Dziś o moim wiecznie nieudanym cieście marchewkowym. Korzystając z paru świątecznych wolnych wieczorów postanowiłam spędzić je na pieczeniu perfekcyjnego ciasta marchewkowego. Ciasto to a raczej jego doskonała wersja staje się powoli moja obsesją kulinarną. Zważywszy na to ,że jest koniec grudnia a w moim ogródku cały czas rosną marchewki pomyślałam: „jeśli tej dziwnej zimy rosną marchewki to może wydarzy się cud i mnie w końcu uda się ciasto marchewkowe?”. Wyszukałam parę przepisów, zapytałam parę autorytetów, podyskutowałam na paru forach internetowych i zabrałam się do pracy.
Internet (wspaniałe narzędzie!) pozwala w obecnych czasach piec ciasta korzystając z porad tysięcy osób na całym świecie i to bardzo często udzielanych w czasie rzeczywistym. I tak wczorajszego wieczoru piekłam 3 bezjajeczne ciasta marchewkowe na raz korzystając z przepisów i porad na żywo udzielanych przez : Anglika pochodzenia włoskiego mieszkającego aktualnie na Kostaryce, rodowitej Amerykanki z Teksasu i hinduski z Durbanu w RPA. Taka mieszanka spotkała się tego dnia na jednym z forum kulinarnym.
Wszystkie 3 ciasta nie udały się. Po raz kolejny po prostu nie wyszły. „Co mogło pójść nie tak? ” zapytałam na forum i dostałam wiele hipotetycznych odpowiedzi o złej konsystencji, złej temperaturze lub czasie pieczenia. Mailowa dyskusja trwała jeszcze jakiś czas aż wreszcie podsumował ją Anglik. Znamy się wirtualnie od ponad 2 lat więc mógł pozwolić sobie na takie stwierdzenie: ” Może jednak te ciasta Ci wyszły? Może problem nie tkwi w ciastach tylko w Tobie? Może masz po prostu za wygórowane oczekiwania co do pokornego i prostego marchewkowego placka? Jego naturą jest bycie nie do końca doskonałym i przaśnym. Może po prostu Ty i twój perfekcjonizm nie pasujecie do ciasta marchewkowego?”
Na początku chciałam zareagować oburzeniem ale po głębszym zastanowieniu stwierdziłam: Może faktycznie tak jest? Może ja, chorobliwie perfekcyjna perfekcjonistka, przesadzam?
Życie perfekcjonisty nie jest łatwe, wg. mnie to w pewnym sensie choroba. W odróżnieniu od samodoskonalenia, które jest twórcze i prowadzi do samorozwoju, perfekcjonizm w swojej najgorszej wersji jest destrukcyjny i kończy się frustracją. Chorobliwy perfekcjonista jest wiecznie niezadowolony z rezultatów swojej pracy i obsesyjnie chciałby coś ulepszać, poprawiać. „Dobre” nie jest wystarczające. Satysfakcjonuje go tylko „najlepsze”. Perfekcjonista nie potrafi być „tu i teraz” czerpiąc radość z samego procesu twórczego bez względu na to jaki rezultat osiągnie. Co gorsza perfekcjonista musi być „najlepszy” we WSZYSTKIM co robi. A to przecież nierealne.
Dlatego perfekcjonista żyje z niekończącą się listą zadań do wykonania i wyników do poprawienia. Nieustannie znajduje dziurę w całym i jest ciągle z czegoś niezadowolony. Marnuje życie na czynienie każdej rzeczy perfekcyjną i wieczne gonienie za wyśnionym przez siebie ideałem. Wymaga od siebie za dużo a co gorsza oczekuje tego samego od innych. (Dlatego jest często koszmarnym rodzicem i bardzo trudnym partnerem.) Ma wygórowane oczekiwania, którym rzadko kto jest w stanie sprostać. Nie odpuszcza nigdy i roztrząsa błędy w nieskończoność. Nie daje sobie prawa do słabości. Nie widzi tego jak dużo osiągnął bo patrzy tylko na to co nie wyszło. Jedni widzą szklankę do połowy pełną, drudzy do połowy pustą. Perfekcjonista nie przejmuje się za bardzo ich sporem bo właśnie dostrzegł, że szklanka jest niedomyta. Dopóki nie umyje i nie wypoleruje szklanki nie będzie mógł myśleć o niczym innym.
„Chyba lekko przesadzasz z tym opisem perfekcjonistów?”- powiecie. Może macie rację? Może trochę przesadziłam? Ale naprawdę tylko trochę. Wierzcie mi, walczę z perfekcjonizmem od lat. Dawno, dawno temu podczas jednej z moich podróży po Indiach odwiedziłam z koleżanką słynnego w całym Bengalu chiromantę. Interes do chiromanty miała koleżanka, ja znana wszystkim istota mocno stąpająca po ziemi i nie wierząca w żadne „hokus-pokus i wróżenie z fusów” robiłam tylko za przyzwoitkę. W czasie pożegnalnego uścisku dłoni chiromanta odwrócił moja rękę, spojrzał w nią i aż się wzdrygnął.
