Przez wiele lat podróżowałam w międzynarodowej grupie artystycznej, która była istnym tyglem narodowości. Mieliśmy wśród nas paru Hindusów, paru Nowozelandczyków, kilku: Amerykanów, Francuzów, Anglików, 2 tancerki: jedną z Rosji drugą z RPA, czarnego saksofonistę z Liverpoolu, jednego prawdziwego Szkota, jedną Włoszkę, sporo Polaków oraz strasznie wybrednego i niemiłosiernie narzekającego Australijczyka. Wszyscy jak jeden mąż wegetarianie.
Sporą część roku spędzaliśmy w Polsce organizując imprezy plenerowe prezentujące kulturę Indii nad Polskim Bałtykiem. Był to początek lat dziewięćdziesiątych. Kto pamięta te lata wie jak trudno było wtedy w Polsce być wegetarianinem. W sklepach poza sezonem właściwie nie można było kupić warzyw innych niż kapusta, buraki, marchew, pietruszka i ziemniaki. Dostanie dobrego ryżu graniczyło z cudem, rynek przypraw właściwie nie istniał nie mówiąc już o jakichkolwiek egzotycznych fasolach, ziołach, owocach czy ziarnach. Nawet zakup pełnoziarnistej mąki wymagał specjalnych aranżacji. Avokado? A co to?- pytali w sklepach. Kiełki? Jogurt naturalny?- to były produkty z serii „zrób to sam”. Nawet klasyczny poczciwy przecier pomidorowy był wielkim rarytasem bo wszędzie zastępowano go puszkowanym koncentratem- niemiłosiernie napakowanym benzoesanem sodu. Na większości produktów nie wypisywano składu więc nie miałeś pojęcia, czy połowa rzeczy którą miałbyś ochotę kupić tak naprawdę nadaje się dla wegetarian- więc je omijałeś. Restauracje?- zapomnij. Nikt z całej grupy nie odważyłby się stołować tam po wegetariańsku. Jedyną alternatywą, która pozostawała było … gotować sobie samemu.
I tak oto właśnie któregoś deszczowego i szarego października, na zapomnianej polskiej prowincji, gdzieś w okolicach Wałbrzycha ( gdzie cała nasza artystyczna grupa odbywała swoje próby)- wylądowałam w starej hotelowej kuchni. Kuchnia była okropna, nie miała ani jednego piekarnika , małą kuchnię z 4 niedużymi palnikami oraz obleśną elektryczną patelnię do smażenia kotletów z tak dużą ilością spalonego smalcu, że przyprawiała mnie ona o odruch wymiotny za każdym razem kiedy tylko pomyślałam o jej umyciu (w końcu 2 Nowozelandczyków na moją prośbę wyniosło ją do piwnicy). Nie było w tej kuchni nic atrakcyjnego ani inspirującego do gotowania oprócz jednej jedynej rzeczy… akustyki miejsca. Dostrzegła to od razu Angielka, występująca jako back-vocal w naszym zespole. Umilała mi potem gotowanie śpiewając przeboje Whitney Huston oraz Phila Colinsa. I wierzcie mi, gdyby nie ona i jej przepiękny głos, nie wiem jak przeżyłabym tą pamiętną jesień.
Bo zdecydowanie gotowanie tej jesieni do łatwych nie należało. Hindusi już pierwszego dnia oprotestowali brak świeżego zielonego chili do każdego posiłku, Włoszka orzekła, że polski makaron nadaje się do wszystkiego tylko nie do jedzenia, Anglicy zażądali świeżego pomarańczowego soku na każde śniadanie a rosyjska tancerka przestrzegania jej specjalnej diety. Saksofonista tak naprawdę „nie miał nic do mojego gotowania” tylko przyszedł spytać „czy w tym kraju istnieją jeszcze jakieś inne warzywa niż ziemniaki?”. Wszystkich udało mi się jakoś ułagodzić i wytłumaczyć sytuację w jakiej się znaleźliśmy. Wszystkich oprócz… Australijczyka. Australijczyk bojkotował moje gotowanie codziennie i zawsze miał do niego jakieś ALE. „Kapusta jest dla krów”, „kukurydza dla koni”, „kasza gryczana dla kur”, a „ogórki kiszone to świństwo więc nadają się tylko dla świń”. „Gdzie jest jedzenie dla cywilizowanych ludzi. Czy w tym dziwnym kraju jecie coś NORMALNEGO”? „Pierogi są obleśne”, „kopytka to świństwo”, barszcz to „różowe pomyje”a „bigos- to niejadalna breja”.
