Posłuchaj, porzucony przez nią, Nieznany mój przyjacielu:
W rozpaczy swojej nie wychodź na balkon, nie wychodź,
Do bruku z góry nie przychodź, nie przychodź,
Na smugę cienia nie wbiegaj, zaczekaj, trochę zaczekaj!
Posłuchaj, porzucona przezeń, Nieznana mi przyjaciółko:
W rozpaczy swojej nie wychodź na balkon, nie wychodź,
Do bruku z góry nie przychodź, nie przychodź,
Na smugę cienia nie wbiegaj, Zaczekaj, trochę zaczekaj!
Przysięgam wam, że płynie czas!
Że płynie czas i zabija rany!
Przysięgam wam, że płynie czas!
Że zabija rany – przysięgam wam!
Tylko dajcie mu czas,
Dajcie czasowi czas.
Zwólcie czarnym potoczyć się chmurom-
po was, przez was i między ustami,
I oto dzień przychodzi, nowy dzień,
One już daleko, daleko za górami!
Tylko dajcie mu czas,
Dajcie czasowi czas,
Bo bardzo, bardzo,
Bardzo szkoda
Byłoby nas!
(Edward Stachura- „Czas płynie i zabija rany”.)
Piszę dla Was ten tekst od paru tygodni, siadam do niego i mnie odpycha. Zmuszam się i … nie daje rady. Znajduję tysiące wymówek, żeby tego nie robić ale wiem, że temat jest ważny. Siedzi we mnie gdzieś głęboko i nie odejdzie dopóki się z nim nie zmierzę.
ROBIN WILLIAMS NIE ŻYJE, POPEŁNIŁ SAMOBÓJSTWO!- krzyczały jakiś czas temu wszystkie dostępne media. Dziś już temat dawno nieaktualny. Przykryła go- nowa afera, nowa wojna czy nowy romans znanego celebryty. Ot medialna rzeczywistość- „Umarł król, niech żyje król!”. Mnie jednak to samobójstwo dotknęło do żywego, pozostawiło zadrę w sercu, która jakoś nie chce się zagoić. Szczególnie, że zbiegło się to z rocznicą śmierci wspaniałego przyjaciela. Przyjaciela, który również odebrał sobie życie. Był osobą bardzo szczególną, nie tylko dla mnie ale dla wielu, wielu osób. Na imię miał Aleksander.
Nie znałam Aleksandra dobrze- choć długo. Myślę, że prawie nikt z nas (którzy mieniliśmy się jego przyjaciółmi) nie znał go naprawdę. Był postacią bardzo złożona i niezwykłą zarazem, zdecydowanie nadprzeciętną.
W wieku lat prawie pięćdziesięciu, po wielu latach prób, niepowodzeń i ciężkiej pracy Aleksander odniósł duży sukces finansowy. Wprowadził na polski rynek farmaceutyczny lek, który, okazał się pomocny w licznych kuracjach i zaczął się rewelacyjnie sprzedawać. W ciągu paru lat zarobił naprawdę duże pieniądze. Dla nas, jego znajomych, pozostał jednak cały czas tym samym skromnym człowiekiem. Bogactwo w żaden zły sposób nie wpłynęło na jego niematerialny światopogląd życiowy. Wręcz przeciwnie- odkąd odniósł sukces życiową misją Aleksandra stało się- pomaganie innym.
Nie spotkałam w całym swoim życiu drugiego tak bezinteresownie dzielącego się swoimi pieniędzmi człowieka.
Zachowywał się jak dziecko, które zupełnie niespodziewanie znalazło wielkie pudło słodyczy i zamiast zjeść je samemu- postanowiło podzielić się z innymi. Wzięło swoje magiczne pudełko i ruszyło w poszukiwaniu tych, którym „jego słodycze” mogłyby odmienić życie. Dziecko miało w sobie jakąś niesamowitą wewnętrzną wrażliwość oraz potrzebę aby „osłodzić życie” jak największej ilości osób. Mogło przecież podzielić się słodyczami z rodziną, no może nawet poczęstować kolegów na podwórku a resztę schować na później lub wymienić na inne przyjemności? Mogło tak zrobić i tak pewnie zrobiłaby większość dzieci? To dziecko było jednak inne, wrażliwsze na niedolę, bardziej współodczuwające i czerpiące radość z pomagania innym. Robiło to z głową i „po swojemu” tak aby słodyczy starczyło dla wielu i aby Ci którzy je dostaną faktycznie mogli w jakiś sposób zmienić swoje życie. Skąd to wiem? Było mi dane spróbować słodyczy z tego pudełka.