– „Jeśli już nie masz, to z pewnością będziesz miała bardzo trudne życie. Wyglądasz na człowieka który zawsze chce być numerem jeden i do tego jeszcze musi być najlepszy we wszystkim co robi”.- powiedział obserwując linie na mojej dłoni.
-„Co w tym złego?”- odrzekłam poirytowana faktem, że ktoś po paru sekundach patrzenia na moją rękę rozgryzł mnie tak trafnie.
– „To, że to zupełnie nieosiągalne. Nr.1 jest już od dawna zajęty”.
-„Tak? A niby przez kogo?”- zapytałam.
-„Jak to przez kogo? Przez Boga!”
Dopiero po latach praktyki duchowej i studiowania filozofii wisznuickiej zaczynam rozumieć sens tej wydawać mogłoby się humorystycznej konwersacji. Trafia ona w sedno problemu i pokazuje go z innej, szerszej, filozoficznej perspektywy. W końcu do mnie dociera, że moje wielkie zakusy chorobliwej perfekcyjności są po prostu rozpaczliwą próbą imitacji Boga. Próbą oszukania samego siebie i nieprzyjmowania do świadomości, że jestem tylko małą żywą istotą, jedną z paru miliardów żyjących na tej planecie. Zostałam wyposażona w niedoskonałe ciało, niedoskonały umysł i niedoskonałe zmysły. Wszystko to właśnie po to żeby nauczyć mnie pokory i pomóc zrealizować że konstytucjonalną pozycją każdego z nas nie jest bycie Bogiem lecz…SŁUGĄ. Nigdy Bogiem nie byliśmy ani nie będziemy (wbrew wszelkim impersonalistycznym teoriom filozoficznym). Nie będziemy więc najlepsi, pierwsi, perfekcyjni. A im szybciej to zrozumiemy tym szybciej staniemy się szczęśliwi. Tędy właśnie wiedzie droga do doskonałości- przez szczęście a nie przez meandry perfekcjonizmu.
Psychologowie pewnie opisaliby to jako proces akceptacji siebie i swoich ograniczeń oraz słabości. Pokochania samego siebie i dawania sobie prawa do popełniania błędów. Dopiero z tej pozycji rodzi się człowiek szczęśliwy i zdolny do czynów wielkich. Człowiek który po skończonej pracy siada, patrzy na swoje dzieło i myśli „OK. Zrobiłem to jak potrafiłem najlepiej. Nauczyłem się nowych rzeczy jestem bogatszy o nowe doświadczenia. Następnym razem na pewno zrobię to jeszcze lepiej. Ale to będzie następnym razem. Tu i teraz dałem z siebie wszystko i otrzymałem piękny rezultat. Mam pełne prawo być z siebie zadowolony”.
A wiec, Moi Drodzy, oto moje NIEDOSKONAŁE ciasto marchewkowe. Jest smaczne, jest marchewkowe, jest aromatyczne i…. nie wierzę, że to piszę, ale… brakuje mu jeszcze dużo do perfekcji. Może ktoś z Was chce je udoskonalać? Zapraszam.
Ja odpuszczam. Z wiekiem przychodzi mi trochę łatwiej. Leczenie z perfekcjonizmu przynosi w końcu jakieś efekty. Akceptuję, że choć wiele rzeczy w życiu potrafię zrobić „z efektem WOW” to ciasto marchewkowe do nich nie należy. Jest zaledwie poprawne. Opanuje się jednak (wybaczcie) i nie poświęcę kolejnych 5 kg. marchwi oraz następnych paru wieczorów na liczne próby udoskonalania i szukania złotej proporcji wszystkich składników tego wypieku.
Poświęcę ten czas za to na wypisanie wielkimi literami i powieszenie sobie nad łóżkiem motta na nowy nadchodzący rok:
Życie nie musi być idealne żeby było wspaniałe.
Masz prawo do błędów, masz prawo odpuścić, masz prawo być nieperfekcyjna,
MASZ PRAWO BYĆ SOBĄ.
Ps. Następnego dnia po południu w mojej kuchni.
-„Gdzie to ciasto co leżało tutaj rano na stole?”- pyta mój mąż.
-„Wyniosłam na kompostownik”.
– „No co ty? Dlaczego?!!! Ja cały dzień w pracy o nim myślałem. Zjadłem rano kawałek i było pyszne.”
No i masz Babo placek!
Pozdrawia Was serdecznie
Perfekcjonistka na odwyku
Trzymajcie za nią kciuki!