Mówię Wam, ten człowiek miał MOC. Po miesiącu wysłuchiwania jego codziennej krytyki- w końcu mu uwierzyłam. „Polska kuchnia w moim wykonaniu nie może smakować obcokrajowcom”- do takich wniosków mnie doprowadził. Konkluzja ta dziwnie spleciona w moim umyśle z przebojami Whitney Huston pozostała tam przez następne 20 lat. I przez te wszystkie lata kiedy gotowałam w tak wielu krajach i dla ludzi tak wielu narodowości gdzieś z tyłu umysłu miałam zawsze ” nie popełnij błędu z hotelowej kuchni, nie serwuj polskich specjałów zagranicznym gościom”. Stałam się więc ekspertem w wegetariańskich daniach kuchni włoskiej, indyjskiej, francuskiej czy amerykańskiej i takie dania serwowałam tym dla których gotowałam. Polską kuchnię zostawiłam dla Polaków.
Wiarę, że może być inaczej przywrócił mi prezentowany dzisiaj barszcz. A właściwie jego zupełnie niewinne zdjęcie (to po prawej w środkowym dyptyku). Ta miska barszczu w towarzystwie platerowanej łyżki sfotografowana któregoś lata na starej drewnianej walizce- obiegła niemal cały internetowy świat. Zamieściłam fotografię w moim portfolio na jednym z międzynarodowych portali dla fotografów. Stamtąd bardzo szybko trafiła na Pinterest a potem do tysiąca różnych innych miejsc w Internecie. A ja dowiadywałam się o tym tylko dlatego, że co jakiś czas dostawałam listy z coraz to nowych zakątków świata z prośbą o przesłanie przepisu na „ten piękny barszcz”. Pamiętacie film „Amelia” i słynnego ogrodowego krasnala, który „wybrał się w podróż dookoła świata” i regularnie przysyłał z niej, ojcu Amelii zdjęcia? (Jeśli nie wiecie o czym mówię zachęcam do obejrzenia filmu- naprawdę warto). Moja mina i zaskoczenie po każdym liście na temat barszczu była bardzo podobna do tej prezentowanej przez ojca Amelii w filmie. I dopóki zachwyty w listach dotyczyły zdjęcia- choć były dla mnie onieśmielające to jednak do zaakceptowania o tyle kiedy zachwyty zaczęły dotyczyć barszczu ugotowanego wg. wysłanego przeze mnie przepisu – świat zaczynał stawać mi lekko na głowie. Bo oto okazało się, że przesympatyczna Yanse z Chin- odkryła „najpyszniejszą zupę na świecie” a pewien Japończyk zakochał się w ” your beatroot soup”, znalazła się też Niemka wielbicielka mojego barszczu oraz Francuzka mieszkająca na stałe w Wiedniu której podany przeze mnie przepis „otworzył oczy na to, ze buraki mogą być pyszne”. Przepis powędrował jeszcze do USA, Brazylii, na Węgry i na Kostarykę. Niedawno przyszedł kolejny list o takiej mniej więcej treści ” Zobaczyłam na Pintereście Twoje zdjęcie przedstawiające barszcz. Niestety linki doprowadziły mnie tylko do twojego portfolio ze zdjęciami ale nie znalazłam tam, żadnego przepisu. Czy prowadzisz może bloga, gdzie można by znaleźć przepis na tą zupę. Jadłam ją kiedyś w domu moich Polskich sąsiadów na Boże Narodzenie i była wspaniała. Nieszczęśliwie sąsiedzi wyjechali i urwał mi się z nimi kontakt i od tamtej pory poszukuję dobrego przepisu na barszcz. Dlatego zobaczywszy dziś twoje zdjęcie i dowiedziawszy się, że jesteś z Warszawy, postanowiłam napisać. Wiem, że najlepszy przepis musi być z Polski bo nigdzie podczas moich licznych podróży po świecie (nawet w Moskwie) nie jadłam tak dobrego barszczu. Bardzo proszę o link do przepisu- jeśli istnieje.” Podpisane… Susan z Melbourne, Australia(!!!).