Całą naszą młodość mój mąż i ja (wtedy jeszcze nie para) spędziliśmy mieszkając w różnych świątyniach i aśramach. Podróżowaliśmy po świecie i braliśmy udział w licznych religijnych, charytatywnych i kulturalnych przedsięwzięciach. W wieku lat 30 postanowiliśmy założyć rodzinę oraz biznes aby tą rodzinę utrzymać. I tu niestety okazało się, że oto przystępujemy do maratonu który wystartował jakąś dekadę temu. Oboje bez ukończonego wyższego wykształcenia, bez bogatego cv, bez doświadczenia w pracy zawodowej, bez żadnego kapitału (przynajmniej tego materialnego). Za to z wielkim zapałem i czystymi motywacjami. Zaczęliśmy nasz mały biznes w piwnicy wynajmowanego mieszkania i powoli ciułaliśmy grosz do grosza aby związać koniec z końcem.
Wtedy w naszym rodzinnym życiu pojawił się Aleksander. „Pomogę Wam” -powiedział, widząc jak się zmagamy- „jesteście dobrzy w tym co robicie, rozwińcie skrzydła, otwórzcie swój pierwszy sklep. Zróbcie to od razu z rozmachem nie bójcie się”. Pamiętam siedzieliśmy przy stole i długo argumentowaliśmy, że to za duże ryzyko, że nie mamy takiej gotówki, ani takiego doświadczenia, że dopiero raczkujemy w tym biznesie, że to się nie uda. Aleksander wysłuchał wszystkiego cierpliwie- spojrzał na nas i powiedział- „Widzę, że wierzę w Wasz sukces bardziej niż Wy sami! Zróbmy więc tak -pożyczę Wam pieniądze, po prostu w Was zainwestuje. Jeśli się nie uda- sam poniosę ryzyko, jeśli odniesiecie sukces- będzie to nasz wspólny sukces. Co Wy na to?”
To było jakieś 13 lat temu i 2 lata przed śmiercią Aleksandra. Gdyby żył byłby z nas dumny. Przez wszystkie te lata pracowaliśmy bardzo ciężko aby stworzyć naszą rodzinną firmę. Nigdy nie dostalibyśmy takiej szansy gdyby nie On i jesteśmy tego w pełni świadomi. Dziś, nawet w kryzysie mamy dobrze prosperującą firmę, zatrudniamy 8 osób, mamy 3 sklepy, liczymy się w branży, cały czas się rozwijamy. A zaciągnięty u Aleksandra dług spłaciliśmy jego żonie. Udało nam się i wiemy dzięki komu się to stało. Oczywiście liczyła się nasza ciężka praca, nasze zaangażowanie i talenty ale równie ważne było to, że… spotkaliśmy swojego „Anioła z pudełkiem czekoladek”.
Jesteśmy też świadomi, że byliśmy jednymi z bardzo wielu, którym pomógł Aleksander. Nie wiem czy tych ludzi nie należy liczyć w setkach. Jednym po prostu pomagał finansowo (jak np. matce nieuleczalnie chorego, podłączonego do respiratora dziecka) innym udzielał kredytów na skończenie edukacji, jeszcze innym pomagał skończyć wymarzone projekty (wybudować dom, pojechać w podróż marzeń, wydać książkę) dla jeszcze innych był Aniołem biznesu jak dla nas. Człowiek instytucja a na dodatek tak skromny, że o rozmiarach tej pomocy nie wiedział nikt oprócz niego. (Miałam okazję prowadzić jego ceremonię pogrzebową, która zgromadziła ponad 200 osób i każda osoba tam obecna twierdziła, że zawdzięczała coś Aleksandrowi).
I taki właśnie człowiek pewnej pięknej letniej niedzieli, na wakacjach w domku letniskowym, zostawia żonę na chwilę w salonie, idzie na górę do pokoju, siada przy biurku, wyciąga pistolet i… (!!!) strzela sobie w głowę. Człowiek, którego wydawało nam się wszystkim : znamy, szanujemy, wspieramy i uznajemy za swojego przyjaciela.