NIEDOSKONAŁE CIASTO MARCHEWKOWE 1 szkl. maki białej (użyłam orkiszowej)
Możesz też upiec z tego ciasta marchewkowe muffiny.Jak te na zdjęciach. Pieką się około 35-40 minut. Najlepiej upiec je od razu w papierowych foremkach włożonych do blaszki na muffiny. Inaczej bardzo trudno będzie wyciągnąć je z blaszki.
|
Coś mnie złapało za serce, kiedy czytałam o Twoim perfekcjonizmie. Jestem bardzo podobnym przypadkiem, choć nie załamuję rąk tyle przy cieście marchewkowym (zapewne dlatego, że zwykle po prostu go nie piekę), co przy innych swoich daniach, jeżeli te są w jakiś sposób nieidealne. Kręcę nosem na swoje obrazy, krytycznie patrzę na to, co piszę, nawet jeśli interesuje się tym wydawnictwo, a ja sama staram się doprowadzić książkę do wydania. Perfekcjonizm to ciężka sprawa. Czasem pomaga, ale w nadmiarze szkodzi. Trzeba balansować, trzeba szukać złotego środka.
Ciasto? To tu jest jak dla mnie piękne 🙂
Jak we wszystkim tak i w perfekcjoniźmie balans i równowaga jest najważniejsza. Oczywiście są też plusy bycia perfekcjonistą ale żyję się z tym po prostu trudno i o tym jest ten post.
Pozdrawiam serdecznie i dziekuję za komentarz.
Chyba kazda Kinga to perfekcjonistka! Czasem to pomaga w zyciu, a czasem latwo popasc w zlosc i wszystkim trzepnac! Dzis probuje Twoj przepis, bo marchewkowe moje ulubione! Pozdrawiam! 🙂
tego ciasta na kompostowniku to by mi mój niemąż raczej nie wybaczył 🙂 rozśmieszył mnie niezmiernie ten kawałek o niedomytej szklance, choć ogólnie wcale nie śmieszny to temat. znam z bliska jedną perfekcjonistkę, i wcale nie zazdroszczę jej „perfekcyjnego” żywota, bo widać, jak mało szczęśliwy on jest. najważniejsze to chyba zdać sobie sprawę z problemu i coś z nim robić. trzymam kciuki za odwyk i ściskam serdecznie!
Dzięki Ola,
„leczę się” od dawna i widzę tego rezultaty. Czasami tylko „mam nawroty”- szczególnie kiedy to dotyczy gotowania i fotografowania. Ale jestem dzielna i się nie poddaje. Dzięki za „kciuki”- przydadzą się na pewno.
PS. Mój mąż wybaczył mi wszystko bo w zamian dostał ulubiony sernik.
Ja zdecydowanie nie jestem perfekcjonistką. Są dziedziny, w których jestem i chcę być dobra, i staram się jak mogę. Są takie, które mnie alb nie interesują, albo nie mam do nich talentu czy cierpliwości. Akceptuję to, bo przecież nie można być dobrym we wszystkim. Zresztą, jak mawia Babunia: „jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego”. I w dużej mierze się z tym zgadzam. Zamiast roztrwaniać energię na „wszystko”, lepiej się skupić na jednej czy kilku rzeczach, i w nich starać się dojść do perfekcji, ale darując sobie obsesje i manie. Tak sądzę ja 🙂
Moim zdaniem Twoje nieperfekcyjne ciasto ma w sobie mnóstwo uroku 🙂
No ja w sumie też nie we wszystkim dążę do perfekcji. Np. zupełnie nie mam zapędów aby perfekcyjnie wyglądać (choć bardzo podziwiam kobiety, które to potrafią). Generalnie perfekcjonistką chcę być w tym co robię i jest to dla mnie ważne.
Ciasto marchewkowe, tylko wg. mnie jest nieudane innym smakuje. 🙂 Ale ja tak mam z wieloma potrawami. Niestety. 🙁
Mam to samo!! Wszystkim smakuje, a ja wiecznie krece nosem tylko! Bo coz- zawsze moglo byc przeciez lepiej!!!
Zdjęcia jak zwykle zmiękczają me serce. Właściwie mogłabym to pisać pod każdym wpisem, ale staram się powstrzymywać w myśl zasady, że słowa powtarzane wielokrotnie tracą swoją moc 🙂 Dzięki za ten tekst – przeczytałam go z przyjemnością, a metafora o niedomytej szklance bardzo mnie rozbawiła, bo nie raz myję ponownie naczynia po swojej drugiej połówce uważając, że nie są wystarczająco czyste. Mimo wszystko muszę powiedzieć, że chyba nie jestem taką typową perfekcjonistką, bo jest bardzo wiele dziedzin, które sobie odpuszczam i raczej nie ma we mnie ducha rywalizacji. Kiedy jednak w coś się angażuję, to robię to całą sobą i potrafię być dla siebie bezwzględna 🙂 Pozdrawiam serdecznie!