„Och! Susan”- pomyślałam, „nawet nie wiesz jak ważny jest dla mnie i polskiego barszczu twój list. Gdybym mogła wysłałabym Ci nie tylko przepis ale i wielki 30 litrowy garnek tego płynnego rubinowego eliksiru”. Przy okazji wysłałabym też całą moją „barszczową korespondencję” narzekającemu przed laty Australijczykowi (odezwał się ostatnio na FB) i miałabym wielka ochotę napisać mu „Popatrz BURAKU, nie miałeś racji!”… ale tego nie zrobię bo nie jestem świnią (choć uwielbiam ogórki kiszone). Przez te 20 lat, oprócz gotowania nauczyłam się też wielu innych rzeczy, np. tego, że bycie małostkowym nie ma zupełnie sensu.
A jak nazwać by lekcję, której nauczył mnie mój „Barszcz Globtroter”? „Cudze chwalicie swojego nie znacie”?- Nie, to nie to. To chyba bardziej powinno brzmieć „Więcej wiary w siebie! Polko!”.
Pozdrawiam serdecznie wszystkich miłośników pierogów, bigosu, żurku, łazanek, makowca i barszczu, zarówno tych w Polsce jak i tych na całym świecie. Teraz już wiem, że gdzieś tam, na wszystkich kontynentach, jesteście. Uśmiecham się dzisiaj do Was znad miski pysznego barszczu i … życzę smacznego!
BARSZCZ NA SOKU Z BURAKÓW 1 szkl. białej fasoli (najlepiej świeżej, suszona też może być, rozmiar obojętny) 1.Suchą fasolę namocz na noc w zimnej wodzie, rano odcedź. Świeżej nie trzeba moczyć wystarczy tylko umyć i zalać 2,5 litra zimnej wody. Dodaj ziele angielskie, liście laurowe i masło. Zagotuj.
Barszcz gotowany z dodatkiem surowego soku z buraków jest nie tylko zdrowszy ale i dużo bardziej aromatyczny. Odkąd spróbowałam takiego barszczu, nie gotuję żadnego innego. Barszcz przechowuj w lodówce.
|
Świetna opowieść , ja raz się wzruszałam , raz się śmiałam tez do łez , wiesz ja te czasy (początek lat 90 ,a dokładnie schyłek 80 i początek 90) bardzo dobrze wspominam , to początek mojego wegetarianizmu (taki pełny bo ja od zawsze mięsożerna nie byłam) i wtedy mi pewna pani makrobiotyczka przysyłała z Warszawy tofu , tempeh, ,karob itp , do Sopotu z plecakiem jeździłam po mąki razowe i inne cuda ,a pod koniec roku 1991 otworzyli u mnie sklepik z zdrową żywnością , który przetrwał chyba z pięć lat i był malutki ,ale zaopatrzony rewelacyjnie , moja siostra mieszkała pod Iławą i na jej polu uprawiałam takie cuda jak salsefia, skorzonera, jarmuż i inne egzotyki :D, wyszła Kuchnia wegetariańska Sary Brown i szalałam 😀
ale wracając do barszczu , to nie dziwię się ,ze wywoływał ,a dokładniej zdjęcie te prośby o przepis, bo uroda niezwykła ,ale te zdjęcie niżej tez porusza moje zmysły dogłębnie, hm a takie ludziska jak pewien Australijczyk to ciśnienie podnoszą modelowe,ale co robić nudno by było bez takich , choć pewnie łatwiej i przyjemniej 😀
p.s ogórki kiszone uwielbiam i świnki też , są takie słodkie, ja się u dziadka z nimi bawiłam jak były małe i głaskałam jak trochę większe , pewnie to tez ułatwiło mi decyzje ,że zwierzątka są do kochania nie zjadania
p.s 2 wczoraj upiekłam pierwsze w tym sezonie pierniczki (marchewkowe z mąka orkiszową zamiast pszennej i żytnią , wegańskie , całkiem całkiem z polskiej książki z roku 1990 o ciastach :D) , dziś widzę twój barszcz i zapachniało mi Wigilią i lepieniem pierogów
Pierniczki marchewkowe??? Brzmi bardzo intrygująco.
a Kinga jedne już są, to jedne najlepszych wg mnie 😀
http://kuchniaalicji.blogspot.com/2010/11/pierniczki-marchewkowe.html
te nowe wegańskie pyszne , trochę takie ciągnące , z góry gumiaste w środku mięciutkie.
A wiesz Kinga ,ze piekłam tez te twoje z WF?
http://kuchniaalicji.blogspot.com/2010/12/pierniczki-znowu.html
Pani barszcz zapowiada się pysznie. Na jaką ilość osób jest ten przepis ? Z góry dziękuję za odpowiedź
Pani Barbaro,
na 6 osób.
pozdrawiam
Kinga
Swietna historia! Barszcz pewnie tez… Pozdrawiam.