Taka wiadomość wbija Cię w fotel. Rujnuje całą Twoje wyobrażenie, że dbasz i rozumiesz swoje związki z innymi. No bo jak możesz sobie wytłumaczyć, że osoba z która żyjesz tak blisko, jest tak zrozpaczona, taki odczuwa bezsens istnienia, niemoc zmiany, że nie znajduje innego wyjścia niż skończyć ze sobą. A ty tego wszystkiego nie dostrzegałeś!? Gdzie byłeś?! Dlaczego nie widziałeś symptomów?! Czy mogłeś coś zrobić aby temu zapobiec?! Czy to twoja wina?! Dlaczego on to zrobił? Dlaczego Ty nic nie zrobiłeś?
Oto pytania, które będziesz sobie zadawał przez najbliższe miesiące a nawet lata. Ja przynajmniej tak robiłam. Nie mogłam pogodzić się z tą śmiercią, próbowałam ja zrozumieć i znaleźć w niej jakikolwiek sens. Dlaczego straciliśmy tak ważnego w naszej społeczności człowieka w tak bezsensowny sposób. Czy ludzie „wielcy” bardziej narażeni są na taką śmierć?- pytałam sama siebie.
Patrząc chociażby na historię ostatniego stulecia- wydaje się, że tak- Wirginia Wolf, Kurt Cobain, Edward Stachura, Tomek Beksiński, Jan Lechoń, Vincent Van Gogh, Ernest Hemingway czy wreszcie Robin Williams. Dlaczego tak wielcy, uzdolnieni o nadprzeciętnych talentach ludzie odbierają sobie życie? W zrozumieniu tego pomógł mi kiedyś ten oto wiersz. Jego autorem jest wybitny polski psycholog Kazimierz Dąbrowski, autor ciekawej teorii dezintegracji pozytywnej.
Posłanie do nadwrażliwych
*
Bądźcie pozdrowieni nadwrażliwi
za waszą czułość w nieczułości świata
za niepewność wśród jego pewności…
Bądźcie pozdrowieni
za to, że odczuwacie innych tak, jak siebie samych
Bądźcie pozdrowieni
za to, że odczuwacie niepokój świata
jego bezdenną ograniczoność i pewność siebie
Bądźcie pozdrowieni
za potrzebę oczyszczenia rąk z niewidzialnego brudu świata
za wasz lęk przed bezsensem istnienia
Za delikatność niemówienia innym tego, co w nich widzicie
Bądźcie pozdrowieni
za waszą niezaradność praktyczną w zwykłym
i praktyczność w nieznanym
za wasz realizm transcendentalny i brak realizmu życiowego
Bądźcie pozdrowieni
za waszą wyłączność i trwogę przed utratą bliskich
za wasze zachłanne przyjaźnie i lęk, że miłość mogłaby umrzeć jeszcze przed wami
Bądźcie pozdrowieni
za waszą twórczość i ekstazę
za nieprzystosowanie do tego co jest, a przystosowanie do tego, co być powinno
Bądźcie pozdrowieni
za wasze wielkie uzdolnienia nigdy nie wykorzystane
za to, że niepoznanie się na waszej wielkości
nie pozwoli docenić tych, co przyjdą po was
Bądźcie pozdrowieni
za to, że jesteście leczeni
zamiast leczyć innych
Bądźcie pozdrowieni
za to, że wasza niebiańska siła jest spychana i deptana
przez siłę brutalną i zwierzęcą
za to, co w was przeczutego, niewypowiedzianego, nieograniczonego
za samotność i niezwykłość waszych dróg
Bądźcie pozdrowieni nadwrażliwi!
Nadwrażliwość potrafi być błogosławieństwem a zarazem przekleństwem w życiu człowieka nią obdarzonego. Potrafi objawiać się jako geniusz, talent, nadprzeciętna wrażliwość ( np. na piękno). Częściej jednak objawia się (lub może bardziej postrzegana jest) jako: nieprzystosowanie, nieporadność, chorobliwe wręcz współodczuwanie, niepraktyczność, niemożliwość życia w „przeciętny” „normalny” sposób. Myślę, że oba aspekty „nadwrażliwości” są bardzo od siebie zależne i nierozerwalnie wplecione w życie „nadwrażliwych”, że w ich przypadku granica pomiędzy geniuszem a „szaleństwem” jest cienka jak ostrze brzytwy, że żyje im się z tym bardzo trudno, że ilość bodźców, które odbiera ich serce i dusza jest paręset razy większa niż u nas- pragmatycznych, gruboskórych przeciętniaków.
