już stać. Sesja powędrowała do szuflady na ponad 10 miesięcy. Coraz częściej pracuje w takim systemie i dziękuję Bogu, że mogę sobie na to pozwolić. Uwierzcie, nie ma nic gorszego niż próba stwarzania pozorów sezonowości na zdjęciach. Taką sesję mirabelkową, żeby ukazała się w lipcowym numerze musiałabym wykonać w kwietniu. Skąd ja na Boga w kwietniu mam wziąć mirabelki?! Albo poziomki w marcu? Albo czereśnie w lutym? No skąd??? Witajcie w świecie dylematów fotografów kulinarnych pracujących dla magazynów 🙂
Dlatego większość z nas prędzej czy później dochodzi do wniosku, że najlepiej robić sesję zgodnie z rytmem przyrody i pór roku. Tak po bożemu : szparagi w maju, truskawki w czerwcu, jagody w lipcu, mirabelki w sierpniu, grzyby we wrześniu. Trzeba znaleźć tylko w sobie tyle determinacji i czasu aby jeden rok zrobić na zakładkę. Tzn. obok sesji robionych w normalnym rytmie zrobić te do szuflady na następny rok. Ja taki niewykonalny plan zrealizowałam w 2016 roku. Oprócz normalnej stałej comiesięcznej pracy przy sesjach, oprócz dziesiątków prowadzonych kursów, oprócz sfotografowania dużej książki kucharskiej przez cały rok systematycznie tworzyłam sesje do szuflady „na za rok”. Opłaciło się- wszystkie sprzedałam polskim lub zagranicznym magazynom kulinarnym i dzięki temu tego roku w większości pracuję bez stresu (nie szukając poziomek w śniegu) lecz fotografując spokojniej na sezon 2018. A wy możecie na moich zdjęciach oglądać prawdziwe owoce i warzywa w ich najlepszej wersji- bo zerwanej prosto z mojego ogródka.
A wracając do mirabelkowego placka, kiedy wysyłałam zdjęcia i przepisy do redakcji Mojego Gotowania, zdjęcie placka (którego nawet do sesji nie planowałam dołączać ani nie napisałam do niego przepisu) zaplątało się w wysyłanym zestawie przez zupełny przypadek. Dowiedziałam się o tym po paru dniach, kiedy przyszła informacja, ze brakuje jednego przepisu w zestawie i to akurat na ciasto, które właśnie wylądowało na okładce magazynu :)!!! Szybko sięgnęłam więc do magicznego zeszytu, gdzie zapisuję wszystkie przepisy na dania fotografowane w studio i dziękowałam Bogu a raczej Asikundzie za jej skrupulatność i zanotowanie przepisu na mirabelkowy placek.
Jaki morał tej historii? Nawet jeśli bardzo Ci się nie chce, jeśli wydaje Ci się, że już nie dasz zupełnie rady, kiedy wszyscy dawno już odpuścili i Tobie radzą to samo- znajdź w sobie siłę, znajdź w sobie odwagę i zrób jeszcze ten jeden krok naprzód, zrób o ten jeden wysiłek więcej, pochyl się nad czymś po raz tysięczny pierwszy- kto wie może to jest właśnie ten raz, który coś zmieni w Twoim życiu. Bo życie naprawdę potrafi zaskakiwać- i to w najmniej oczekiwanym momencie.
GNIAZDKA Z CIASTO PHILO Z NADZIENIEM MIRABLEKOWYM 2 płaty gotowego ciasta philo Śliwki pestkujemy, kroimy, zasypujemy cukrem żelującym i zostawiamy na 2 godziny w lodówce. Zagotowujemy, dodajemy sok z cytryny i gotujemy jeszcze około 5 minut.Smarujemy płaty ciasta philo roztopionym masłem, z każdej strony dokładnie pędzelkiem i zostawiamy szczelnie zamknięte w plastikowej torbie na 20 minut. Po tym czasie każdy płat kroimy na 24 małe prostokąty. Bierzemy po 8 prostokątów układamy w w gwiazdkę i wykładamy nimi foremki do mufinów. Przykrywamy folią aluminiową, wstawiamy na najniższy poziom w piekarniku i pieczemy w 200’C 5-8 minut do zrumienienia spodu, odkrywamy folię i dopiekamy brzegi. Studzimy wyjęte z foremek. Śmietanę ubijamy na sztywno z cukrami pod koniec dodajemy sok z cytryny. Napełniamy gniazdka ostudzonym dżemem mirabelkowym i bitą śmietaną. Dekorujemy świeżymi owocami, listkami ziół i prażonymi na suchej patelni płatkami migdałów, opruszamy cukrem pudrem.
Uwaga! Z ciastem philo należy pracować szybko i zawsze trzymać je szczelnie przykryte aby nie wyschło inaczej zamiast chrupiące zrobi się twarde i niesmaczne. Ilość cukru żelującego należy dostosować do kwaśności śliwek. Moje nie były kwaśne.
|
Cudowna sesja:) Piękny dobór kolorów. Jesteś mistrzynią fotografii kulinarnej:)
Dzięki Aga- dobieranie odpowiednich kolorów to mój konik- zwracam na to wielką uwagę zarówno podczas sesji jak i w życiu. Mój mąż się ze mnie śmieje, że ja nawet pranie wieszam w porządku kolorów tęczy- i coś w tym jest.
O kurcze jakie to wszystko przepiękne , takie subtelne , śliczne
Dziękuję Alu.
Przepięknie, chociaż ja jakoś nigdy zbytnio nie przepadałam za mirabelkami – ze wszystkich śliwek, te lubię najmniej
Ja mam ogromny sentyment z dzieciństwa ale kocham wszystkie inne śliwki też.