Oj Kalyani, twój mąż pewnie więcej mógłby ciekawych historii o „Australijczyku” opowiedzieć. Pozdrawiam serdecznie Was oboje.
Cintamani
W 1990 to ja byłam 2 letnim brzdącem i dzisiaj mi się w głowie nie mieści, że ktoś hodował warzywa, o których ja się dowiedziałam parę lat temu albo, że w ogóle dało się jeść wegetariańsko, podziwiam was! Co do barszczu i innych rzeczy, które wymieniłaś przy okazji pozdrowień to ja absolutnie kocham wszystkie i nie zamieniłabym na nic innego. Siedzę teraz od miesiąca we Włoszech i o dziwo zamiast się rzucać na ich specjały, które przyprawiły mnie o zawrót głowy bo nagle stały się na wyciągnięcie ręki, to cały czas mam ochotę na bigos. Albo pierogi. O żurku nie wspomnę! Kto obrazi naszą polską kuchnię temu pacnę w twarz 😉
O Matko! Mam czytelniczki które kiedy ja byłam młoda i piękna one miały tylko 2 lata!! Jakoś nie zrealizowałam jeszcze, że taka stara jestem 🙁
Kathleene, w 1990 roku urodziła się moja siostrzenica , wegetarianka od urodzenia 😀
A i ja teraz nie mam już takie sklepu i muszę kupować przez internet takie rarytasy jak tofu i jarmuż tez , bo nie mam czasu na hodowle ,a siostra mieszka tez gdzie indziej, a moja siostrzenica jest teraz weganką 😀 świat się zmienia 😀
oto jak fotografia kulinarna przywróciła wiarę w polską kuchnię dla obcokrajowców naszej zdolnej Pani Greenmorning :))) przepis wydrukowałam, nie mogę się doczekać spróbowania zupy
jestem zdecydowanie barszczoholiczką 😉
Zuza, nie zawiedziesz się. To naprawdę bardzo dobra i aromatyczna zupa. Jedna z moich ulubionych a zupy to jest to co gotuję najczęściej. Daj znać jak Ci smakowała.
Kingo ugotowałam dziś 🙂 smakuje inaczej niż barszcze, które do tej pory kosztowałam. Najpierw byłam zaskoczona, jednak z każdą łyżką otwierałam się na nowy, świeży, orzeźwiający smak. Po połowie talerza byłam już „kupiona”…
Zuza, bardzo się cieszę, że Ci barszcz zasmakował. Fakt jest trochę inny ale za to właśnie świeższy i bardziej esensjonalny. Ja nie potrafię już jeść żadnego innego.
pozdrawiam ciepło.
Nie uwierzysz, jakies 10 min. temu pomyslalam: zajrze na greenmorning. Jestem ciekawa co oni jadaja podczas Swiat Bozego Narodzenia 🙂 Wchodze a tu barszcz! 🙂 Co za niespodzianka. I to okraszony taka historia… Wspaniale sie Ciebie czyta 🙂 A od patrzenia na zdjecia mozna dostac zawrotu glowy…sa takie piekne 🙂 Ja czerwony barszcz uwielbiam. Robie go namietnie co jakis czas ale nigdy jeszcze nie dodawalam do niego fasoli i soku jablkowego… Koniecznie musze wyprobowac Twoj przepis!
Pozdrawiam cieplo.
Majka, szczerze powiedziawszy, to ja nie obchodzę Bożego Narodzenia. Ale w moim domu rodzinnym w Wigilię jadało się nie barszcz lecz zupę grzybową- klarowną z miodem i cytryną. Pyszną. Jadało się też smażone jak pączki drożdżowe uszka z nadzieniem grzybowym. Zamieszczę kiedyś tu przepis. Pozdrawiam.
Witam ponownie, bardzo dziekuję za ten przepis. Barszcz wyszedł niebiański, już innego gotować nie będę. Domownicy zachwyceni, ja też, bo choc instrukcja byla długa, to przygotowuje się go szybciutko. Dzięki wielkie 🙂
Pani Basiu, ale się cieszę!
Prawda, że pyszny?
A na dodatek dużo zdrowszy niż tradycyjny.