Dlatego właśnie tak trudno nam ich zrozumieć a jeszcze trudniej z nimi żyć.
Był taki czas, kiedy nienawidziłam „nadwrażliwych”- nazywając ich kosmitami. Byli dla mnie właśnie jak ludzie z innej planety. Zawsze nieprzystosowani, odstający od grupy, niezorganizowani, idący pod prąd,( kiedy właśnie czas i okoliczności wymagały pójścia w innym kierunku). Posiadający dziwną skalę wartości w życiu i zbyt często bujający z głową w chmurach. Irytowali do czerwoności- mnie osobę na wskroś praktyczną i twardo stąpającą po ziemi. Jednak wiele razy przekonałam się, że jeśli mam w życiu „problemy ze sobą” to nikt mnie tak nie zrozumie jak właśnie „kosmici”. Że jako jedni z niewielu mają dar wybaczania i empatii mocno wpisany w geny.
Nierzadko doświadczałam także, że ludzie o nadprzeciętnych zdolnościach to również moi „kosmici”. Niektórzy z dalszych, niektórzy z bliższych planet, zdecydowanie jednak ludzie zupełnie nie z tego świata. Aż w końcu zrozumiałam, że to jest niestety całościowy pakiet który dostajesz od losu. Duża paczka z całym spektrum cech pięknie nazwanych przez Kazimierza Dąbrowskiego „nadwrażliwością”.
W końcu do mnie dotarło, że nadwrażliwi to osoby bardzo szczególne i delikatne, że trzeba o nich dbać szczególnie. Że robienie z nich na siłę „normalnych ludzi” mija się z celem. Że musimy ich zaakceptować takimi jacy są. Jeśli to zrobimy to dużo łatwiej będzie im (w ich niełatwym przecież życiu) kroczyć po tej cienkiej jak brzytwa linii. Że jeśli otoczymy ich akceptacją i zrozumieniem to- balansując na tym ostrzu- odwdzięczą się tworząc rzeczy genialne i nadprzeciętne. Że, choć żyje się nam z nimi niełatwo- to bez nich świat byłby dużo gorszy. Mniej w nim byłoby empatii, piękna, wrażliwości, poezji, muzyki, sztuki, wielkich idei czy bezinteresownej pomocy.
Dlatego to nasz święty obowiązek- musimy nauczyć się dbać o nadwrażliwych. Odejście każdego z nich to dla ludzkości wielka strata. Nie możemy sobie pozwolić aby tracić ich w tak bezsensowny sposób…
… bo bardzo, bardzo,
Bardzo szkoda
Byłoby nas!
Nie zwykłem komentować czego kolwiek w internecie, zwykle boję się burzy którą to może wywołać, pewnie zbyt często myślę inaczej. Dziś nie muszę komentowąc, najzwyczajniej zgadzam się ze wszystkim co przeczytałem. Wizjonerzy i ci którzy na prawdę chcą zmieniać świat na lepszy muszą być cierpliwi. Po mimo swojego geniuszu często czują się bezradni widząc jak wiele pracy i czasu trzeba aby tych zmian dokonać. Aleksander z pewnością był wizjonerem o wspaniałym sercu i czerpał radość z tego co robił! Nie nazwałbym tego nadwrażliwością, zwyczajnie widział więcej niż inni.
Prabuddha, dzięki za komentarz. Masz rację- Aleksander był wizjonerem i wspaniałym człowiekiem. Mam takie wrażenie, że o nim jako społeczność trochę zapominamy. a szkoda- zdecydowanie zasłużył na więcej.
pozdrawiam serdecznie.
Popłakałam się nad tym tekstem.
Dotknęłaś mnie nim głęboko ale w sensie pozytywnym.
Na mnie również wiadomość o samobójstwie R.W. zrobiła wielkie wrażenie i długo je przeżywałam i rozmyślałam nad nim.