Kamila, a już myślałam, że będziesz moją „siostrą w nieszczęściu” a tu nic z tego 🙁 No cóż zostałam sama na polu bitwy.
pozdrawiam serdecznie
ps. Mnie by tam nie przeszkadzało miłe słowo o zdjęciach pod każdym wpisem 😉
Thank you so much! Your blog is my favorites and you have such wonderful pictures. Happy new year!
Hi Regina,
You welcome.
Nice to hear from you again.
Have a nice New Year!
best regards
Witam po raz pierwszy. Odwiedzam Pani bloga od pierwszego wpisu i jestem pod ogromnym wrażeniem…
Piękne zdjęcia, ciekawe przepisy, chwytajace za serce wpisy, opowiadające ciekawe historie.
W pełni profesjonalny blog – PERFEKCYJNY !!!
Wcześniej jakoś nie miałam śmiałości zabierać tu głosu i paradoksalnie ośmieliło mnie Pani niedoskonałe ciasto marchewkowe… :), taka mała ryska na Pani idealnym obliczu…(proszę wybaczyć …) Marchewkowe piekłam wielokrotnie, korzystając z różnych przepisów, coprawda nie bez jajek…ale co przepis to zupełnie inne marchewkowe. Smaczne ale czy idealne…? Kiedyś (okres powojenny)podobno mówiono na ciasto marchewkowe ,,bieda-ciasto,, – przyjmijmy je więc takim jakim jest: prostym, przaśnym, niedoskonałym…
Pozdrawiam Noworocznie…
Ps. Te marchewki to poważnie prosto z ogródka…?
Olu! (mogę bez „Pani”?),
Dziękuję, za piękny komentarz. Zawsze się zastanawiam kim są te tysiące osób odwiedzające mojego bloga. Dopóki nie pozostawią jakiegoś śladu w postaci komentarza- nie wiem o ich istnieniu (a bardzo bym chciała wiedzieć!!!). Cieszę się, że Ty się ujawniłaś- witaj!
Zdjęcie marchewek w ziemi (to obok napisu „Life does not need…”) było robione dokładnie 25 grudnia (gdybym wiedziała, że tak dobrze się zachowają zostawiłabym ich w ziemi więcej a nie tylko pół małego rządka „dla królików”). Reszta zdjęć to listopadowy zbiór marchewek lub wcześniejsze letnie zbiory.
pozdrawiam serdecznie.
Perfekcja to nie moja domena , mi wystarcza być bardzo dobrym w tym co lubię 😀
Kinga , ja tam mogę pisać tobie za każdym razem , bo to najprawdziwsza prawda wśród jedynych prawd , twoje zdjęcia są perfekcyjne i urody takiej ,że w moich zmysłach wprowadzają błogostan , ja mogę je oglądać i oglądać i jeszcze oglądać
a twoje przepisy dla ciebie mało perfekcyjne dla mnie są bardzo perfekcyjne, na razie nie miałam od ciebie takiego , którym bym się nie zachwycała
Ala, dzięki za komentarz i komplementy. Ty zawsze wiesz jak mi poprawić humor:)
Utterly divine food styling and photography 🙂
Thank you, Kiran.
I had a look at your blog too.
It is very proffesional and pretty.
you have one more reader.
Kinga
Ananas = ryzyko zakalca, a tu jeszcze w parze z ciężką marchewką, Amerykanom to może mniej przeszkadza bo dodają ananasa do ciast nagminnie, albo może dodają więcej sody albo może te ich kuchenki jakieś inne. Kiedyś robiłam ciasto z dyni wg przepisu amerykańskiej Hinduski, miało się zrobić po 40 min a w moim starym piekarniku bez termoobiegu po 2 godz było jeszcze mokre, pulpa z dyni nie chciała odparować (a teoretycznie w tej samej temperaturze)…
Zdjęcia przepiękne, gratuluję talentu.
Ciasto marchewkowe to moje ulubione ciasto, odkrylam je, gdy przenioslam sie do Walii w UK.
W prawie kazdej kawiarence serwowano wlasnie ciasto marchewkowe.
Zaczelam piec je w domu, zmobilizowalo mnie do tego to, ze zawsze po zrobieniu soku z marchwi, zostawaly te „wytloczyny”, okazalo sie, ze sa swietnym skladnikiem ciasta marchewkowego…
Zwykle pieke z jajkami, ale dzis sprobowalam wersje weganska, bo moje wnuki sa alergikami i weganami, zobaczymy czy sie udalo. Uzylam maki ryzowej i oleju roslinnego.
Nigdy nie polegam na mojej opinii o ciescie, zwykle chwali je moj maz i znajomi…