Z moimi instrukcjami tak jest, że są przydługie i za skomplikowane. To chyba mój brak wiary w czytelnika, że np. wie co to znaczy zahartować śmietanę. „A jak się trafi taki co nie wie?”- tak sobie zawsze myślę i dopisuję kolejny punkt do instrukcji. Może nie powinnam, bo wtedy przepis wygląda na bardzo skomplikowany a przecież taki nie jest.
pozdrawiam serdecznie i dziękuję za info.
Jestem Ci wdzięczna nie tylko za przepis ale także za tę piękną opowieść 🙂
Lubię Cię czytać.
Serdecznie pozdrawiam!
Oj! ja też lubię czytać takie komentarze 🙂 pozdrawiam.
Witam serdecznie Pani Kingo, ten niebianski barszcz gotowała juz kilka razy sobie i gościom i wszyscy są zachwyceni. Ta głębia smaku jest nieprawdopodobna. Dziękuję raz jeszcze za ten przepis i pozostaję wierna czytelniczką bloga. Moc serdecznych pozdrowień, basia okońska
Pani Barbaro,
cieszę się bardzo. Smacznego!
Usmiecham sie do siebie po przeczytaniu powyzszego. Z dwoch powodow. Po pierwsze: pomimo wiekszej dostepnosci wszelakich produktow spozywczych Walbrzych i okolice niewiele sie zmienily 🙂 Po drugie: o ironio, dokladnie rok temu zaserwowalam buraki Japonczykom i Hindusom i co? Nie tkneli. Po ich wyjsciu zjadlam wszystko sama cieszac sie ze tyle dla mnie zostalo. Wiec jak to z tymi burakami na zagranicznych wystepach? :)))
Pewnie zależy jak im się te buraki poda? Ten barszcz smakuje naprawdę wielu obcokrajowcom, może warto spróbować następnym razem. Zależy to pewnie też od tego na jakich Japończyków i Hindusów trafiłaś. W każdym kraju sa ludzie bardziej lub mniej otwarci na nowości kulinarne. Tak jak przeciętny Kowalski nie lubi curry tak pewnie przeciętny Hindus nie lubi barszczu.
Pozdrawiam Wałbrzych!
Beautiful.
Recipe English?
Droga Pani Kingo,
Pani barszcz gotuję regularnie. Zawsze pełen zachwyt.
Dziś zamiast fasoli dałam do niego ugotowaną ciecierzycę. Pycha. Warte uwagi. Serdeczności
Witam Panią serdecznie!
Nie wiem czym Pani się zajmuje prywatnie w życiu (poza gotowaniem), ale jeśli jeszcze nie napisała Pani żadnej powieści, lub chociaż książki kucharskiej ubogaconej Pani opowieściami to wykorzystuje Pani tylko połowę swojego talentu 🙂 Czytając tą piękna opowieść byłam w środku wydarzeń. Widziałam miejsce w którym się wszystko rozgrywało, czułam zapachy… Barszcz rzeczywiście wygląda wyśmienicie, jeśli tylko wypróbuję przepis to podzielę się także wrażeniami smakowymi 🙂 Pozdrawiam ciepło i życzę wielu fantastycznych przygód zarówno w kuchni jak i w życiu prywatnym 🙂
Pani Magdo,
Dziękuję za miłe słowa.
Jeśli kiedykolwiek wydam książkę na pewno Panią o tym poinformuje.
Ale to pewnie nastąpi na mojej emeryturze czyli jeszcze za jakieś 20 lat.
pozdrawiam serdecznie i życzę smacznego barszczu!
Zdziwiłam się, że ludzie z zagranicy narzekali na polską kuchnię, bo zawsze odnosiłam wrażenie, że jest ona dla obcokrajowców nietypowa, ale właśnie smaczna. Mam znajomego z Nigerii, który wręcz kocha polskie potrawy (szczególnie pierogi – nimi mógłby się zajadać codziennie), a na YouTube można znaleźć sporo vlogów podróżniczych, na których ludzie z zagranicy zachwalają polskie specjały. Ale właśnie też dużo zależy od przepisu i umiejętności kulinarnych. Same pierogi i bigos można zrobić na niezliczoną ilość sposobów, również łącznie z konsystencją ciasta tego pierwszego. I nawet poczciwy schabowy nabiera innych barw, gdy doda się ananas i ser.
Co do zdjęcia, barszcz nie spowodował u mnie wrażenia zachęcającego, bo kojarzy mi się z chłodnikiem nie z buraków. Choć nie zaszkodzi wypróbować przepis, skoro ludzie zachwalają, że smaczny 🙂