Tym bardziej że w tym roku popełniła samobójstwo córka mojego wujka,moja cioteczna siostra.
Powiedziała że jedzie nad morze,zameldowała się jednak w hotelu i tam to zrobiła. Była ich jedynym dzieckiem i moją najbliższą rodziną.
Trudno opisać stan po takim doświadczeniu. To zmieniło mnie bardziej niż chcę przyznać szczególnie że sama czasem czuję się nadwrażliwa.
Szokują mnie i smucą komentarze zarzucające słabość charakteru lub tchórzostwo. Uważam że nikt nie ma prawa rak mówić i osądzać drugiego człowieka.
Pamiętam jak było mi ciężko,jak zwątpiłam w siebie i swoją ocenę rzeczywistości. Jak bardzo czułam i czuję się bezsilna w obliczu smutku i tragedii wujostwa.
Znowu twój tekst jest zapisem moich niewypowiedzianych oraz przemyśleń i lżej mi wiedzieć że ktoś myśli o tym podobnie jak ja.
Dzięki i pozdrawiam.
Kaja,
Wielka i jakże bezsensowna strata i tragedia rodzinna. Jakież to musi być trudne dla tych co zostali a jakie skomplikowane dla tego kto postanowił tak skończyć swoje życie.
Dzięki Ci Panie Boże, że nie pobłogosławiłeś mnie darem nadwrażliwości. Chyba bym tego nie udźwignęła.
pozdrawiam serdecznie.
Piękny i bardzo osobisty tekst. Dziękuję, że mogłam to przeczytać. Bardzo współczuję straty Przyjaciela. Mnie również bardzo dotknęła śmierć Robina Williamsa, całe dzieciństwo bawiły mnie lub rozczulały filmy z jego udziałem, ciężko pogodzić się z faktem, że nagle (właśnie z naciskiem na nagle ) odszedł.
Och, „Patch Adams ” to jeden z moich ulubionych filmów. Szczególnie, że Robin Williams gra w nim właśnie nadwrażliwego a zarazem genialnego człowieka. Historia oparta na faktach tym bardziej warta obejrzenia.
http://www.filmweb.pl/film/Patch+Adams-1998-143
Dziękuję za ten piękny tekst i cudowne zdjęcia. Życie na szczęście oszczędziło mi tak trudnych doświadczeń – w nagły sposób nie odszedł jak dotąd nikt z bliskich, nie znałam też bardzo dobrze nikogo, kto targnąłby się na swoje życie. Owszem, z kilkoma samobójstwami wśród dalszych znajomych miałam styczność i zawsze taka wiadomość pozostawiała we mnie niezatarty ślad. Ale to byli znajomi dalsi, niż Robin Williams.
Piszę tak, ponieważ Jego śmierć mnie zaskoczyła i bardzo dotknęła, zupełnie jakgdyby był kimś bardzo bliskim. Bo pewnie był, choć sobie tego nie uświadamiałam. Filmy z jego udziałem dotykały mnie do głębi, zmuszały do przemyśleń, wzruszały. Owszem, śmieszyły także, ale nie był to pusty, głupi rechot. Nie bardzo lubię komedie, zwykle są dla mnie zbyt płytkie i powierzchowne. Ale o filmach z udziałem RB nie można powiedzieć nic takiego – to zawsze były komedie pełne głębokiej treści…
Będzie mi tego bardzo brakowało. Dobrze, że pozostawił po sobie tak piękne wspomnienia, tak wiele ról, filmów, do których będziemy mogli wracać. Nie potrafię powiedzieć, które cenię najbardziej – chyba wszystkie, zależnie od nastroju. Teraz dostrzegam, że z jego ról zawsze wyzierał taki bliżej nieokreślony smuteczek, jakby „malutka” depresja? Taki śmiech przez łzy…
Wciąż nie mogę pogodzić się z odejściem RB do innego wymiaru. Oby tam odnalazł spokój…
To zadziwiające jak bliscy potrafią być nam zupełnie obcy ludzie tylko poprzez to co tworzą i kreują. Z reguły świadczy to o wielkości ich talentu, że potrafili obudzić w nas głębokie emocje. Myślę że R.W> właśnie taki był budził w nas emocje o których istnieniu nawet nie wiedzieliśmy.
Wróciłam ostatnio do paru jego filmów, „Przebudzenia” to jeden z moich faworytów.
Ja jestem taką ,,kosmitką”i na dodatek taką co nie potrafi powiedzieć ,,nie” zawsze mówi ,,tak”
Oj Ala- kosmitko Ty moja! Lubię Cię bardzo 🙂
Mnie poruszyła Twoja wrażliwość. Z tekstu wynika, że wcale nie jest Tobie tak daleko do „kosmitów”. Rozumiesz choćby to, że nie jest im samym ze sobą łatwo. A być zrozumianym to kojąca ulga (choć nie warto tego przeceniać).
Ania staram się- ale to jest naprawdę trudne. Bo często jest to dla mnie jak obcowanie z istotą z innego wymiaru- szczególnie jeśli zaczynamy działać praktycznie… oj… sypią się iskry.
Ale z drugiej strony w swojej zawodowej pracy od ponad 15 lat pracuję z artystami ( a to w dużej mierze właśnie nadwrażliwi) więc i nauczyłam się trochę języka „międzyplanetarnego 😉
Pozwolisz ze wkleje wiersz K.Dabrowskiego na swoja strone fb? To wazne slowa ,mysle ze warto je upowszechniac.Wiem, ze czasem kilka slow moze wszystko zmienic.Bylo mi dane przekonac kogos, aby nie popelnial samobojstwa, ale zdarzylo sie tez ,ze inna bliska mi osoba powiesila sie zaskakujac wszystkich wokol .Mam poczucie ,ze to wina nas wszystkich .Ze samobojstwom mozna zapobiec .Chociaz niektorzy mowia, ze sie myle.Kuzyn meza kilka miesiecy temu stracil prace ,skoczyl pod pociag .Mowia, ze nic nie mozna bylo zrobic ,ze jak ktos chce to to zrobi itd.Nie wiem .Tutaj w Holandii statystki sa przerazjace ,Wiecej ludzi odbiera sobie zycie niz ginie w wypadkach samochodowych.Dlaczego?Bo zyjemy coraz bardziej osobno? Nie wiem .
Ta dziewczyna ,ktora dzieki Bogu udalo sie uratowac , czasem dzwoni do mnie i mowi jak dobrze, ze mi wtedy powiedzialas : nie rob tego ,poczekaj kilka dni ,do wiosny .
Ciesze sie ,ze piszesz Kinga .Pozdrawiam
Ania -nie mnie powinnaś prosić o pozwolenie ale raczej Pana Kazimierza. To jednak raczej niewykonalne- bo dawno nie żyje. Myślę jednak, ze by się nie obraził, ze jego przemyślenia są dla nas cały czas ważne i aktualne.
Wklejaj i podawaj dalej ile chcesz 🙂
Zacznę od tego, że długo nosiłam się z decyzją o przeczytaniu Twojego tekstu, najczęściej robię to zaraz po publikacji. Tym razem zawahałam się i dopiero dzisiaj go przeczytałam.
Mój mąż należy do tych osób, które nie śledzą tego co dzieje się na świecie, nie mamy w domu programów telewizyjnych, nie ogląda wiadomości, nie czyta gazet i jest chyba ostatnią osobą która dowiaduje się o ważnych wydarzeniach z życia na Ziemi:-). Ja natomiast należę do tych osób, które wiedzą co się dzieje:-). Gdy przekazałam mu informację o śmierci Robina Williamsa, bez chwili zastanowienia odpowiedział ” kolejny wielki, który był zbyt wrażliwy by udźwignąć ten świat, szkoda, że już dla nas nie zagra „. Przez tydzień po jego śmierci obejrzeliśmy chyba wszystkie filmy z nim w roli głównej i wciąż nie mogę uwierzyć, że odebrał sobie życie. Choć na swojej drodze nie spotkałam Aleksandra czy Robina to doskonale wiem o czym piszesz Kingo i zgadzam się z Tobą we wszystkim co tu dzisiaj przeczytałam. Musimy dbać osoby ekstraordynaryjne bo bez nich nasz świat byłby bardzo ubogi, smutny, szary, chory!!!
Olimpia- postawa Twojego męża bardzo mi się podoba i ja też często ja stosuję. „Ważne wydarzenia z życia Ziemi”- to rzeczy które dzieją się tu i teraz w naszym domu, umyśle, sercu. Lepiej je można usłyszeć bez całego zgiełku zagłuszaczy informacyjno-news-owych. Masz bardzo inteligentnego męża.
pozdrawiam
🙁
🙂
dzięki…
Proszę bardzo.
Dać czasowi czas – nie znałam tego wiersza E. Stachury. Dziękuję ci za jego przypomnienie. Muszę wrócić do wierszy, tyle piękna jest w nich ukrytych. Dać czasowi czas – tego się właśnie teraz uczę, siebie i swoje dzieci. Niech płynie czas i nasze życie z nim. Wskakujmy do wydarzeń, które niesie życie, nie sprzeciwiajmy się im, przyjmujmy je z wielkim błogosławieństwem każdego z nich. Jakie to trudne, a równocześnie niezmiernie proste, gdy się spojrzy na nie z perspektywy minionych dziesięcioleci albo z perspektywy Malty. Już opowiadam, skąd się bierze Malta. Miałam wielką przyjemność bycia z rodziną na Malcie przez 3 tygodnie. I wiesz, co zauważyłam po 2 tygodniach pobytu? Że już mnie nie bolą rzeczy, które wydarzyły się w Polsce, że mogę je już przyjąć z całkowitym błogosławieństwem, że już widzę dobry wydźwięk tego, co się wydarzyło. W odosobnieniu, na pięknej, słonecznej wyspie – dużo łatwiej jest wtedy dać czasowi czas. Dużo prościej przyjąć na siebie to, z czym nie możemy się pogodzić. W przykrych momentach mojego życia zdarza mi się perfekcyjnie poszybować w myślach na Maltę i całą sobą wejść w chwilę, która już wtedy okazuje -się, jest dla mnie zawsze bezpieczna i dobra. Należę do nadwrażliwych i całe moje życie usiłowałam radzić sobie ze zbyt wyostrzonym dotykiem, zapachem, węchem a nade wszystko – sercem. Malta to mój sposób na nadwrażliwość i moja próba wejścia w akceptację, która najczęściej okazuje się jedynym wyjściem, bo to od niej wszystko się zmienia. Ona daje początek światłu. Coraz częściej daję czasowi czas.
Małgosiu, posłuchaj tutaj:
https://www.youtube.com/watch?v=rjFAJV288g0
i jeszcze tutaj piękny tekst Stachury- tylko bardzo, bardzo smutny:
https://www.youtube.com/watch?v=SlOhEEXWR4g
piękne zdjęcia 🙂 ja dopiero się uczę sztuki fotografii z różnymi efektami 🙂
Życzę powodzenia w nauce.
napisałaś bardzo mądry, zmuszający do przemyśleń post, dziękuje bardzo, dzięki Tobie może znajdę potrzebne słowa
Oby Ci się udało, życzę z całego serca.
Dziękuję
Zawsze do usług.
Dzięki za świetny wpis. Muszę powiedzieć, że tekst bliski prawdzie, nawet mojej 🙂 Pozdrawiam.
🙂 również pozdrawiam.
To bardzo mądre i takie proste. I tak bardzo nie umiemy być naprawdę blisko innych, mieć prawdziwych relacji z innymi. Tylko się mijamy, pogadamy, pośmiejemy się, i zostajemy sami i my i oni…
Czasem bezpieczniej jest się zapracować, czasem bezpieczniej jest opiekować się biednymi kotami albo psami…
To bardzo smutne.
Choć z drugiej strony jest nadzieja, że się nauczymy być naprawdę blisko innych, usłyszeć czasem to wołanie o pomoc, o wspólne bycie razem i nie będzie obciachowe samemu zawołać…
pozdrawiam,
Magda
Magda, masz zupełną rację. Niby coraz bliżej siebie możemy być (poprzez technologie) a coraz dalej jesteśmy. zastępujemy uczucia powierzchownymi związkami a relacje likami na fb. Świat zwariował i czasami się nie dziwię, że niektórzy mówią „ja stąd wysiadam”. Ale to nie zmienia faktu, że my zostaliśmy i coś musimy z tym zrobić.
pozdrawiam ciepło.